Tak runął mur. „Zachodni berlińczycy witali szampanami"
9 listopada 2024W 1989 roku w RFN mieszkało ponad 200 tys. Polaków, 30 tys. w samym Berlinie Zachodnim. Ponadto w Niemczech żyło kilkaset tysięcy tzw. późnych przesiedleńców, a także Żydzi z Polski.
– Nikt nie mógł tego przewidzieć – zaznacza w rozmowie z DW Wojciech Drozdek. W 1989 r. był właścicielem polskiego stoiska księgarskiego w Berlinie i angażował się z żoną w pomoc dla „Solidarności”. – To wszystko tak wyciekało, właściwie od pierwszej demonstracji poniedziałkowej na początku września w Lipsku. Potem sławetna rola Egona Krenza, który miał wydać inny rozkaz, aniżeli chciał Honecker, żeby nie wyprowadzać wojska na ulice. Następnie otwarcie granic Węgier z Austrią... I wtedy sobie pomyślałem: system się wali!
Drozdek wspomina konferencję prasową biura politycznego SED z 9 listopada 1989 r. o regulacjach dla obywateli NRD ws. podróży zagranicznych. – Uważam, że Günter Schabowski przebił wtedy nawet Monty Python'a – śmieje się. – Najpierw było słychać takie jakieś przynudzanie. I nagle Schabowski wyciąga kartkę i czyta, że obywatele NRD mogą bez ograniczeń przekraczać granice z RFN..! I sam się dziwi, co jest grane. Ktoś dopytuje: „Od kiedy?” I ta jego słynna odpowiedź: „O ile mi wiadomo ze skutkiem natychmiastowym”.
„Tego dnia znajomy ze wschodu był u mnie na kolacji”
Berlińczycy ze wschodu i zachodu błyskawicznie jeszcze tego wieczora ruszają w stronę muru. Wojciech Drozdek wybierze się tam nazajutrz.
Podobnie Ewa Maria Slaska. Była opozycjonistka z Gdańska po przyjeździe w 1985 r. do Berlina otrzymała azyl polityczny i pracowała jako opiekunka w schronisku dla uchodźców przy Streitstraße. Równolegle realizowała społecznie dla Otwartego Kanału w Berlinie polskojęzyczne audycje telewizyjne. 9 listopada 1989 r. w siedzibie rozgłośni jako jedna z pierwszych przypadkowo dowiedziała się o otwarciu granic.
– Z pokoju redakcyjnego ktoś wybiegł na korytarz i powiedział, że przyszedł taki meldunek – wspomina w rozmowie z DW. Nie dowierzała. Przekonała się dopiero po przespanej nocy, włączając radio.
– W metrze były natychmiast niesamowite tłumy – wspomina Slaska. – Największe wrażenie zrobił na mnie człowiek, który miał ze sobą nowiutką drabinę, aluminiową, obwiązaną różowymi wstążkami. Wypuścili też od razu mnóstwo dodatkowych autobusów. Nikt nie sprawdzał biletów. Już tego samego dnia wieczorem znajomy moich rodziców z Berlina Wschodniego był u mnie na kolacji – wspomina.
„Zachodni berlińczycy witali ludzi szampanami”
Na przejście graniczne następnego dnia wybrała się także Dorota Danielewicz, autorka książki „Berlin: przewodnik po duszy miasta”. W listopadzie 1989 r. Danielewicz była studentką. – Pojechałam na uniwersytet. Tam spotkałam Jacka Tyblewskiego, z którym potem w latach 90. współpracowałam w Radio Multikulti – wspomina Danielewicz w rozmowie z DW.
– Spojrzeliśmy na siebie i stwierdziliśmy, że chyba upadliśmy na głowę, aby w taki dzień nadal być na Wolnym Uniwersytecie. Pojechaliśmy na Checkpoint Charlie, usiedliśmy w kawiarni w Muzeum Muru i przez szybę obserwowaliśmy jak w telewizorze, co się dzieje. Przez przejście graniczne wylewał się tłum. Przejeżdżały też trabanty, a zachodni berlińczycy witali ludzi szampanami, bananami, co było dość zabawne – przypomina sobie pisarka.
