1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Łowcy dezinformacji

9 lutego 2017

Holendrzy policzą głosy w wyborach ręcznie, ze strachu przed rosyjskimi hackerami. "Fake news” prorosyjskich mediów straszą tysiącami amerykańskich czołgów w Polsce. Jak Europa może się chronić przed dezinformacją?

Polen Warschau Militärparade US amerikanische Panzer (Ausschnitt) (picture-alliance/(AP Photo/A. Keplicz)
Zdjęcie: picture-alliance/(AP Photo/A. Keplicz

Przemieszczania amerykańskich oddziałów na taką skalę nie było od dziesięcioleci. 12 stycznia 2017, cztery lata po tym, jak ostatnie amerykańskie czołgi opuściły Europę, 3. amerykańska brygada pancerna została przerzucona do Polski. W konwoju poruszającym się z Bremerhaven do wschodniej granicy Polski znalazło się ponad 3 tys. żołnierzy, 87 czołgów i setki pojazdów. Operacji towarzyszyły ekipy telewizyjne i fotografowie – opinia publiczna mogła śledzić jej przebieg. Zamierzone było też polityczne przesłanie w kierunku Moskwy.

Cudowne rozmnożenie się czołgów

W doniesieniu „Agencji Informacyjnej Donbasu”, tuby propagandowej samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, miało już wówczas miejsce "cudowne rozmnożenie się" czołgów. Według opublikowanej przez nią informacji, USA przerzucają na wschodnią flankę NATO 3600 czołgów. Miała to być zmasowana akcja militarna, skierowana rzekomo przeciwko Rosji.

Ben Nimmo z Atlantic Council należy do blisko 400 ekspertów, którzy wspierają działającą przy służbie zagranicznej UE zaledwie 11-osobową grupę roboczą, pracującą nad weryfikowaniem fałszywych wiadomości.

Na przykładzie doniesienia o czołgach Nimmo pokazuje drogę, jaką przechodzą takie informacje z jednego portalu na drugi i ich polityczną instrumentalizację.

– Liczba 3600 czołgów, podana przez „Agencję Informacyjną Donbasu”, opiera się na prawdziwym źródle. Jeżeli mianowicie policzy się wszystkie, przerzucone do Europy pojazdy amerykańskiego wojska, także rezerwę stacjonującą w Holandii, uzyskamy 3600 pojazów. Tyle że są w niej też jeepy, przyczepy, samochody Humvee; wszystko, co możliwe – mówi Nimmo. Za jednym zamachem zostały one wrzucone do jednego worka jako „czołgi”.

Taki zabieg potwierdza też, że dezinformacja była zamierzona. – Jest to typowe dla fałszywych wiadomości: istnieje element prawdy, wokół którego buduje się całą furę śmieci – tłumaczy ekspert Atlantic Council.

Droga w sieci

Historia o czołgach pojawiła się następnie na kanadyjskim portalu, chętnie publikującym teorie spiskowe. Tytuł doniesienia brzmiał: „Polityczne szaleństwo”. Jeszcze bardziej rozdmuchane doniesienie podchwyciły inne prorosyjskie portale, w końcu trafiło ono na stronę rosyjskiej agencji RIA Novosti.

Był to decydujący krok, wyjaśnia Ben Nimmo, ponieważ pojawienie się wiadomości w agencji informacyjnej nadało mu własną wiarygodność. Ekspert prześledził dalszą drogę doniesienia, po Łotwę i portal norweskiego komunisty. Ten ostatni szybko je jednak usunął, kiedy stało się jasne, że jest bzdurą. – Na tym polega właśnie niebezpieczeństwo fałszywych wiadomości: wiarygodność nadaje im stopień rozpowszechnienia, a nie ich pierwotne źródło. RIA Novosti nadała doniesieniu pozory prawdy – dodaje Nimmo.

Jak walczyć z dezinformacją?

Obok propagandy rozpowszechnianej przez prorosyjskie środowiska, w sieci kursują niezliczone fałszywe wiadomości, puszczane w świat przez operatorów platform, którzy liczą dzięki nim na czytelników i tym samym na wpływy z reklam. Zidentyfikowanie wiadomości jako fałszywej wymaga znalezienia jej źródła i prześledzenia krok po kroku jej drogi. Jak tłumaczy ekspert, zidentyfikowanie „fake news” jako takiego jest poważnym oskarżeniem, dlatego trzeba być w stanie dowieść, że informacja jest fałszywa. Niektóre europejskie rządy, choćby w Berlinie i Paryżu powołały już do życia specjalne grupy robocze do walki z celową dezinformacją.

Ben Nimmo jest profesjonalnym łowcą fejkówZdjęcie: DW/L. Scholtyssyk

Ale w gruncie rzeczy, na polowanie na fałszywe wiadomości, może się udać każdy. – Nie trzeba być wybitnym znawcą technologii, wystarczy czas, rozeznanie w mediach społecznościowych i znajomość zasad, na jakich współpracują – mówi Ben Nimmo. Oczywiście dla wyjaśnienia trudnych, sensacyjnych czy skandalicznych przypadków potrzebni są eksperci. Ale znawcy materii powinni też wtajemniczyć w sztukę ujawniania dezinformacji zainteresowanych obywateli. Im więcej ludzi będzie potrafiło demaskować „fake news”, tym mniejsze będzie ich oddziaływanie polityczne. I jeszcze jedna rada od fachowca: – Kluczem są emocje. Jeżeli jakaś wiadomość zamiast odwoływać się do naszego rozumu, apeluje do naszych uczuć, wzbudza złość albo dezaprobatę, powinno się ją sprawdzić.

Wrogowie Europy

– Niebezpieczeństwo polega na tym, że rządy niektórych państw chcą podkopać autorytet Unii Europejskiej. Najważniejszym przykładem jest tu Rosja, ale miesza także Turcja – mówi Marc Pierini z Carnegie Europe. Sytuacja nie poprawi się, jeżeli dojdą teraz jeszcze wątpliwe meldunki, puszczane w świat przez rząd USA.

– Rosja angażuje mnóstwo ludzi i inwestuje ogromne sumy w fałszywe wiadomości. UE i poszczególne państwa członkowskie nie mają tu szans. Dlatego każdy musi wnieść swoją cegiełkę, media i społeczeństwo obywatelskie – argumentuje Pierini. Zaangażowanie to jest ważne, zwłaszcza przed wyborami, bo dezinformacja stała się dla niektórych rządów instrumentem politycznym. Zalewu fałszywych wiadomości z rosyjskich źródeł Marc Pierini nie uważa za groźny.

– Czego się obawiam, to doniesienia od Frontu Narodowego we Francji, Orbana na Węgrzech czy innych źródeł zbliżonych do Rosji albo przez nią finansowanych. Opowiadają na przykład ludziom, że poza Unią Europejską i bez waluty euro wiodło by się im lepiej. Ponieważ wartości reprezentowane przez tradycyjną lewicę lub partie konserwatywne zdewaluowały się, tam właśnie kryje się prawdziwe niebezpieczeństwo – uważa Marc Pierini.

Barbara Wesel / Elżbieta Stasik

 

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej