1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Echa historii

23 listopada 2011

Neonazistowskie zagrożenie ponownie stało się w Niemczech przedmiotem publicznej dyskusji. Warto ją uważnie śledzić, ale zbyt łatwe analogie z wydarzeniami z przeszłości nie są najlepszym rozwiązaniem tego problemu.

Zamieszki uliczne w MonachiumZdjęcie: picture-alliance / akg-images

Za początek brunatnego terroru w Niemczech uważa się uwieńczony powodzeniem zamach na ministra spraw zagranicznych Republiki Weimarskiej Waltera Rathenaua 24 czerwca 1922 roku. Rathenau został zastrzelony przez czterech bojówkarzy skrajnie prawicowej "Organizacji Consul".

Dlaczego zginął?

W latach Republiki Weimarskiej Rathenau budził nienawiść zarówno skrajnej prawicy, jak i lewicy. Jako Żyd, homoseksualista i mason nadawał się doskonale na wroga publicznego numer jeden. Zarzucano mu nie tylko potajemne konszachty z Sowietami, zwłaszcza po podpisaniu w 1922 roku układu w Rapallo, ale także otwarte sprzeniewierzanie się "prawdziwym interesom kraju i narodu" w jego działaniach na rzecz umocnienia Republiki, w której zwolennicy kajzerowskich Niemiec dostrzegali głównie tzw. "Żydowską Republikę".

Na początku lat dwudziestych nacjonalistyczna prasa niemiecka otwarcie nawoływała do rozprawienia się z Rathnenauem i "jemu podobnymi". W tej mrocznej atmosferze, zaskoczeniem mogła być fala oburzenia po jego zamordowaniu i ujawnieniu sprawców. Ówczesny kanclerz, Joseph Wirt, wygłosił w parlamencie płomienne przemówienie, podnosząc zasługi zabitego i ostro krytykując niechlubną rolę prawcowej prasy. Zrzucił także bierność posłom, którzy nie zdołali uspokoić wzburzonych nastrojów ulicy. To właśnie wtedy Wirth sformułował słynne zdanie "Wróg stoi na prawicy!"

Walter RathenauZdjęcie: dpa

Ocenia się, że w latach 1918 - 1922 prawicowi zamachowcy popełnili 354 zabójstw na tle politycznym. Na konto organizacji lewicowych, z komunistami na czele, przypadają 22 zabójstwa. Ich sprawcy zostali różnie potraktowani przez ówczesny wymiar sprawiedliwości. O ile lewicowi zamachowcy zostali w większości skazani na kary długoletniego więzienia, a w kilku przypadkach także na karę śmierci, o tyle w zabójcach z organizacji prawicowych dopatrzono się głównie "płomiennych patriotów", działających ze słusznych pobudek ideowych. Nic dziwnego, że większość z nich trafiła za kraty tylko na parę miesięcy, a po wyjściu z więzienia mogi odgrywać rolę bohatera i ofiary "żydokomuny".

Legenda o pojedynczych sprawcach

Historia Republiki Weimarskiej jest dobrze znana i każdy może łatwo znaleźć wyczerpujące informacje o ważniejszych mordach politycznych z tego okresu. Wspominamy o nich dlatego, że po drugiej wojnie światowej w Niemczech Zachodnich nie było w ogóle prawicowego terroryzmu i korzeni tego zjawiska siłą rzeczy należało poszukiwać w odległych latach dwudziestych.

Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku można było dopatrzeć się pewnych podobieństw z atmosferą Republiki Weimarskiej á rebours. Studencka rewolta roku 1968 była bowiem zdominowana przez lewackich ideologów. Po postrzeleniu Rudiego Dutschkego przez Josefa Bachmanna, któremu przypisuje się utrzymywanie kontaktów z neonazistami, próbowano obarczyć odpowiedzialnością za ten zamach prawicowe wydawnictwo Axela Springera, ostro krytykujące zbuntowanych studentów.

Rudi Dutschke przemawia do uczestników ulicznej demonstracji w BerlinieZdjęcie: AP

Czy Bachmann rzeczywiście utrzymywał kontakty z neonazistami? Podczas procesu udowodniono mu jedynie posiadanie w chwili zamachu artykułu o Dutschkem ze skrajnie prawicowego dziennika Deutsche National-Zeitung. Tygodnik Der Spiegel twierdził, że Bachmann ćwiczył strzelanie z broni krótkiej z byłym członkiem NPD Wolfgangiem Sachsem, i że od niego kupił dwa pistolety i amunicję do nich.

O zorganizowanej skrajnej prawicy, gotowej do akcji terrorystycznych, nie mogło jeszcze być wtedy mowy. Dopiero w 1973 roku Karl-Heinz Hoffmann założył organizację paramilitarną "Wehrsportgruppe Hoffmann", która miała oddziały we wszystkich landach Republiki Federalnej. W najlepszym okresie liczyła ona około 440 członków. Niektórzy z nich, tacy jak Odfried Hepp, planowali zbrojne odbicie z więzienia w Spandau osadzonego tam zastępcy Hitlera, Rudolfa Hessa. Choć były to czysta fantazja, neonazistowski charakter grupy WSG Hoffmann, wśrod której było sporo członków partii NPD i DVU, nie budzi wątpliwości.

Organizacja ta została zdelegalizowana 30 stycznia 1980 roku. Inne, jak założona przez Michaela Kühnena podobna grupa Wehrsportgruppe Werwolf, były znacznie mniejsze i miały dużo mniejsze znaczenie. Na konto dwóch członków organizacji Hoffmanna należy przypisać dwa krwawe zamachy terrorystyczne.

Policja przeciwko Wehrsportgruppe HoffmannZdjęcie: picture alliance/dpa

We wrześniu 1980 roku Gundolf Köhler zdetonował podczas monachijskiego "Oktoberfest" ładunek wybuchowy, który zabił 13 osób, w tym samego Köhlera. Dwieście trzynaście osób zostało rannych.

Gundolf KöhlerZdjęcie: picture alliance/dpa

W grudniu tego samego roku inny członek WSG Hoffmann, niejaki Uwe Behrendt, zastrzelił w Erlangen żydowskiego wydawcę Shlomo Levina i jego towarzyszkę życia Friedę Poeschke. Po morderstwie Uwe Behrendt zbiegł za granicę i ostatecznie osiadł w Libanie, gdzie wraz z Hoffmannem przyłączyli się do organizacji Al-Fatah i wspólnie założyli w obozie dla palestyńskich uchodźców nową organizację pod nazwą "Wehrsportgruppe Ausland", czyli "Zagraniczny Oddział Grupy Sportów Obronnych".

Potem, to znaczy w latach 80-tych XX wieku niemieccy neonaziości nie przejawiali większej aktywności. Ożywili się dopiero po zjednoczeniu Niemiec, podpalając schroniska dla azylantów i domy zamieszkałe przez imigrantów w Hamburgu, Mölln i Solingen.

Za każdym z tych aktów kryją się konkretni sprawcy. Na ile ich działania były odgórnie skoordynowane i sterowane, tego nie wiadomo. Przypadkowo wykryta grupa neonazistów z Turyngii, rabująca banki, zabijająca policjantów i polująca na cudzoziemców, każe jednak spojrzeć na brunatne zagrożenie z nowej perspektywy. Choć zamachowcy mogą działać w pojedynkę, ich czyny wypływają z łączącej ich ideologii, która - jak się okazuje - wcale nie odeszła do lamusa historii.

Cornelia Rabitz / Andrzej Pawlak

Red.odp.: Barbara Cöllen

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej