1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Krzemiński: Uklęknięcie Brandta to część wysiłku Niemców

8 grudnia 2020

Publicysta i niemcoznawca o historycznym geście kanclerza Niemiec i obecnej retoryce „wstawania z kolan”.

Warschau Kniefall Willy Brandt vor Mahnmal im einstigen jüdischen Ghetto
Zdjęcie: CAF/AFP

DW: Jak Pan zapamiętał uklękniecie Willy’ego Brandta w 1970 roku? Miał Pan wtedy 25 lat…

Adam Krzemiński: Pracowałem już wtedy jako dziennikarz. Wcześniej studiowałem germanistykę w Warszawie i Lipsku. O Niemczech wiedziałem więc więcej niż przeciętny Polak z mojego pokolenia. Czekałem na wizytę Brandta, bo już wtedy zdawałem sobie sprawę z tego, że jest wyrazistym politykiem i że można z nim wiązać nadzieję na pewien przełom w Europie. Był takim „niemieckim Kennedym”.

Rankiem tego dnia przeprowadzałem wywiad z Grassem dla „Polityki" i od niego dowiedziałem się, jaki jest rozkład dnia delegacji. Toteż tramwajem pojechałem w kierunku Pomnika Bohaterów Getta. Nieco się spóźniłem, z daleka widziałem, jak Brandt wysiada z samochodu. Idzie między gapiami, po czym jego głowa znika. Nie zdałem sobie sprawy, że ukląkł. Ekspresję tego gestu uświadomiłem sobie następnego dnia, kiedy w redakcji „Forum” zobaczyłem gazety z RFN. Dopiero wtedy uprzytomniłem sobie, że wydarzyło się coś wyjątkowego.

W polskich mediach uklęknięcie Brandta nie było wyeksponowane. Jak zareagowała telewizja?

- „Dziennik Telewizyjny” pokazywał głównie podpisanie Układu PRL-RFN. Mignęło pewnie zdjęcie klęczącego Brandta – ale chyba bez komentarza.

A polska prasa?

- Było zdjęcie w żydowskiej gazecie „Fołks Sztyme”, a także u nas w „Forum”, gdzie ukazywały się przedruki zagranicznych gazet. Wydaje mi się, że zdjęcie klęczącego Brandta zamieścił jeszcze jeden dziennik. Wszystkie zdjęcia były w małym formacie i – jak zwykle wtedy – w marnej jakości.

Potem cenzura dbała o to, by uklęknięcie niemieckiego kanclerza nie stało się ikoną. Kiedy później próbowałem ilustrować teksty w „Polityce” klęczącym Brandtem, to cenzura obcięła je u dołu, co wyglądało jakby Brandt stał.

Dlaczego władza w Warszawie miała problem z tym gestem?

- Były dwa powody. Jednym był lęk, że uklęknięcie Brandta spowoduje falę sympatii nie tylko dla niego, ale i dla całych Niemiec Zachodnich. Klęczący kanclerz kłócił się z obrazem niemieckiego rewanżyzmu, który stał się fundamentem peerelowskiej racji stanu. Niemieckim zagrożeniem można było bowiem uzasadniać zależność władzy od Moskwy.

Zwolennicy twardej linii chcieli, by Brandt ukląkł pod mieczem warszawskiej NikeZdjęcie: BE&W/imago images

Drugą sprawą była kwestia miejsca, w którym Brandt ukląkł. Pamiętam, jak zwolennicy partyjnego betonu mówili, że powinien był uklęknąć pod mieczem warszawskiej Nike. Niemiecka delegacja słusznie postąpiła wybierając Pomnik Bohaterów Getta, bo to był wtedy w Warszawie jedyny cywilny pomnik ofiar nazistowskiego ludobójstwa.

Do dziś prawica w Polsce argumentuje, że Brandt nie ukląkł przed Polakami, a „wyłącznie” przed żydowskimi ofiarami. Co Pan sądzi o takim postawieniu sprawy?

- Nic. Zawsze uważałem i nadal uważam, że Brandt ukląkł przed właściwym pomnikiem. Kolejna „selekcja” ofiar nie była jego zamiarem. Nie ukląkł przed jedną wybraną grupą ofiar, lecz w dniu uznania przez Republikę Federalną polskiej granicy zachodniej. Gdy zobaczyłem te zdjęcia w prasie niemieckiej, to od razu skojarzyłem, że to niema odpowiedź na słowa polskich biskupów z 1965 r „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, które nasi narodowi katolicy uważają za niebyłe. Gest Brandta miał swój aktualny kontekst i uniwersalne znaczenie. Na tym polega jego wyjątkowość i niepowtarzalność.

Willy Brandt na zjeździe SPD w 1972 rokuZdjęcie: picture alliance / Klaus Rose

W jakim ciągu zdarzeń widzi Pan uklęknięcie Brandta?

- Przede wszystkim łączę je z dniem uznania granicy na Odrze i Nysie, który miał dramatyczną prehistorię. Długa i bolesna debata w Niemczech Zachodnich dotyczyła zarówno polityki realnej, jak i moralnej. W sferze polityki realnej nowa Ostpolitik powstała dopiero po odcięciu w 1961 roku Niemców z NRD od Zachodu murem berlińskim: nie ma innej drogi rozszczelnienia podziału Niemiec bez uznania granicy na Odrze i Nysie. Z punktu widzenia polityki moralnej natomiast istotny był nie tylko proces wewnętrznej akceptacji granicy, ale również lekceważonych od pokoleń polskich sąsiadów. Uklęknięcie Brandta jest częścią ogromnego wysiłku, jaki podjęło wielu Niemców. Wcześniejsze wybory w 1972 roku pokazały, że dotyczyły to nawet większości obywateli. Pochylili się oni nad niemiecką winą i karą i zaczęli w inny sposób myśleć o sąsiedzie, który od pokoleń był przedmiotem pogardy. W okresie międzywojennym Polska funkcjonowała w niemieckiej mentalności jako „państwo sezonowe”, a po wojnie stała się głównym beneficjentem niemieckiej porażki. Teraz Polacy stali się sąsiadami, partnerami, a prywatnie często członkami rodziny.

