Afera BND, Bundeswehra do Konga
2 czerwca 2006W aferze wokół uprowadzenia przez agentów CIA Niemca libańskiego pochodzenia Chaleda el-Masriego, wyszły na jaw nowe fakty. Podobno jeden z agentów niemieckiego wywiadu BND z góry wiedział o tym porwaniu, ale nie poinformował o tym swoich przełożonych. Po co nam BND, jeśli jego agenci zachowują znane im rzekomo fakty do swojej wyłącznej wiadomości?- pyta „Frankfurter Rundschau”. Taka wersja wydarzeń – gdyby była prawdą - ociera się o groteskę. Dużo mniej zabawne jest za to podejrzenie, że prawda w tej sprawie wychodzi na jaw po kawałku, żeby kryć – tak długo, jak tylko się da – tych, którzy znają całą prawdę, zżyma się „Frankfurter Rundschau”.
Podobnie widzi to „Hannoversche Allgemeine Zeitung”. Czy mamy tu do czynienia ze zwykłą nieudolnością służb specjalnych, czy też aferą na dużo więksuą skalę? – pyta.
Dla komentatora stołecznej „Die Welt” jest zupełnie obojętne, co i kiedy wiedział ów tajemniczy agent. Liczy się jedynie fakt, że nie zameldował on drogą służbową o uprowadzeniu przez obcą służbę wywiadowczą obywatela Republiki Federalnej Niemiec. A to, pisze dalej „Die Welt”, woła o pomstę do nieba. Gdyby zaś na domiar złego okazało się, że szefowie BND - wbrew swym dotychczasowym zapewnieniom – nie tylko wiedzieli o planowanym uprowadzeniu el-Masriego, ale także wydali na nie zgodę, wtedy mielibyśmy do czynienia z prawdziwym, politycznym trzęsieniem ziemi!
Monachijska „Süddeutsche Zeitung” zwraca uwagę, że zarówno nagłe odzyskanie pamięci przez agenta BND, jak i inne, nowe fakty w sprawie el-Masriego, zawdzięczamy wyłącznie powołaniu specjalnej, parlamentarnej komisji śledczej, która bada działalność BND podczas wojny w Iraku. To zaś – pisze – dowodzi, jak ważna jest stała kontrola aktywności służb specjalnych przez władzę ustawodawczą.
Zdaniem „Kölner Stadt-Anzeiger” nasi parlamentarzyści nie są w dostatecznym stopniu poinformowani o kulisach pracy wywiadu. A jeśli któryś z nich chce pogłębić swą wiedzę na ten temat, musi ją wydzierać dosłownie kawałek po kawałku z rąk kierownictwa BND, które broni się przed tym rękami i nogami. Tak dalej być nie może – gromi „Kölner Stadt-Anzeiger”.
Tego samego zdania jest berliński „Tagesspiegel”. Nawet jeśli w sprawie el-Masriego mieliśmy do czynienia „tylko” z niekompetencją pojedynczego agenta BND – pisze – to i tak dowodzi ona potrzeby gruntownej reformy naszego wywiadu. BND nadal twi w okopach zimnej wojny i niechętnie dzieli się wiedzą z posłami do parlamentu. Tu nie wystarczy ukarać winnych ewidentnych zaniedbań. BND musi zostać poddane stałej kurateli ze strony specjalnego pełnomocnika Bundestagu do spraw wywiadu. Inaczej nadal będziemy błądzić w ciemnościach – twierdzi „Tagesspiegel”.
Zmiana tematu. Na wczorajszej sesji parlamentu przegłosowano wysłanie żołnierzy Bundeswehry do nadzorowania wyborów w Demokratycznej Republice Konga. Niemiecka prasa nie zostawia na tej decyzji przysłowiowej suchej nitki. Oto dwa głosy na ten temat.
„Mittelbayerische Zeitung” z Ratyzbony wykpiwa ją w żywe oczy. W Afganistanie wiadomo było przynajmniej po co wysyłamy tam żołnierzy i dlaczego, ale w Kongo? Nsz mini-oddziałek w razie czego nie zdoła nawet utrzymać lotniska w Kinszasie i dobrze pędzie, jeśli po wyborach wycofa się zeń bez strat. Europejscy żołnierze przylecą i odlecą, a w Kongo wszystko zostanie po staremu. Zostaną głodujący ludzie, zostaną bandy plądrujące wioski, w których nie ma już nic do splądrowania, zostaną uzbrojone dzieciaki mordujące się nawzajem i zostaną skorumpowani politycy. Nie ma co - Europejczycy mogą być naprawdę dumni, że tak pięknie przysłużyli się sprawie demokracji w Demokratycznej (a jakże...) Republice Konga!
W podobnym duchu pisze stołeczna „Die Welt”. Cóż z tego, że mówcy reprezentujący koalicję rządową prześcigali się wczoraj w Bundestagu w zapewnieniach, ża kilkuset żołnierzy zdoła bez trudu ustabilizować Kongo i zaprowadzić w nim demokrację, skoro jest dokładnie na odwrót. Ta akcja, to typowy show na pokaz, a do tego bardzo niebezpieczny dla aktorów. Po pierwszej misji w Kongo muszą przyjść następne, ale o naszej długofalowej strategii w polityce wobec Konga w Bundestagu jakoś nie mówiono – złości się „Die Welt”.