A więc jednak. Niemcy przedłużają pracę elektrowni jądrowych wciąż podłączonych do sieci. Nawet jeśli chodzi tu tylko o dwie z trzech – elektrowni atomowej Neckarwestheim i reaktora Isar w Bawarii. I tylko w trybie awaryjnym. Elektrownia atomowa Emsland w północnych Niemczech ma zgodnie z planem zostać wyłączona z sieci pod koniec roku.
Powodem tej decyzji jest kryzys w dostawach energii elektrycznej i gazu. Dlatego od trzech miesięcy obie elektrownie pracują dłużej niż powinny. To jednak punkt zwrotny, zwłaszcza dla Zielonych. A stanowią oni w tej chwili niemałą i ważną część rządu.
Wyjście z energetyki jądrowej. Rdzeń ideologii Zielonych
Przez długi czas wyjście Niemiec z energetyki jądrowej było dla Zielonych głównym powodem ich istnienia w polityce. Stale mówiło się, nie tylko wśród Zielonych, że spór o energetykę jądrową w Niemczech, po dziesięcioleciach gorących polemik w tej sprawie, został wreszcie odłożony na półkę wraz z decyzją o wycofaniu się z użytkowania elektrowni atomowych w 2011 roku, po katastrofie reaktora w Fukushimie. Właśnie Zieloni w walce z energetyką jądrową odnaleźli się jako partia dopiero na początku lat 80.
Ale teraz wszystko jest inaczej, szuka się każdego sposobu by uwolnić się od zależności od rosyjskich dostaw energii. Nawet zielony minister gospodarki, Robert Habeck, już dawno zmienił swoje poglądy w tej sprawie. Zima może być ciężka, a nawet bardzo ciężka. Dlatego wydłużenie okresu eksploatacji pozostałych niemieckich elektrowni jądrowych jest logicznym posunięciem, nawet jeśli razem, wszystkie trzy dostarczają tylko sześć procent energii elektrycznej wytwarzanej w Niemczech. Ale w kryzysie wszystko może się przydać.
To nie jest opowiedzenie się za energią jądrową
Aby Niemcy przetrwały zimę, taka decyzja jest chyba słuszna. Opiera się na pragmatycznym wyważeniu interesów przez polityków rządowych, którzy złożyli przysięgę, że będą zapobiegać możliwym szkodom dla kraju. Ale opinie, które poza to wykraczają, wyrażane przez polityków partii opozycyjnych, którzy chcieliby utrzymać energetykę jądrową w Niemczech, to już inna para kaloszy.
Gdyby trzy wciąż czynne niemieckie elektrownie atomowe miały pracować dłużej niż trzy miesiące, potrzebowałyby nowych prętów paliwowych, które z kolei najtaniej byłoby kupić w Rosji. Ale to sprzeczność sama w sobie. We wszystkim, co robi w tej chwili niemiecki rząd, chodzi przecież głównie o uniezależnienie się od rosyjskiego agresora i energetycznego imperatora Putina. Uzależnienie dalszego funkcjonowania niemieckich elektrowni atomowych, po trzech miesiącach ich pracy w trybie awaryjnym, od jego łaski nie jest na pewno dobrym rozwiązaniem.
Jedyne rozsądne wyjście: energia odnawialna
Pozostają zatem tylko dwa z trzech reaktorów, przy czym także one są przewidziane jako wyjście awaryjne. O tym, że energia jądrowa nie oferuje prawie żadnego wyjścia z obecnego kryzysu energetycznego, nie tylko w Niemczech, przekonuje spojrzenie na Francję, gdzie połowa, bo 28 z 56, elektrowni atomowych nie jest obecnie podłączona do sieci. Między innymi dlatego, że w okresie letniej suszy brakuje wody z rzek do chłodzenia reaktorów.
We Francji, podobnie jak w Niemczech, jedyną alternatywą jest oszczędzanie energii, gdzie tylko się da – prądu, gazu, ropy. I rozbudowywanie w szybkim tempie źródeł energii odnawialnej.
W sumie obecna decyzja jest słuszna: dwie z trzech elektrowni jądrowych pozostających w sieci pomogą Niemcom przetrwać zimę w sytuacji awaryjnej, ale nic więcej. To nie jest opowiedzenie się za przyszłością dla energetyki jądrowej. Ale kto wie, jak długo ta decyzja utrzyma się w obecnych, niespokojnych czasach? Pomijając już fakt, że decyzja zielonego ministra gospodarki potrzebuje jeszcze aprobaty całego rządu. A to dziś wcale nie jest takie oczywiste.