Burzenie muru. „Wszyscy się zaczęli bardzo śmiać”
Otwarcie granic NRD to emocje także poza Berlinem. Tereny niedaleko przejść granicznych, miasta Getyngę czy milionowy Hamburg prędko zapełniają trabanty. – To było coś tak niespodziewanego! Oglądamy wiadomości i widzimy, że to się naprawdę dzieje! Stał się prawie cud, że ten mur padł – wspomina Barbara Rang, architektka i autorka mieszkająca od 1972 r. we Frankfurcie nad Menem. – Coś niebywałego! Gdy taki mur już się zbuduje, to raczej pozostaje na wieki... Wydawało nam się wtedy, że ten porządek w Europie pod kontrolą ZSRR jest już na zawsze – opowiada.
– Trudno mi mówić o tamtych odczuciach, jak mur padł – stwierdza w rozmowie z DW frankfurcka psychoanalityczka Anna Leszczynska-Koenen, w RFN od 1968 r. – Byłam już wtedy osobą bardzo polityczną, której mąż (historyk Gerd Koenen – red.) pisał na te tematy. Kilka dni przed 9.11.1989 r. mąż pojechał do Berlina z amerykańską ekipą telewizyjną, ja dojechałam dwa dni później. Bardzo szybko udaliśmy się też na tereny byłej NRD, gdzie siostra mojego męża miała rodzinę, a ja i mąż mieliśmy kontakty jeszcze z młodości. Oczywiście byliśmy zainteresowani tym rozwojem i pełni optymizmu co do losu demokracji na świecie – podkreśla Leszczynska-Koenen.
Ewie Marii Slaskiej utkwił w pamięci początek oficjalnego burzenia muru. To było w piątek, przy pełni księżyca. – W Berlinie Zachodnim czekaliśmy na terenie dzisiejszego placu Poczdamskiego. Wtedy tam nie było jeszcze nic. Wiał wicher, było zimno potwornie. I słychać było tylko jak z drugiej strony walą młotami w ten segment muru, żeby symbolicznie go otworzyć. Pierwsi przeszli przez tę dziurę w murze żołnierze enerdowscy. Wszyscy się zaczęli bardzo śmiać. Tak było po prostu – opowiada, śmiejąc się, Slaska.
Pozjednoczeniowy bilans. „Kapitał wygrywa”
W referendum w marcu 1990 r. Niemcy opowiedzieli się za prędkim scaleniem obu państw. Zjednoczenie Niemiec nastąpiło 3 października 1990 r. Dziś w Niemczech, 35 lat po obaleniu muru, słychać sporo krytyki. Lekarka, aktorka i szansonistka Margaux Kier od lat 70. mieszka w Kolonii. – To jasne, że kapitał wygrywa. Tak się dzieje, jeśli masz stare fabryki, które potrzebują inwestycji i pozwolisz, że wejdą ci, którzy mają kapitał, nie zapewniając ludziom stamtąd okresu ochronnego, po którym mogliby wcielić się w rolę gospodarza – podkreśla Kier. – Ludzie tam nie mieli zbyt dużych szans, aby współtworzyć nową rzeczywistość. Niemądra była też likwidacja wielu instytucji, jak chociażby domów kultury. Skutki wśród młodzieży, która dryfuje na prawo, boleśnie dziś odczuwamy – zauważa.
– Przerobiłam ten temat 20 lat temu w powieści „Tunel” – stwierdza w rozmowie z DW pisarka Magdalena Parys. Gdy upadał mur była w Berlinie w klasie maturalnej. Potem podjęła studia na Uniwersytecie Humboldtów, pragnąc być jak najbliżej przemian. – Przeczytałam swego czasu w recenzji nieodżałowanego Leszka Szarugi, że „Tunel” przerobił wszystko to, co po latach przerabiają teraz Niemcy. Opisałam, jak kilka lat po zjednoczeniu ludzie z byłej NRD nie mogą się odnaleźć, popadają w najróżniejsze depresje i odczuwają wiele życiowych porażek.
Poeta Marek Pelc z Frankfurtu, emigrant 1968 roku, sceptycznie odnosił się do procesu jednoczenia się Niemiec. – RFN po zjednoczeniu liczyło ponad 80 milionów mieszkańców, podczas gdy Francja i Włochy miały po 60 milionów. Niepokoił mnie też wzrost tendencji nacjonalistycznych na początku lat 90. – przypomina sobie Pelc. – Z dzisiejszej perspektywy to jest oczywiście pozytywne, że Niemcy się zjednoczyły, że upadł mur – podkreśla.
Poza tym, jak ocenia, ludność na zachodzie Niemiec tak jak była zatomizowana, tak i jest: – Wschodnie Niemcy rozwinęły własną tożsamość, która przez 40 lat komunizmu była w lodówce. Ludzie tam bardziej krytycznie podchodzą do polityki.