1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Biedni posłowie: zalatani, przemęczeni i niewyspani

Andrzej Pawlak1 grudnia 2012

Posłowie się "nie wyrabiają". Mają tyle na głowie, że na pracę nie starcza im czasu.

Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Rzut oka na terminarz dowolnego posła do Bundestagu przyprawia o ból głowy: gdyby któryś z nich chciał  wziąć udział w każdym spotkaniu swojej komisji parlamentarnej i przeczytać dokładnie każdy dokument ze sterty akt, pietrzących się na jego biurku, ich dzień pracy musiałby liczyć przynajmniej 48 godzin.

Przemęczeni i niewyspani

Posłowie do Bundestagu mają obowiązek uczestniczyć osobiście w posiedzeniach plenarnych, na którym głosuje się nad projektami ustaw. Przedtem jednak należałoby się z nimi dokładnie zapoznać, a na to już nie ma czasu.

"Mój typowy dzień pracy trwa z reguły od 12 do 16 godzin" - mówi Marco Bülow, który od dziesięciu lat zasiada w Bundestagu z ramienia SPD. Nowe ustawy uchwalane są w coraz szybszym tempie i nie ma praktycznie możliwości aby gruntownie zapoznać się z ich treścią. Podczas ostatniej kadencji Bundestagu ilość inicjatyw ustawodawczych wyniosła około tysiąca, a związana z nimi dokumentacja objęła prawie czternaście tysięcy różnych druków i dokumentów.

Marco BülowZdjęcie: Maurice Weiss

"Kto twierdzi, że się z nimi wszystkimi zapoznał, ten po prostu kłamie" - twierdzi Bülow i pokazuje na stół, na którym leżą materiały związane z kolejnym posiedzeniem Bundestagu. Stół liczy dziesięć metrów długości, a wyłożone dokumenty zajmują jego całą długość.

Jesteśmy potakiwaczami

O swoich problemach w pracy poseł Bülow napisał ostatnio książkę pod wymownym tytułem "My, potakiwacze". Powiedział w niej to wszystko, o czym wielu jego kolegów myśli po cichu. Główna teza książki jest równie prosta, co w najwyższym stopniu niepokojąca: obecny system pracy nad ustawami wymusza rozwiązania mające niewiele wspólnego z wymogami demokracji parlamentarnej i sprzyja powstawaniu błędów, które obniżają jakość prawa.

Główna część pracy nad ustawami toczy się w komisjach. Cały szkopuł jednak w tym, że zasiadają w nich zalatani, przemęczeni i niewyspani posłowie, rzadko kiedy dobrze orientujący się w ich materii, bo nie są  specjalistami od - powiedzmy - energetyki solarnej, finansów międzynarodowych, budownictwa energooszczędnego czy utylizacji odpadów radioaktywnych.

Ilu posłów, głosujących wczoraj (30.11) na pakietem pomocowym dla Grecji, wiedziało o co w nim chodzi?Zdjęcie: dapd

No to co? Można przecież poprosić o radę ekspertów, powie ktoś. Owszem, można. Ale na rozmowę z nimi lub uważne przeczytanie sporządzonej przez nich ekspertyzy też potrzeba czasu. A tego posłowie nie mają, ponieważ właśnie mają na karku kolejne spotkanie z wyborcami, gośćmi z zagranicy; spieszą się na wywiad w radiu czy w telewizji lub ważną konferencję prasową albo przygotowują przysłowiowy "wyjazd w teren". 

Eksperci i lobbyści

Podstawowy problem z ekspertami polega na tym, że choć dobrze znają się na rzeczy to bynajmniej nie są bezstronni. Przeciwnie. Coraz częściej są opłacani bezpośrednio przez przemysł lub różne organizacje i de facto reprezentują ich interesy, a nie wyborców. Tacy eksperci niczym się w zasadzie nie różnią od oficjalnych i nie oficjalnych lobbystów, starających się przekonać posłów i polityków do korzystnej dla nich zmiany  przepisów.

Gregor Hackmack, rzecznik organizacji "abgeordneterwatch.de", uważnie obserwującej pracę posłów do Bundestagu, potwierdza wszystkie uwagi cytowanego wyżej posła Marco Bülowa. "W praktyce - mówi Hackmann - w materii ustawy naprawdę dobrze orientuje się tylko przewodniczący danej komisji parlamentarnej oraz ci posłowie z każdej partii, którzy ją referują". A więc raptem zaledwie kilka osób nie licząc ekspertów, których często można podejrzewać o lobbing. Pozostali im tylko przytakują z mądrą miną.

Gregor HackmackZdjęcie: abgeordnetenwatch.de

W rezultacie proces decyzyjny w sprawach dotyczących milionów obywateli obejmuje coraz mniejszą grupę posłów. Mało kto wie, że jest on obecnie zalegalizowany w formie tak zwanego "pairingu", to jest podejmowania decyzji przez grupę, dajmy na to, 25 posłów-fachowców, zamiast wszystkich posłów do Bundestagu, w którym zasiada 620 deputowanych. Jedyny warunek, który taka grupa musi spełnić, polega na tym, żeby wszystkie partie były w niej reprezentowane w takim samym stosunku jak w całym Bundestagu.

Czy to się może zmienić? Na razie nic na to nie wskazuje. Spraw wymagających pilnie rozpatrzenia wciąż przybywa, a doba nadal liczy 24 godziny. Poseł Marco Bülow znalazł własne rozwiązanie tego problemu i coraz częściej głosuje na "nie". Ciekawe czy i jak mu to pomoże w dalszej karierze...

Wolfgang Dick / Andrzej Pawlak

red.odp.: Alexandra Jarecka