1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Antoni Komasa-Łazarkiewicz: Pracuję dla wyzwań (WYWIAD)

Maciej Wiśniewski24 września 2014

Praca nad muzyką filmową zawsze jest formą konfrontacji. Twórczy konflikt z reżyserem jest nieunikniony, jeśli chce się stworzyć coś wyrazistego – mówił Antoni Komasa-Łazarkiewicz* przy okazji premiery „Miasta ‘44”.

Antoni Komasa-Lazarkiewicz
Antoni Komasa-Łazarkiewicz: Z Berlinem mam rodzinne związki, moja babcia tutaj mieszka. Przyjeżdżałem do Berlina jeszcze Zachodniego i miałem tu kolegów z podwórka.Zdjęcie: privat

Maciej Wiśniewski: Czy lubi Pan wyzwania w swojej pracy?

Antoni Komasa-Łazarkiewicz: Oczywiście. Dla wyzwań wybrałem tę pracę.

MW: Pytam, ponieważ to musiało być wielkie wyzwanie, podjęcie się stworzenia muzyki do „Miasta ‘44” – filmu, o którym z góry wiadomo było, że będzie ogromnym wydarzeniem kinowym, ale również kulturalnym tego roku w Polsce.

AKŁ: Tak, ale ponieważ mieszkam w Berlinie mam do tego odpowiedni dystans. Mam oczywiście bliski kontakt z Polską, ale na co dzień nie żyję tym, o czym rozmawia się w Warszawie na ulicach albo przy kawiarnianych stolikach. Odczuwałem presję, ale to była bardziej presja tematu i wyzwania artystycznego, a nie presja związana z tym, że „Miasto ‘44” będzie tak wielkim wydarzeniem.

Trzeba jednak zaznaczyć, że moja muzyka jest bardzo ważnym, ale tylko jednym z kilku elementów narracji muzycznej tego filmu. Reżyser Jan Komasa jest człowiekiem bardzo muzykalnym i muzycznie wykształconym i ma swoją bardzo osobistą wizję muzyki w kinie. Zrealizował ją w swoim pierwszym filmie „Sala samobójców” i zastosował także w najnowszym obrazie. Dlatego muzyka ilustracyjna, którą ja napisałem do tego filmu, stanowi tylko jeden składnik większej muzycznej.układanki.

Od roku 2007 twórca mieszka w Berlinie. "Postanowiłem przenieść się do Berlina, gdzie łatwiej mi było też realizować niemieckie projekty"Zdjęcie: M. Wisniewski

MW: Aktorzy odtwarzający główne role w „Mieście ‘44” opowiadają w wywiadach, że w przygotowaniach pomagały im spotkania z uczestnikami Powstania Warszawskiego. A kompozytor muzyki filmowej też ma jakieś zewnętrzne bodźce, które mu pomagają tworzyć, czy też zdany jest tylko na własną wyobraźnię?

AKŁ: Przy pracy nad muzyką do każdego filmu zbieram inspirację z rozmaitych źródeł, niekoniecznie muzycznych. Temat Powstania Warszawskiego jest mi bardzo bliski, również dlatego, że moja babcia brała udział w powstaniu. Mam osobisty stosunek do tamtych wydarzeń, więc miałem też wizję, jak podejść do muzyki, która ma o nich opowiadać.

Janek rzucił mi wyzwanie – stworzenie muzyki, która byłaby tematem przewodnim tego filmu i nawiązywałaby do starego kina. Miała to być muzyka, która opisuje Warszawę w piątym roku okupacji – zrujnowaną i poranioną – ale która jeszcze nie przeżyła totalnej katastrofy. Bohaterowie filmu nadal próbują żyć w tym mieście i podtrzymać jakiś porządek świata, który znają z własnego dzieciństwa.

Chodziło o to, aby te emocje wyrazić przy pomocy środków, które będą łatwo uchwytne dla widza. Wydaje mi się, że temat przewodni z „Miasta ‘44” można natychmiast zidentyfikować jak jakiś klasyczny temat filmowy sprzed pół wieku. I to był klucz do całej muzyki, to był jej punkt wyjścia.

MW: Impuls do stworzenia tego tematu wyszedł od Jana Komasy. Czy wobec tego muzyka, którą słyszymy w filmie, to jest wypadkowa między wskazówkami reżysera a Pana wizją?