Urodził się Pan w ostatnich miesiącach wojny. Brandt był pierwszym niemieckim kanclerzem, który po wojnie przyjechał do Polski. Jak jego gest wpłynął na obraz Niemca w Polsce?

- To była ikona nowych czasów, nowego pokolenia i nowego partnerstwa. To miało swój początek w latach 70. – mam na myśli częściowe otwarcie granicy czy tzw. Heimattourismus, kiedy to wielu Niemców z Zachodu przyjeżdżało do swoich ojczystych stron. Z kolei wielu Polaków otrzymywało paszporty i mogło pojechać do RFN. To było pierwsze, niepełne i kontrolowane otwarcie, które jednak pokazało wielu Polakom, że Niemcy nie tylko byli rewanżystami, ale także ludźmi, którzy szukają z Polską rozmowy i tę rozmowę znajdują.

Na jednym ze zdjęć, na którym widać klęczącego Brandta, można dostrzec nie tylko zaskoczenie zebranych przed Pomnikiem Bohaterów Getta osób, ale i nieufność oraz niechęć. Wystarczy spojrzeć na kobietę w pierwszym rzędzie, na wpół zwróconą plecami do klęczącego kanclerza. Sam jego gest nie czynił jeszcze cudów.

Zaskoczenie, ale i nieufność oraz niechęć... Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Ostatnio pisał Pan o „wstawaniu z kolan” w politycznej retoryce nie tylko europejskiej prawicy, co w Polsce w kwestiach międzynarodowych od lat praktykuje PiS. Do jakich skojarzeń ta retoryka się odwołuje?

- Do narodowego honoru, znaczenia i cierpienia. Niestety, często jest to mylone z tępotą, pychą i samolubnym biadoleniem. To nie jest bynajmniej tylko polski fenomen, że zawzięty nacjonalizm często jedynie tuszuje kompleksy niższości i zachłanne pragnienie awansu.

W katolickim kraju, jakim jest Polska, przyjmuje to czasem formę niemalże pogańskich zaklęć. W wielu krajach prawica przyodziewa się na czarno, rozstawia bojówki i powołuje się na ratunek chrześcijańskiego Zachodu. Jak gdyby duch Kazania na Górze nie był fundamentem chrześcijaństwa, a polski papież nie przypominał o nakazie wyznawania własnych win i przeciwstawiania się narodowemu szowinizmowi.

Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk w rozmowie z DW nazwał uklęknięcie Brandta „pustym gestem”, argumentując, że za gestem nie poszło naprawienie szkód. Co Pan sądzi o tej argumentacji?

- Nic. Poseł z tylnej ławy sejmowej przejmuje rolę Eriki Steinbach w Bundestagu, o której dziś mało kto już pamięta. To jedyny jego pomysł na zaistnienie w polityce, której nie popiera nawet rząd PiS. Nawet polscy biskupi przestrzegają przed wystawianiem na szwank dorobku niemal sześćdziesięciu lat polsko-niemieckiego pojednania. Polscy narodowcy nie uznają politycznej „soft power”, a moralność w polityce zdają się przeliczać wyłącznie na gotówkę. To żałosne, choć trzeba pamiętać, że od czasu podpisania w 1953 roku londyńskiego porozumienia o regulacji zagranicznych długów Niemiec Republika Federalna grała z Polską znaczonymi kartami.

Z drugiej strony, polscy nacjonaliści bardzo chętnie pomijają wiele spośród tego, co Republika Federalna i jej obywatele przez dziesięciolecia zrobili dla wzmocnienia gospodarki w Polsce, a także dla umocowania Polski w zachodnich strukturach. Pomijają także solidarną pomoc ze strony Niemiec podczas stanu wojennego

Publicysta i niemcoznawca Adam KrzemińskiZdjęcie: picture-alliance/dpa/A.Burgi

Rozmawiał Pan kiedyś z Brandtem?

- Wielokrotnie. W 1985 roku, przed jego przyjazdem do Polski, przeprowadziłem z nim wywiad. Potem widziałem go podczas zjazdów partii SPD i podczas poruszającego spotkania z Lechem Wałęsą po upadku muru berlińskiego, kiedy to Brandt otwarcie przyznał, że nie doceniał Solidarności.

Wzruszające było także spotkanie w grudniu 1989 w przepełnionej Hali im. Beethovena w Bonn. Brandt był głównym mówcą, ja jednym z sąsiadów-dyskutantów. Po swoim wystąpieniu Brandt zwrócił się do mnie ze słowami: „Uważajcie na niemieckie prawniczenie”. Proszę sobie wyobrazić: były kanclerz przestrzegał polskiego dziennikarza przed prawnymi kruczkami niemieckiej polityki. Chylę czoła! To był europejski gest. Nie wyobrażam sobie, żeby dziś podobne słowa kierował do sąsiada polityk z innego kraju. Brandt stał się poniekąd klejnotem bońskiej Republiki.

Dziękuję za rozmowę.