Coraz droższa "mydelniczka"
14 maja 2012W NRD Trabant był marzeniem milionów. Na odbiór swojego samochodu czekało się latami, ale za to przez kolejne lata "mydelniczki" nie traciły na wartości, bo liczba chętnych na ich nabycie przewyższała podaż. Pod tym względem dziś jest tak samo jak wtedy. Trabanty znów są modne i poszukiwane.
Zemsta Honcekera
Ostatni, mocno zmodyfikowany i ulepszony egzemplarz Trabanta 1.1 z czterosuwowym silnikiem na licencji Volkswagena, zjechał z taśm montażowych zakładów VEB Sachsenring Automobilwerke w Zwickau w 1991 roku. W sumie, przez 34 lata, wyprodukowano nieco ponad trzy miliony sztuk tego pojazdu. W chwili zjednoczenia Niemiec eksploatowano jeszcze ok. dwóch milionów "trampków".
Produkowany najliczniej model 601, przezywany także "mydelniczką" lub "zemstą Honeckera", uchodził za jeden z symboli realnego socjalizmu i po zjednoczeniu trafił dosłownie i w przenośni na śmietnik. Kto chciałby wtedy tłuc się smrodliwym dwutaktem, jeśli w salonach samochodowych były za gotówkę i na kredyt Volkswageny, Ople i Fordy?
Ale nawet już wtedy w oczach wielu Trabant był pojazdem kultowym i miał wcale liczną gromadę fanów, tylko ci na jakiś czas zeszli do podziemia. Co mądrzejsi, za kilkaset marek mogli wtedy nabyć Trabanty w naprawdę doskonałym stanie licząc na odmianę nastroju, ale na to przyszło im trochę poczekać.
W roku 1993 w Niemczech zarejestrowanych było jeszcze około 300 000 Trabantów, co oznaczało, że przez dwa lata ponad milion siedemset tysięcy sztuk trafiło na złomowiska. W niecałe dziesięć lat później zachowało się jeszcze około 30 000 egzemplarzy. Te ocalałe stały się ponownie niezwykle chodliwym i poszukiwanym pojazdem, za który miłośnicy czterech kółek gotowi są sporo zapłacić.
Trabant za 20.050 euro
Rekordową ceną za specjalny egzemplarz Trabanta w barwach klubowych FC Bayern, zapłacono w 2005 roku na szumnie rozreklamowanej w mediach imprezie dobroczynnej. Ta "super mydelniczka" zmieniła wtedy właściciela za ponad 20 tysiący euro.
Kto chciałby dziś kupić Trabanta w dobrym, oryginalnym stanie technicznym, ten musi liczyć się z wydatkiem rzędu czterech - pięciu tysięcy euro. Za cztery tysiące poszedł w ubiegłym roku rzadki egzemplarz Trabanta 500 z roku 1961. Okrągłe pięć tysięcy kosztował dużo późniejszy model 601 z roku 1977.
Pięć tysięcy wydają się dziś barierą, oddzielającą solidne okazy tego gatunku od podejrzanych okazji. Kto wcześniej zachował "trampka" dla siebie, ten prawdopodobnie jest jego zagorzałym entuzjastą i nie będzie się chciał z nim rozstać. Liczba klubów miłośników Trabantów w Niemczech i za granicą stale rośnie. Są one aktywne także w Polsce i w nich można zasięgnąć informacji o egzemplarzach na sprzedaż. Tak jest chyba najlepiej i najbezpieczniej.
Problemem jest stale malejący zapas oryginalnych części zamiennych. Wbrew złośliwym opiniom, Trabant był starannie przemyślanym, dobrze zaprojektowanym i solidnie wykonanym pojazdem. Prostota konstrukcji była jego największą zaletą. Jeśli coś w nim kiedyś "poleciało", to głównie drobiazgi, nie wymagające poważnych napraw.
Także dlatego warto zainwestować tylko w dobrze utrzymane egzemplarze. I nie należy wierzyć, że Trabanta kupionego za przysłowiowy psi grosz da się łatwo postawić na nogi metodą z innego, starego dowcipu: "poproszę 50 metrów plastra". "Wystarczy 40, ja też jeżdżę Trabantem".
dpa / Andrzej Pawlak
red.odp.: Małgorzata Matzke