Kompozytor przyznaje, że pociąga go HollywoodZdjęcie: privat

AKŁ: W tym filmie narratorem muzyki jest reżyser. Ja musiałem się podporządkować jego wizji. Wniosłem w nią moje emocje i moje nuty – to jest oczywiście moja kompozycja – ale wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące formy i struktury muzyki zostały podjęte przez Jana.

Praca nad muzyką filmową zawsze jest formą konfrontacji. Jako kompozytor wchodzę w intensywny dialog, a nawet w pewien twórczy konflikt z reżyserem. Ten twórczy konflikt jest nieuniknionym elementem pracy nad muzyką filmową, jeżeli chce się stworzyć coś wyrazistego. I z tego konfliktu wyłoniło się dzieło, które jest wprawdzie moje, ale w dużym stopniu również Jana.

On wręcz zarzucał mnie impulsami, pomysłami i inspiracjami. Wspólnie analizowaliśmy na przykład sceny z „Ojca chrzestnego”. Są sceny w „Mieście ‘44”, które posługują się klasyczną, operową narracją zaczerpniętą z muzyki Ennio Morricone do „Ojca chrzestnego”.

Drugą inspiracją był rosyjski film wojenny „Idź i patrz”, którego ścieżka dźwiękowa wykorzystuje możliwości niespotykane w żadnym innym filmie: zarówno w zakresie przetwarzania muzyki orkiestrowej, jak i zaskakujących, kontrastowych zestawień muzyki i tego, co widać na ekranie. Ja również starałem się stworzyć muzykę, która jest wstrząsająca i odwołuje się do bardzo głębokich pokładów pamięci i podświadomości widza, ale nie przytłacza go swoją formą.

MW: Pochodzi Pan z rodziny filmowej. Pana rodzicami są znakomici reżyserzy Magdalena i Piotr Łazarkiewiczowie, Agnieszka Holland jest Pańską ciotką. Na kino był Pan skazany, ale dlaczego wybrał Pan muzykę, a nie reżyserię albo aktorstwo?

AKŁ: Moja rodzina rzeczywiście jest trochę specyficzna, bo składa się niemal w 100 % z reżyserów filmowych. Ale muzyka zawsze była w życiu naszej rodziny równie obecna jak kino. Zawodu muzyka samemu się nie wybiera, to on wybiera nas. To po części kwestia talentu, a po części - przypadku.

Miałem może 6 lat, kiedy ktoś zasugerował moim rodzicom, że powinni posłać mnie do szkoły muzycznej, a oni postanowili zaryzykować. A potem to była już reakcja łańcuchowa, czyli kolejne szczeble edukacji muzycznej. W wieku 23 lat po ukończeniu studiów muzycznych przyszedł moment refleksji, czy to był mój świadomy wybór czy to się zdarzyło mechanicznie. Ale kiedy wątpliwości minęły, pozostałem muzyce wierny.

MW: Woli Pan pracować z rodziną czy z twórcami, z którymi nie jest Pan powiązany więzami rodzinnymi?

AKŁ: Po pierwsze, trudno mi odnaleźć jakieś wspólne cechy członków mojej rodziny, z którymi pracowałem. Bo np. Jan (Komasa – szwagier AKŁ) jest bardzo odmiennym typem reżysera od Agnieszki (Holland – ciotki AKŁ), Magdy (Łazarkiewicz – matki AKŁ) czy Kasi (Adamik – córki Agnieszki Holland – przypisy MW). Zresztą kwestie rodzinne zostawiamy poza studiem filmowym albo nagraniowym. Ale na pewno znajomość wspólnych kodów zachowań i pokrewieństwo charakterów są bardzo pomocne.

Natomiast praca z innymi reżyserami oznacza więcej adrenaliny i swobody autokreacji. Mogę wtedy stworzyć siebie na nowo. Pracowałem np. z młodym niemieckim reżyserem Hansem Steinbichlerem, któremu napisałem muzykę do czterech filmów (za muzykę do „Winterreise” AKŁ otrzymał w 2008 r. Europejską Nagrodę Młodych Talentów – przyp. MW). To było jedno z najbardziej otwierających doświadczeń w moim życiu, bo on mnie nie znał i nie wiedział, co ja umiem, a czego nie. To Hans jako pierwszy zasugerował mi, że mogę napisać piosenkę do filmu. Spróbowałem, wyszło fajnie, a piosenka trafiła do obrazu. Gdyby mnie znał od dziecka, pewnie nie wpadłby na tak szalony pomysł.

Zdjęcie: M. Wisniewski

MW: Współpracuje Pan z wielomna reżyserami, polskimi, niemieckimi, czeskimi. Pańskie nazwisko jest już marką na europejskim rynku. Ciągnie Pana Hollywood?

