1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

CSU rozgrzewa nastroje przeciwko imigrantom

Malgorzata Matzke31 grudnia 2013

Bawarscy chadecy ostrzegają przed zalewem biedoty z Bułgarii i Rumunii, kiedy z nowym rokiem otwarte będą granice RFN. Inni nie żywią takich obaw, tym bardziej, że przemawiają za tym nawet liczby.

Symbolbild CSU Migranten Xenophobie Fremdenfeindlichkeit
Za kilka miesięcy okaże się, czy obawy Bawarczyków były uzasadnioneZdjęcie: picture-alliance/AP

- U CSU powraca to jak czkawka - zżyma się Aydan Özoguz, pełnomocniczka rządu RFN ds. integracji. Zawsze, kiedy jakieś nowe państwo członkowskie UE ma zacząć korzystać z pełnych swobód unijnych, bawarscy chadecy biją na alarm, że pociągnie to za sobą imigrację biedy i nadużycie niemieckiego systemu opieki socjalnej. A potem przychodzi odwołanie alarmu: "Nic takiego jednak nie nastąpiło", wyjaśniała Özoguz w wywiadzie radiowym 20 grudnia. Prowadzi to jednak do dyskredytacji całych grup imigrantów, co "jest okropne", powiedziała polityk SPD, pełniąca w swej rodzimej partii funkcję wiceprzewodniczącej.

Chcą żyć na koszt niemieckiego państwa?

Chodzi tu o debatę, którą w ubiegły weekend wznieciła znów partia CSU. W nieopublikowanym jak dotąd dokumencie bawarscy chadecy wzywają do ostrzejszego traktowania tzw. "imigracji biedy" z Rumunii i Bułgarii. Od 1 stycznia 2014 także wobec obywateli tych krajów obowiązywać będzie pełna swoboda w dostępie do rynku pracy w UE. CSU obawia się jednak większej fali imigrantów, którzy przyjechać mają tylko po to, by czerpać korzyści z niemieckich świadczeń socjalnych, takich jak zasiłek na dzieci czy zapomoga socjalna. Na płaszczyźnie lokalnej i federalnej "trzeba zrobić wszystko, by temu zapobiec", postulował Hans-Peter Uhl, rzecznik chadeckiego klubu parlamentarnego ds. wewnętrznych w wywiadzie udzielonym w niedzielę (29.12) niemieckiej prasie.

Aydan Özoguz: "Takie podburzanie nastrojów jest okropne"Zdjęcie: Thomas Fedra

Dokument bawarskich chadeków przygotowany na ich przyszłoroczny konwent zawiera konkretne propozycje: wydalenie z Niemiec i zakaz ponownego wjazdu dla osób wyłudzających zapomogi i trzymiesięczny okres karencyjny dla osób, które od razu wnioskują o przyznanie zapomogi. Krótko mówiąc: "Kto oszukuje, ten wraca do domu".

Prawicowy populizm i politykierstwo

Nie trzeba było długo czekać na krytykę ze strony współkoalicjanta partii chadeckich - SPD i opozycji. Szef partii Lewicy Bern Riexinger w wywiadzie prasowym piętnował CSU za robienie nagonki na obcokrajowców. Głos podnieśli także naukowcy, jak dyrektor Instytutu Badań nad Przyszłością Pracy Klaus Zimmermann, który twierdzi, że nie w ogóle mowy o napływie obcokrajowców tylko dla wykorzystania niemieckiego państwa opiekuńczego. - Jest to nieodpowiedzialne rozgrzewanie nastrojów - powiedział.

Hans-Peter Uhl: "Kto oszukuje, ten wraca do domu"Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Wymowa liczb

Jego zdaniem jest wręcz przeciwnie: przeważająca większość imigrantów z tych krajów to wysoko wykwalifikowani specjaliści jak lekarze czy inżynierowie, "którzy są u nas bardzo poszukiwani". Ludzie przybywający z tych krajów są bardzo dobrze zintegrowani, a stopa bezrobocia wśród Rumunów i Bułgarów w RFN jest niższa niż ogólnie w populacji żyjących w Niemczech obcokrajowców. Nieprawdą jest także, jakoby pobierali oni więcej zasiłków niż inni cudzoziemcy, wymieniał naukowiec.

