Ambasadorka polskiej literatury w Niemczech
10 września 2004"Tam gdzie są rozdeptane ścieżki, to ja chodzić nie muszę koniecznie” – opowiada o sobie Karin Wolff. Jej całe życie istotnie toczy się poza utartymi ścieżkami.
Tłumaczyła Ficowskiego, Stryjkowskiego, Korczaka, Iwaszkiewicza, Słonimskiego, Szpilmana, Kuncewiczową, Gombrowicza, Krall, Zagajewskiego, Różewicza, Kowalewską, Nurowską, Gretkowską. To tylko kilka nazwisk z długiej listy kilkudziesięciu polskich autorów, których wybrane dzieła Karin Wolf przełożyła na język niemiecki. Pokłosiem jej pracy translatorskiej jest 75 książek, w tym kilka antologii prozy i poezji.
Maturę zdała najlepiej w szkole. Miała 17 lat. Z powodu “nieuleczalnej niechęci do współpracy ze STASI” nie dopuszczono jej do studiów. Zanim podjęła naukę na wydziale teologii ewangelickiej dźwigała drzewo na placu przed fabryką mebli “w ramach wychowania przez klasę robotniczą”. Z tego powodu trafiła do kliniki ortopedycznej. Karin Wolff nie pamięta już, dlaczego wzięła wtedy ze sobą 1 tom podręcznika do nauki języka polskiego. Ponieważ nie udaje jej się wciąż bezbłędnie mówić po polsku, komentuje to z właściwym sobie poczuciem humoru: “Teraz mogę kokietować, że wszystkie błędy wynikają z tego, że nie miałam tomu drugiego.”
Pierwszego tłumaczenia Karin Wolff dokonała w 1971 roku. Był to “Plastusiowy pamiętnik” Marii Kownackiej. Opowiada, że było to jak “kara Boska”, bo sprawdzała w słowniku każde słowo. Później zawód tłumacza stał się dla niej rodzajem zabawy: “To jest jak praca aktora. Można grać królową i ladacznicę, i świętą, i wszystko. To jest to, co mnie tak bawi. Bardzo żałuję, że Polacy nie piszą powieści kryminalnych, bo bym bardzo chętnie je tłumaczyła.”
Karin Wolff określa wszystko co robi “zrządzeniem losu i wynikiem fascynacji.” Tak było z jej pierwszym tłumaczeniem książki dla dorosłych. Są to listy więzienne Krystyny Wituskiej “Na granicy życia i śmierci”. Ich fragmenty Karin Wolff przeczytała w jednym z wydań czasopisma “Polska/Zachód” i udała się do Warszawy. W redakcji czasopisma, które w NRD było na cenzurowanym, poprosiła o skontaktowanie jej z rodziną Krystyny Wituskiej. Przy okazji została nielegalną współpracowniczką tego polskiego periodyku na zagranicę. Wiedzieli o tym jedynie jej pracodawcy z wydawnictwa ewangelickiego EVA. Było ono dla władz NRD rodzajem wentylu dla niepokornych obywateli. "Oni byli mądrzy, bo zostawili takie wydawnictwo na uboczu, ewangelickie, bo w razie czego można było zawsze udokumentować, że tam jednak coś się dzieje.” Dzięki temu mogła ukazać się wtedy między innymi “Msza za miasto Arras” Andrzeja Szczypiorskiego.
Pomysły Karin Wolff na tłumaczenia dojrzewały zawsze w wyniku spotkań z ludźmi: “Jak na przykład chciałam zrobić książkę o powstańcach w gettcie warszawskim, prawie 10 lat zbierałam materiały. W tym czasie poznałam mnóstwo ludzi, jeden drugiego przedstawial i pomagał. Już przez to moje życie jest bardzo bogate i stąd te tysiące materiałów, które tłumaczyłam później, jak na przykład wspomnienia Szpilmana. Ja miałam je już w 83 roku w antologii “Hiob 1943". Dzięki tłumaczeniom Szpilmana Karin Wolff otrzymała prawa na tłumaczenie wstrząsającach wspomnień wojennych Karoliny Lackorońskiej. Hrabina zmarła w wieku 104 lat w Rzymie. Była więźniarką obozu Ravensbrück. Przez długie lata nie chciała wydania niemieckiego jej wspomień. Jest to 75 pozycja na liście prac translatorskich Karin Wolff.
Teraz tłumaczy - jak mówi - "całkowicie szaloną powieść” Sienkiewicza “Wiry”. “Ukazała się w 1908 roku. I jak ktoś to czyta, to ma przed oczami stan wojenny, dyskusje solidarnościowe itd. To jest wyśmienite. Ukazuje, jak polityczy jest polski naród. To jest dla mnie niebywałe odkrycie i nic dziwnego, że ta książka była w drugim obiegu. A ja to znam, bo byłam członkiem Solidarności.” Ale czy to kogokolwiek w Niemczech zainteresuje? Na to pytanie Karin Wolff odpowiedzieć nie potrafi. "To są skojarzenia historyczne, których żaden Niemiec nie rozumie. I oprócz tego jest to całkowicie inny duch. To jest duch francuski. Jest to racjonalne i emocjonalne zarazem. A taki prawdziwy Niemiec by zapytał: no to czego on chce? Czy tego, czy tamtego? To jest trudne do przekazania." Nie zmieniła tego także w opinii Karin Wolff prezentacja literatury polskiej na Targach Frankfurckich w 2000 roku. “Ja mam wrażenie, że orientacja na Zachód nadal trwa. To jest to, co ludzie wiedzą. Ale nie jestem tak pesymistyczna, ponieważ ludzi zainteresowanych zawsze jest bardzo mało. I było i jest. I nie ma perspektywy na powiększenie tej grupy.” To, że 88 procent Niemców, w tym 97 procent uczniów, nie potrafi wymienić nazwiska chociaż jednego pisarza z Polski, wcale Karin Wolff nie dziwi: "To jest wynikiem ogólnej ignorancji, a nie tylko kwestią literatury polskiej"
Karin Wolff niezłomnie propaguje od trzech lat literaturę polską na pograniczu, we Frankfurcie nad Odrą na Jesiennym Salonie Literatury Polskiej. Dlaczego jesienią? "To jest pora roku na literaturę, a oprócz tego II wojna światowa zaczęła się we wrześniu napadem na Polskę i zawsze pierwszy temat jest polityczny." Pomysł Karin Wolff można śmiało nazwać karkołomnym. Jest to bowiem w założeniu promocja literatury polskiej prezentującej historię Polski. To jest właśnie ta "trudna" literatura polska, którą przekłada na język niemiecki. Karin Wolff zabiega o zrozumienie tła historycznego zachowań Polaków, “wnętrza narodu”, jak to nazywa. Na spotkania Jesiennego Salonu Literatury Polskiej przychodzi do niej od 50 do 150 osób. To spory sukces tam, na pograniczu.
Karin Wolff otrzymała już wiele prestiżowych orderów i nagród w Polsce i w Niemczech. Ostatnią wręczono jej w ubiegły piątek w Warszawie.
Spotkania w ramach Jesieni Literatury Polskiej we Frakfurcie nad Odrą (Herbstsalon der Polnischen Literatur) odbędą się 9 września, 14 października, 11 listopada oraz 9 grudnia.