AKŁ: Ciągnie. Tym bardziej, że ostatnio po raz pierwszy miałem okazję pracować przy amerykańskim projekcie. To był dwuodcinkowy miniserial „Dziecko Rosemary”, który Agnieszka Holland nakręciła w Los Angeles. To nowa ekranizacja powieści, na podstawie której powstał słynny film Polańskiego.

Telewizja NBC wyemitowała nasz film w prime time, więc presja na całą ekipę była ogromna, tym bardziej, że od początku zdjęć do emisji minęły zaledwie cztery miesiące. Przy takiej skali projektu to tempo niewyobrażalne. Musiałem pisać muzykę nie mając przed oczyma zmontowanego filmu, ona powstawała w trakcie zdjęć.

Kiedy wszystko było gotowe i całość miała zostać zaakceptowana przez osoby bardzo wysoko postawione w NBC, to okazało się, że te osoby mają swoje preferencje muzyczne, które polegały na tym, że np. ktoś bardzo nie lubi dźwięku fletu. I całą muzykę trzeba było przebudować, bo brzmienie fletu było jej elementem, nie dało się go po prostu wyciąć.

Nasi amerykańscy partnerzy byli bardzo asertywni, ale też bardzo otwarci na propozycje, co mnie zaskoczyło. Spodobało mi się, że przy tak komercyjnym projekcie, jakim jest miniserial dla telewizji, można uczciwie dyskutować i przekonywać współpracowników, że nigdy nie ponosi się konsekwencji za to, że przedstawia się swój punkt widzenia. Ta otwartość dyskusji i poczucie wzajemnego zaufania to był ten amerykański haczyk, który połknąłem.

MW: Ale zanim trafi Pan do Hollywood porozmawiajmy o tym, jak Pan trafił do Berlina.

AKŁ: Z Berlinem mam rodzinne związki, moja babcia tutaj mieszka. Przyjeżdżałem do Berlina jeszcze Zachodniego i miałem tu kolegów z podwórka. Znam niemiecki.

Przeprowadziłem się z Warszawy w 2007 r. To był w Polsce nieciekawy politycznie okres. Miałem dosyć, miałem poczucie, że marnotrawię w Polsce za dużo energii. Chciałem się odciąć i zacząć coś nowego. Ponieważ pracowałem wtedy regularnie przy niemieckich filmach, więc postanowiłem przenieść się do Berlina, gdzie łatwiej mi było też realizować niemieckie projekty.

MW: I nadal Berlin daje Panu coś, czego nie mogłaby dać Warszawa?

AKŁ: Berlin daje niesamowicie dużo, ale Berlin ma to do siebie, że w Berlinie bardzo dużo dyskutuje się na temat Berlina, chyba więcej niż się powinno. Ja nie przeceniałbym magii miejsca. Uważam, że 90 procent naszego losu zależy od tego, co ze sobą w to miejsce przywieziemy. W moim przypadku też tak było.

Z zawodowego punktu widzenia Berlin właściwie przyniósł mi rozczarowanie, bo jak dotąd nie zrealizowałem żadnej muzyki do jakiegoś berlińskiego projektu. Jednocześnie dzięki Berlinowi nawiązałem kontakty z twórcami, z którymi potem pracowałem na całym świecie. W Berlinie też stworzyliśmy z moją żoną Mary (Komasą – przyp. MW) projekt muzyczny, który w takim kształcie na pewno nie mógłby powstać gdzie indziej.

Płyta sygnowana jej nazwiskiem ukaże się przed końcem roku w Polsce, a w przyszłym roku w innych krajach. To mój najnowszy projekt, ale to przede wszystkim płyta Mary. Zaczęłiśmy od tego, że stworzyliśmy wspólnie piosenki, a potem ona przejęła pałeczkę. Bardzo się z tego cieszę, bo zdobyła pierwsze szlify we współpracy ze mną, ale wypracowała własny styl i ta płyta będzie manifestem jej języka muzycznego.

MW: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Maciej Wiśniewski.

*Antoni Komasa-Łazarkiewicz (ur. w 1980 r. w Warszawie) jest synem reżyserskiej pary Magdaleny i Piotra Łazarkiewiczów, kompozytorem muzyki do ponad 50 filmów, w tym „W ciemności” Agnieszki Holland czy ostatnio „Miasta’ 44” Jana Komasy; od 2007 r. mieszka w Berlinie.

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej