1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

100 lat migracji z Polski do Zagłębia Ruhry

Barbara Cöllen27 sierpnia 2007

Wystawę „Westfalczycy - migranci z Polski w Zagłębiu Ruhry od 1871 roku po dzień dzisiejszy” można oglądać w Muzeum Przemysłowym w byłej kopalni „Hannover” w Bochum.

Zdjęcie: Barbara Cöllen
Ludwika Gulka-Höll miała 10 lat, kiedy jej rodzice w latach 80 osiedlili się w Zagłębiu RuhryZdjęcie: Barbara Cöllen

- My na tej wystawie zajmujemy się przede wszystkim bardzo osobistymi wątkami. Bardzo dużo osób przedstawia swoje pamiątki. Można je też usłyszeć. Opowiadają w skrócie swoje historie. Dlatego w tej wystawie jest dużo życia wyjaśnia Ludwika Gulka-Höll, która przy przygotowaniu wystawy prowadziła rozmowy z emigrantami z Polski.

Wystawa jest reakcją na ponowne pojawienie się w Zagłębiu Ruhry wyraźnych śladów polskości – informuje Dietmar Osses, dyrektor Westfalskiego Muzeum Przemysłowego-Kopalnia Hannower.

– Mamy polską prasę na stacjach paliw, mamy polskie restauracje, sklepy z polską żywnością, polskie dyskoteki. Polacy są znów widoczni. Tak było 100 lat temu. Opracowując scenariusz wystawy stawialiśmy sobie pytania o ciągłość ruchu migracyjnego z Polski do Zagłębia Rury, o zakłócenia w tej ciągłości, o nowe zjawiska.

Westfalskie Muzeum Przemysłowe Kopalnia HannoverZdjęcie: Barbara Cöllen

Przyjeżdżali za chlebem

Od 1871 roku do wybuchu I Wojny Światowej do Zagłębia Ruhry „za chlebem” przybyło ponad pół miliona osób z Poznania, Śląska i z Mazur. Znalazły one zatrudnienie w szybko rozwijającym się górnictwie. W krótkim czasie powstały liczne polskie organizacje religijne, oświatowe, sportowe, kobiece, młodzieżowe, zawodowe, chóry i polska prasa. Po I wojnie wiele osób wróciło do Polski lub wyemigrowało do Belgii i Francji.

Zdjęcie archiwalne. Wśród górników kopalnii "Hannover" pracowało wielu Polaków.Zdjęcie: Barbara Cöllen

Po wybuchu II Wojny Światowej polscy działacze emigracyjni trafili do obozów. Natomiast z Polski do Zagłębia Ruhry wywieziono na roboty przymusowe ponad 100 000 osób. Polacy, którzy po zakończeniu wojny nie wrócili do kraju, żyli przez kilka lat w obozach jako Displaced Persons. Dopiero w 1951 roku mogli zamieszkać w osiedlu Eving w Dortmundzie, specjalnie zbudowanym dla „dipisów”.

Anastasja Janik(w środku) i inni polscy "dipisi" z proboszczem polskiej parafii.Zdjęcie: Barbara Cöllen

Przywiezieni pod przymusem

Anastasję Janik wywieziono na roboty z okolic Lwowa. Nie znała języka, cudem udawało się jej ujść z życiem przed bombami, a potem „ganiali” ją z obozu do obozu”. Męża poznała w Niemczech.

- Strasznie trudno było. Jak dostaliśmy mieszkanie w 51 roku w Dortmundzie, jak człowiek poszedł do sklepu, to oni chodzili za człowiekiem. Później już byli grzeczni wobec nas - wspomina pani Anastasja i pokazuje na stare zdjęcie, na którym „dipisi” protestują w Bonn przeciwko sprzedaży ich osiedla.

Pamiątki po pierwszym pokoleniu migrantów do Zagłębia RuhryZdjęcie: Barbara Cöllen

- Ciągłość migracji z Polski do Zagłębia Ruhry urywa się po wojnie – mówi Dietmar Osses – Ale pojawia się ona wraz z napływem z Polski mniejszości niemieckiej, Ślązaków i uciekinierów politycznych, którzy przyjeżdżają do Zagłębia Ruhry, bo słyszeli o tym miejscu, i tu rozpoczęli nowe życie.

Ale były też prawdziwe powroty pokoleniowe. Czesław Gołębiowski, przyjechał do Niemiec w 1990 roku do miejsca, gdzie urodził się jego ojciec, syn polskiego emigranta z 1897 roku i Niemki. Jego dziadkowie wrócili w 1918 roku do odrodzonej Polski. Ale niemiecko-polski rodowód rodziny i związane z tym perturbacje natury ideowo-politycznej długo stanowiły dla pana Czesława poważny problem.

- Było mi bardzo ciężko. Długo. Okres dzieciństwa, aż do okresu młodocianego, dorosłego zrozumieć moją rodzinę, a przez to Europę. Mam nadzieję, że teraz rozumiem, dlaczego tak się stało - mówi.

Witryna z dokumentami "dipisów" i instalacja multimedialna poświęconej dzieciom najnowszej emigracji do NiemiecZdjęcie: Barbara Cöllen

Dumni z "Solidarności", dumni z Polski

Po przełomie politycznym w Polsce w Zagłębiu Ruhry zaczęło się tworzyć na nowo „życie polskie”. Długo nie słychać było tam w miejscach publicznych języka polskiego. Veronika Grabe, współautorka wystawy tłumaczy to tym, że w warunkach demokracji ludzie zaczynają wracać do swoich korzeni.

- Dopiero, jak Polska się otwarła nagle ludzie stwierdzili, że mogą się zarówno przyznawać do tej wolnej Polski, jak również tutaj mogą pokazać, my jesteśmy Polakami, nie musimy się wstydzić tego - mówi.

Ostatnia część wystawy poświęcona jest najmłodszemu pokoleniu polskich emigrantów, którzy przyszli na świat przeważnie w Zagłębiu Ruhry w rodzinach niemiecko-polskich.

– W przeprowadzonych z nimi rozmowach, które prezentujemy na czterech monitorach wystawy stwierdziliśmy, że mają oni bardzo silnie wykształcone dwie tożsamości, polską i niemiecką, niezależnie od tego, gdzie się urodzili - wyjaśnia Dietmar Osses.

Jennifer, Karolina i Jacob mówią, że mają dwa domy: w Polsce, gdzie mieszkają ich babcie i w Niemczech, gdzie są ich rodzice i przyjaciele. A gdzie rzuci ich los w przyszłości?

Jennifer (z l.), Karolina i JacobZdjęcie: Barbara Cöllen

–To zależy, gdzie będę studiować- odpowiada Jacob. Jennifer mówi, że najpierw studia. - A potem może jak pójdę na emeryturę, to pojadę do Polski. Tam babcia ma dom. Jej nie będzie, ale ja tam wrócę - zapewnia piękną polszczyzną.

Karolina jest pragmatyczna: – Ja pojadę tam, gdzie można więcej zarobić - mówi.

Wypowiedzi najmłodszego pokolenia emigrantów z Polski były dla ich rodziców niemałym zaskoczeniem. Janusz Szwed dowiedział się na wystawie, co jego syn „rzeczywiście sądzi” – że dzieci bardziej w polską stronę ciągną, jestem zaskoczony - dziwi się.

Wystawę w Bochum oglądać można do 28 października.