Cała władza w ręce... agentów, szpiegów i cichociemnych
9 kwietnia 2015W okresie zimne wojny mieli zapewniony dostęp do najwyższych stanowisk rządowych. Zarówno na Wschodzie jak i Zachodzie szefowie służb wywiadowczych uchodzili często za predestynowanych kandydatów na polityków. Bo to oni posiadali przecież najpełniejszą wiedzę o najważniejszych kwestia dotyczących władzy: Kto jest z nami a kto przeciwko nam? I kto mógłby – od środka i z zewnątrz – destabilizować porządek państwowy?
Wielu szefów wywiadu na najwyższych stanowiskach
Przed zakończeniem zimnej wojny największe mocarstwa jak Stany Zjednoczone i ZSRR wyniosły na wysokie stanowiska państwowe dwóch szefów służb wywiadowczych: w 1982 roku długoletni szef KGB Juri Andropow został wybrany sekretarzem KPZR a Gorge Bush (senior), były szef Centralnej Agencji Wywiadowczej CIA, wygrał wybory prezydenckie w 1988 roku w USA.
Po rozpadzie bloku wschodniego tradycja ta żyła nadal: Były szef niemieckiego wywiadu BND Klaus Kinkel został szefem niemieckiej dyplomacji, oficer KGB Władimir Putin od wielu lat piastuje na przemian urząd prezydenta i premiera Rosji. Leon Panetta był szefem sztabu Białego Domu, potem dyrektorem CIA, a następnie sekretarzem departamentu obrony Stanów Zjednoczonych. Także w Bułgarii i Rumunii szefowie służb wywiadowczych stawali się szefami dyplomacji (i na odwrót). Oczywiście można tych wszystkich polityków wrzucać do jednego worka. Kilku z nich jak np. Klaus Kinkel czy Leon Panetta – nigdy byli zawodowymi agentami, lecz pełnili wysokie stanowiska szefów służb wywiadowczych z rozdania partyjnego.
Na Wschodzie służby wywiadowcze umacniają władzę
Największe różnice przebiegają jednak wzdłuż linii podziału dawnego konfliktu Wschód-Zachód. W byłych krajach komunistycznych obowiązywała zasada, bądąca w mocy od czasów Lenina i Stalina: szef służb wywiadowczych jest kluczowy dla utrzymania władzy. Pomimo, że w Dreźnie był „tylko” jeden rezydent KGB, Władimir Putin, jest to przykładem na to, jak zaplecze służb wywiadowczych można wykorzystać do stworzenia nieograniczonej władzy politycznej. W porównaniu z tym super agenci i szefowie służb wywiadowczych w zachodnich demokracjach byli głównie źródłem informacji i podlegali kontroli publicznej.
Pomimo różnic jedna kwestia jest szczególnie interesująca: Czy przejście ze służb tajnych do publicznych, ze służb wywiadowczych do polityki i na odwrót trzeba kwestionować? Przecież zakres zadań w obu obszarach zasadniczo się od siebie różni. Agenci operują zawsze w cieniu, są – dosadnie mówiąc – zawodowymi kłamcami. Nie wygłaszają żadnych przemówień, tylko milczą. Nie rzucają się w oczy i nie muszą być charyzmatyczni. Są wręcz zobowiązani do łamania prawa (szczególnie za granicą), tak, aby przyniosło to korzyść ich państwu. Polityk natomiast posiada jako osoba legitymację demokratyczną, wolno mu publicznie przemawiać i działać – i przynajmniej teoretycznie – nie wolno mu kłamać i łamać prawa. Krótko mówiąc: Szczególnie, jeśli chodzi o działania zgodne z kodeksem moralnym, ci , którzy od podstaw nauczyli się rzemiosła w służbach wywiadowczych i latami je wykonywali, rzadko nadają się na stanowiska polityczne – często są skrzywieni zawodowo.
Niebezpieczna wiedza o zasadach funkcjonowania władzy
Do tego dochodzi jeszcze coś innego: Wysokiej rangi pracownicy służb wywiadowczych posiadają ogromną wiedzę na temat funkcjonowania systemu rządów. Ich wiedza o najważniejszych tajemnicach polityki wewnętrznej i zagranicznej, a także prywatnych sekretach polityków (jak na przykład nagrania rozmów polityków w Bułgarii, Polsce czy na Węgrzech) są niebezpiecznym środkiem przyspieszającym zakończenie kariery politycznej.
Podsumowując: przepis jest prosty: weź bezbarwnego agenta bez charyzmy, który działał tylko zakulisowo kłamiąc i oszukując, bez skrupułów wobec prawa i wyborców i osadź go na wysokim stanowisku politycznym. Czy ktokolwiek chce, żeby ktoś taki sprawował nad nim władzę? Ja nie. Na myśl nasuwa mi się Putin.
Alexander Andreev / Barbara Cöllen