Według informacji podanych przez federalne ministerstwo pracy Bułgarzy i Rumuni stanowili tylko 0,4 proc. ogółu odbiorców zapomóg socjalnych.

Podobny obraz przedstawia doroczny raport rady ekspertów ds. integracji i migracji ws. wewnętrznej migracji w UE. Stwierdza się tam, że 70 proc. Bułgarów i Rumunów, którzy przyjechali do Niemiec po roku 2007, jest czynnych zawodowo. Niezależny instytut "Mediendienst Integration" podaje, że w roku 2012 w RFN już żyło prawie 119 tys. Bułgarów i 250 tys. Rumunów, a w owym roku przybyło ich jeszcze odpowiednio 25 tys. i 46 tysięcy. Jest to przede wszystkim wynikiem tego, że w roku 2012 poluzowane zostały regulacje odnośnie możliwości podejmowania przez obywateli tych krajów pracy sezonowej. Łatwiejszy dostęp do niemieckiego rynku zatrudnienia mieli też wykwalifikowani fachowcy.

Bieda i dyskryminacja wypędzają ludzi z Bułgarii i RumuniiZdjęcie: imago/epd

Werbunek już od dawna

Rumuńsko-niemiecka izba handlowa w Bukareszcie ostrzega przed dramatyzowaniem sytuacji, przewidując, że żadna nagła fala ludzi z tego kraju nie nadejdzie. Jak zaznacza prezes izby Sebastian Metz, niemieckie firmy już od dłuższego czasu rekrutują fachowców z Europy południowo-wschodniej. Podobnego zdania jest dyrektor Instytutu Badań nad Przyszłością Pracy, przewidując, że przyjedzie może 200 tys. osób z obydwu krajów. Przypomina w tym kontekście, że przed trzema laty nie nastąpił także zmasowany napływ pracowników z Polski, Czech i Słowacji, kiedy także dla nich skończył się okres przejściowy.

Jednak także pełnomocniczka rządu RFN ds. integracji przyznaje, że w niektórych miastach i gminach w RFN występuje zjawisko napływu biedoty z tych krajów. Ludzie ci zasiedlają częstokroć opustoszałe osiedla, gdzie nie chcą mieszkać Niemcy i w ten sposób powstają socjalne punkty zapalne, jak np. w Duisburgu czy Berlinie. Chodzi przy tym o Romów i Sinti przybywających z Bułgarii i Rumunii, gdzie są dyskryminowani. Są oni zazwyczaj bez wykształcenia i utrzymują się z dorywczych prac lub liczą na pomoc państwa. Aydan Özoguz zaznacza, że nie wolno ich w żadnym przypadku z góry stygmatyzować jako "oszustów". Raczej powinno się im udzielać szybkiej, niebiurokratycznej pomocy.

Przedwyborczy chwyt?

Pomimo wszystkich faktów i liczb obalających twierdzenia bawarskich chadeków, ci nie zamierzają niczego zmieniać w swym partyjnym dokumencie. Można przypuszczać, że jest on jednym z instrumentów wyborczej taktyki: 16 marca 2014 odbywają się w Bawarii wybory komunale a 25 maja wybierany będzie Parlament Europejski. Także w przeszłości już CSU stosowała podobne chwyty przed wyborami.

- Cała ta debata jest po prostu śmieszna i absurdalna - twierdzi Stanimir Dragiev, żyjący w Berlinie student z Bułgarii. Nie kryje jednak swojej złości: - Wkurza mnie, kiedy wpływowe osoby w mylący sposób interpretują liczby, żeby tylko podgrzać nastroje. W ten sposób utwierdzają się tylko istniejące już uprzedzenia, a to jest niebezpieczne. Nie on jeden żywi takie obawy: - Kto uderza w taki ton, ten przygrywa do tańca prawicowym ekstremistom - ostrzega rzecznik klubu parlamentarnego socjaldemokratów Michael Hartmann.

Naomi Conrad / Małgorzata Matzke

red.odp.: Elżbieta Stasik

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej