1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Czasem lepiej zdać się na tłumacza

18 lipca 2020

Kohl w ogóle nie znał angielskiego, Mitterand ponoć znał go świetnie, ale i tak porozumiewał się przez tłumaczy, a Merkel na pytania dziennikarzy woli odpowiadać po niemiecku.

Angela Merkel na szczycie w Brukseli 30.06.2019
Angela Merkel na szczycie w Brukseli 30.06.2019Zdjęcie: picture-alliance/AP/R. Pareggiani

Do nieporozumienia doszło zaraz na początku lipca, kiedy Niemcy przejęły po Chorwacji prezydencję w Radzie UE. Do Brukseli przyjechała Angela Merkel, żeby spotkać się z unijnymi politykami i dziennikarzami. Wspólna konferencja prasowa niemieckiej kanclerz z szefową Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen zorganizowana została wirtualnie i miała być na bieżąco tłumaczona, tym bardziej że rodaczki rozmawiały po niemiecku. Coś jednak poszło nie tak.

– Nagle okazało się, że z powodów technicznych nie było słuchać tłumaczy. W rezultacie część z uczestniczących w spotkaniu dziennikarzy, która nie znała języka niemieckiego, kompletnie nie rozumiała czego dotyczy rozmowa. Nie byliśmy w stanie relacjonować spotkania – mówi Susana Frexes, korespondetka portugalskiej stacji SIC.

–  Taka sytuacja to żadna nowość, bo wielu, także międzynarodowych, polityków woli przemawiać w języku ojczystym. Rzeczywiście szkoda, że zabrakło tłumaczy – mówią unijni urzędnicy.

Rzecznik Komisji Europejskiej Eric Mamer przeprosił dziennikarzy za niedogodność, a do nagrania zostało dołączone tłumaczenie. Niesmak jednak pozostał.

Tłumacze proszą polityków

Parlament Europejski nie wymaga od europosłów znajomości języków obcych. Wszystkie przemowy polityków, oficjalne spotkania, jak sesje plenarne czy obrady komisji parlamentarnych oraz dokumenty legislacyjne są tłumaczone na wszystkie 24 języki urzędowe Unii Europejskiej. Kadencję można więc przetrwać, posługując się wyłącznie językiem ojczystym. Przynajmniej teoretycznie, bo politycy przyznają, że język obcy przydaje się zwłaszcza w kuluarach.

– Komisja jest pod tym względem bardziej bezlitosna, tu nawet spotkania komisarzy są tłumaczone tylko na trzy języki: angielski, francuski i niemiecki. W Parlamencie teoretycznie wszystkie języki są uprawnione, są tłumacze, ale trzeba pamiętać, że najbardziej newralgiczne dyskusje toczą się jednak w kuluarach. I wtedy brak znajomości języka obcego jest kalectwem, bo trzeba korzystać z pomocy asystentów. A to zabija klimat bezpośredniego dialogu i życzliwej rozmowy – mówi europoseł PO i były komisarz UE ds. budżetu Janusz Lewandowski.

Język angielski wiedzie prym wśród języków obcych na arenie międzynarodowejZdjęcie: picture-alliance/dpa/M. Kappeler

W nieoficjalnym rankingu polityków słabo radzących sobie ze znajomością języków obcych przodują Francuzi, Włosi, Grecy. Dziennikarze skarżą się, że nawet przewodniczący Parlamentu Europejskiego David Sassoli mówi głównie po włosku, a w Parlamencie Europejskim do dzisiaj krąży opowieść o włoskim deputowanym i jego asystencie, który nie byli w stanie porozumiewać się w innym języku niż ojczysty. Wysokie notowania językowe mają natomiast Skandynawowie, Niemcy i Holendrzy.

– Z nowych krajów UE, bardzo nas wyprzedzają Słoweńcy, którzy są biegli językowo i małe kraje bałtyckie, którym zależy na komunikacji. Niestety, Polska w tej kadencji wysłała do PE dużą delegację posłów PiS, którzy mówią jedynie po polsku, przez co kompletnie pozbawieni są możliwości nawiązywania bezpośrednich kontaktów – mówi Lewandowski.

Były minister spraw zagranicznych w rządzie PiS, obecnie eurodeputowany Witold Waszczykowski mówi, że czasem tłumacze sami proszą polityków, żeby ci podczas oficjalnych wystąpień posługiwali się językiem ojczystym. – Tak jest im podobno łatwiej tłumaczyć – mówi. – Skoro Niemcy, Hiszpanie, Francuzi czy Włosi wypowiadają się w swoich ojczystych językach, to dlaczego nie mieliby tego robić Polacy, czyli piąta co do wielkości nacja UE?

Polityk przyznaje jednak, że są sytuacje kiedy języki się przydają. – Są spotkania techniczne, których nikt nie tłumaczy, albo sytuacje, kiedy chce się szybciej dotrzeć z przekazem i wtedy znajomość języka obcego jest bardzo przydatna. Poza tym, zajmując się polityką międzynarodową, człowiek nie może opierać się jedynie na doniesieniach polskich mediów, dobrze wiedzieć co piszą inni, jak komentują sprawy międzynarodowe, żeby mieć możliwość poszerzenia swoich argumentów.

Czasem sami politycy wolą mówić w rodzimym języku. Wiedzą, że wtedy mają większą szansę, że ich wypowiedź zacytują krajowe media.

Skuteczność lub jej brak

Były kanclerz Niemiec Helmut Kohl nie znał angielskiego, a prezydent Francji François Mitterand znał go ponoć świetnie, ale i tak zawsze korzystał z pomocy tłumaczy.Zdjęcie: AP

Obowiązku znajomości języków obcych nie mają oczywiście głowy państw ani szefowie rządów. I tak np. Helmut Kohl, były kanclerz Niemiec, w ogóle nie znał angielskiego, a prezydent Francji François Mitterand – chociaż znał go ponoć świetnie – to i tak zawsze porozumiewał się przez tłumaczy.

Angela Merkel też ponoć niechętnie mówi w języku innym niż niemiecki. – Kanclerz Niemiec na pewno świetnie rozumie angielski, rosyjski i polski, sam byłem świadkiem jej spotkania z delegacją z Polski i mogę o tym zaświadczyć, zresztą jej dziadek był Polakiem – mówi Roland Freudenstein z brukselskiego think tanku Martens Centre. – Faktycznie woli wypowiadać się po niemiecku, ale jestem przekonany, że kiedy np. podczas trwającego właśnie szczytu Rady w Brukseli na sali zabraknie tłumaczy, to da sobie świetnie radę, mówiąc po angielsku.

Jednak eksperci są zgodni, że umiejętność porozumiewania się w kilku językach to atut. Radosław Sikorski, były minister spraw zagranicznych i europoseł PO, uważa, że za znajomością języków obcych, idzie również znajomość kultury rozmówców, co ułatwia zarówno nawiązywanie kontaktów, jak i prowadzenie negocjacji politycznych oraz pokazuje skuteczność polityka na arenie międzynarodowej. Lub jej brak.

– Niedawna rozmowa naszego prezydenta z rzekomym sekretarzem generalnym ONZ była tego przykładem – mówi polityk.

Niedawno prezydent Andrzej Duda rozmawiał przez telefon z rosyjskimi komikami, którzy podawali się za sekretarza generalnego ONZ Antonio GuterresaZdjęcie: Reuters/F. Goga

Chodzi o sytuację, kiedy dwa rosyjscy komicy, podając się za sekretarza generalnego ONZ António Guterresa, zadzwonili do prezydenta Dudy z gratulacjami z okazji wygranej w wyborach prezydenckich. Rozmowa trwała około 12 minut i trafiła do sieci.

– Wyraźnie było słychać, że prezydent Duda ma problem z angielskim – ocenia Roland Freudenstein. – Może nie było beznadziejnie, ale też nie na poziomie, jaki byłby oczekiwany od osoby na tym stanowisku.

Witold Waszczykowski przyznaje, że polski protokół dyplomatyczny zaleca, żeby prezydent lub premier w sytuacjach oficjalnych rozmów politycznych korzystali z pomocy tłumacza.

– Prezydent nie powinien był mówić po angielsku – mówi polityk. – Ja rozumiem, że to był telefon, który go złapał w trasie i być może było to szybko organizowane i prezydent miał nadzieję, że jest to prosta, kurtuazyjna rozmowa. Natomiast formalnie, na poziomie prezydenta czy premiera, tego typu rozmowy są przeprowadzane przez tłumacza, zwykle w obecności pracowników danego resortu. Po pierwsze: w swoim ojczystym języku mówi się bardziej precyzyjnie; to już Barańczak mówił, że w języku obcym, niezależnie od tego jak dobrze się go zna, to zawsze mówi się to, co się umie powiedzieć, a nie to, co się chce powiedzieć. Po drugie jest też kwestia praktyczna, bo tłumaczenie to daje też pewien oddech, możliwość zastanowienia się nad odpowiedzią w momencie kiedy czekamy na przekład – wyjaśnia Waszczykowski.

Językiem Unii zły angielski?

Były przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy mówił, że oficjalnym językiem Unii Europejskiej jest zły angielski. Po wyjściu Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty Niemcy i Francja miały nadzieję, że ich języki staną się bardziej popularne. Nadal jednak to angielski wiedzie prym wśród języków obcych na arenie międzynarodowej.

Radosław Sikorski, były minister spraw zagranicznych i europoseł PO, uważa, że Donaldowi Tuskowi udało nauczyć się angielskiego i że „wszedł on na orbitę globalną".Zdjęcie: picture-alliance/dpa/M. Meissner

– Uważam, że częścią nacjonalistycznego dramatu, jaki mamy w Polsce, jest to, że w latach 90. i później, dwóch gentelmanów próbowało uczyć się angielskiego – jednemu, i mam tu na myśli Donalda Tuska, to się udało i wszedł na orbitę globalną. Drugi natomiast poległ. I jest to jeden z powodów, dla których nienawidzi zagranicy, bo wie, że tam nigdy nie będzie kimś – komentuje Sikorski. 

 

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>