Co wybory oznaczają dla rozmów o wyjściu Brytyjczyków z UE
8 czerwca 2017Gdy premier Theresa May zdecydowała się w kwietniu na przedterminowe wybory parlamentarne, jej doradcy przekonywali w Brukseli, że za sprawą – spodziewanego wówczas - świetnego wyniku wyborczego szefowa rządu wzmocni swą pozycję w rokowaniach na temat Brexitu z resztą Unii. - Nic podobnego. Theresa May ma wybory, ale każdy z 27 pozostałych krajów UE też ma własnych wyborców. Każdy musi zważać na swoich i żadna - nawet imponująca - wygrana May niczego nie zmieni przy unijnym stole negocjacyjnym – odpowiadali zakulisowo politycy z różnych krajów Unii, mocno poirytowani „brytyjską propagandą”.
Jednak sondaże torysów stawały się coraz gorsze, a teraz nawet nie wykluczają całkowicie - co byłoby jednak zaskoczeniem - wygranej opozycyjnych labourzystów. W rezultacie Unia tuż przed czwartkowymi wyborami w Wlk. Brytanii już nie tyle złości się nazbyt pewną siebie May, co lęka się, że kolejny brytyjski rząd pod jej kierownictwem będzie po wyborach oparty na niewielkiej przewadze torysów w parlamencie. A to uzależniłoby May od humorów grupy bardzo antyunijnych posłów jej partii (mogliby jej łatwo odebrać większość), co – jak obawia się Bruksela - ograniczałoby pole manewru May w negocjacjach z Brukselą.
Nie zdążą z Polakami?
Rokowania o Brexicie, jeśli mają zakończyć się ugodą, wymagają dużych kompromisów. Premier musiałaby zlekceważyć najbardziej antyunijne głosy nawet w kwestii „szybkiego uwolnienia się od UE” (do sformalizowania Brexitu do marca 2019 r.), bo brytyjska administracja miałaby problemy nawet z biurokratycznym zagwarantowaniem praw obywateli UE, w tym Polaków, mieszkających na Wyspach. – Nie ma mowy, że zdążą do wiosny 2019 r. Nawet jeśli będzie szybkie porozumienie polityczne z Brukselą w tej kwestii, to brytyjscy urzędnicy fizycznie tego nie udźwigną. Nie mają rejestrów obywateli, nie dadzą rady wydać tylu ludziom dokumentów poświadczających prawa na Wyspach, łącznie z prawem pobytu – przekonuje prof. Jonathan Portes z King's College London.
Zdaniem Portesa nowy rząd Wlk. Brytanii musiałby, by ugoda z Unią została należycie wprowadzona w życie, zgodzić się na okresy przejściowe w kwestii swobody przemieszczania się między Wyspami i UE, czyli przedłużyć działanie obecnych zasad o kilka lat po formalnym Brexicie. – Torysi mają różne czerwone linie w sprawie obywateli UE na Wyspach. Odrzucają postulat UE, by ich uprawnień nawet po Brexicie pilnował nadal, jako najwyższa instancja, Trybunał UE w Luksemburgu. Ale powtórzę, że najgorsza przeszkoda dla twardej daty granicznej w marcu 2019 r. to zbyt słabe siły przerobowe administracji - twierdzi Portes.
Pierwszym testem będą pieniądze
Premier May w ostatnich miesiącach, zdaniem prof. Ananda Menona, szefa ośrodka The UK in a Changing Europe, „bardzo szybko i jednostronnie” zdefiniowała, czym ma być Brexit. – Premier May zdefiniowała, że to ma być wyjście z rynku wewnętrznego UE i wyjście z unii celnej. Jednak aż tak ostre i stanowcze nakreślenie Brexitu zaczęło być traktowane w brytyjskiej polityce jako coś normalnego – wyjaśnia Menon. Sprzeciwiają się temu liberalni demokraci (tylko 8 proc. w sondażach), ale labourzyści łączą w swym programie partyjnym zupełnie sprzeczne ze sobą postulaty – dalsze korzyści z rynku wewnętrznego UE… z końcem swobody przepływu obywateli UE i Wlk. Brytanii. – Ludzie May są słabo przygotowani do rozmów o wyjściu z UE, ale May i tak ma wizję Brexitu o wiele spójniejszą od labourzystów - mówi wysoki urzędnik UE w Brukseli.
Bodaj najcięższym testem dla relacji między nowym rządem Wlk. Brytanii oraz Unią w tym roku będą rozmowy o należnościach Londynu wobec UE, które są nieoficjalnie szacowane na około 60 mld euro. Bez uprzedniego porozumienia co do pieniędzy i praw unijnych obywateli Bruksela nie chce nawet zaczynać dalszych rokowań m.in. o przyszłych stosunkach handlowych z Brytyjczykami. Jeśli wybory wygrają torysi, to premier May będzie musiała zatem już tej jesieni przekonywać swą partię, że brexitowa ugoda z Unią nie obejdzie się darmo.
Tomasz Bielecki, Londyn