Zaludnienie naszej planety a klimat
5 września 2020Ponad rok temu biały rasista zastrzelił w El Paso w Teksasie 22 osoby. Większość zamordowanych miała latynoskie korzenie. Krótko przed zamachem sprawca opublikował w Internecie manifest, w którym napisał: „Jeżeli pozbędziemy się wystarczająco dużo ludzi, nasze życie może się stać bardziej zrównoważone”. Zainspirował go terrorysta z Christchurch w Nowej Zelandii, który pięć miesięcy wcześniej w zamachach na dwa meczety zamordował 51 muzułmanów. W swoim manifeście nazywał siebie „ekofaszystą”.
Obawy, jakimi tłumaczyli swoje czyny mordercy, stoją w sprzeczności do naukowych wyników badań na temat przeludnienia i zmian klimatu.
Przeludnienie nie stanowi, zdaniem demografów, żadnego problemu dla zmian klimatu. Należy sobie raczej zadać pytanie, skąd ma się wziąć następne pokolenie młodych ludzi? Przyrost naturalny spada, ludzie żyją dłużej i do końca tego stulecia w prawie wszystkich krajach na świecie liczba mieszkańców zmniejszy się – wynika z badania opublikowanego w lipcu na łamach fachowego czasopisma „The Lancet”.
Autor badania, instytut badawczy IHME (Institute for Health Metrics and Evaluation), wychodzi z założenia, że za zaledwie cztery dziesięciolecia liczba ludzi na naszej planecie osiągnie swój najwyższy stan: 9,7 miliardów. Do końca XXI wieku spadnie do 8,8 miliardów.
Za 80 lat liczba ludności w krajach takich jak Hiszpania i Japonia zmniejszy się o połowę. Podobnie będzie w Chinach. Tym samym najbardziej zaludnionymi krajami świata staną się Indie i Nigeria. Tylko w dwunastu krajach, wśród nich Somalii oraz Sudanie Południowym, będzie się rodziło wystarczająco dzieci, by utrzymać liczbę ludności na stabilnym poziomie.
Przyjmując, że świat zrealizuje cele, jakie postawiły Narody Zjednoczone – zapewnienie wszystkim uniwersalnego wykształcenia i zapobieganie ciąży – zaledwie za 80 lat będzie na Ziemi półtora miliarda ludzi mniej niż dzisiaj.
Te zmiany demograficzne w zasadniczy sposób zmieniłyby społeczeństwa. Rodzą też pytania: kto pokryje koszty emerytur? Czy w przyszłości poszczególne państwa będą walczyły o młodych imigrantów? Kiedy ludzie będą mogli przechodzić na emeryturę, jeżeli w ogóle? Rodzi się też pytanie, które już od dziesięcioleci stawia sobie ruch ochrony środowiska, a którym argumentują prawicowi ekstremiści: czy mniej ludzi wyjdzie naszej planecie na dobre?
Różne emisje CO2
Obarczanie przeludnienia winą za zniszczenie naszej planety wydaje się wygodne. To nie nasza konsumpcja szkodzi planecie, tylko liczba jej mieszkańców; zmiana naszych zachowań nie miałaby sensu. Według badania IHME mniejsze zaludnienie Ziemi oznacza również mniej emisji CO2. Mniej ludzi złagodziłoby też problem światowego wyżywienia i zmniejszyłoby groźbę „rozsadzenia granic planety”. Problem polega jednak na tym, że ludzie nie produkują jednakowej ilości gazów cieplarnianych, zwracają uwagę naukowcy.
„Jest to ekstremalnie powierzchowne traktowanie tematu”, mówi specjalista ds. technik energetycznych Arvind Ravikumar, adiunkt na Harrisburg University of Science and Technology.
To prawda, że – jak wskazują eksperci Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change IPCC) – wzrost liczby ludności powoduje zwiększenie emisji gazów cieplarnianych. Ale jeszcze większy wpływ na emisje na głowę każdego mieszkańca Ziemi wywierają rosnące dochody. W najbogatszych krajach emisje są 50 razy wyższe niż w krajach najuboższych. Ale akurat w krajach o najniższych dochodach i minimalnych emisjach najszybciej rośnie liczba ludności.
„Czasami ludzie posługują się tym argumentem, żeby odciążyć zamożne kraje”, mówi Zeke Hausfather, klimatolog z Breakthrough Institute w Kaliforni: „W rzeczywistości winę za rosnące emisje ponoszą nasza konsumpcja i nasza gospodarka”.
Jak argumentuje kalifornijski instytut, w świecie z wieloma ludźmi, którzy korzystają z energii odnawialnych, emisja CO2 może być niższa niż w świecie z mniejszą liczbą ludzi, ale większym zużyciem energii z paliw kopalnianych.
Niedotrzymane obietnice
Duże i szybko rozwijające się kraje, takie jak Chiny czy Indie, dzięki budowie niedrogich instalacji solarnych i wiatrowych mogą obniżyć swoje emisje CO2, mimo rosnących dochodów i dużego zaludnienia. Ale w niektórych częściach Azji i w całej Afryce przedsiębiorstwa mają problem z uzyskaniem kredytów na inwestycje infrastrukturalne przyjazne dla klimatu. Bogate kraje nie spełniły dotąd swojej obietnicy związanej także z paryskim porozumieniem klimatycznym: wspierania 85 mld euro rocznie biedniejszych krajów w ich zwalczaniu zmian klimatu.
„Nie możemy powiedzieć tym krajom, że jest już za dużo gazów cieplarnianych i dlatego muszą przestać zużywać energię“, mówi Leiwen Jiang z organizacji pozarządowej Population Council w Nowym Jorku, wcześniej jeden z głównych autorów IPCC. „Ale możemy im pomóc ulepszyć technologie”, dodaje.
Niż demograficzny w biedniejszych krajach nie przyczynia się w znaczący sposób do obniżenia emisji CO2. Może jednak w inny sposób wpływać pozytywnie na zapobieganie globalnemu ociepleniu. Jeżeli kobiety rodziłyby tylko tyle dzieci, ile naprawdę chcą, mogłyby podjąć pracę zarobkową, argumentuje Jiang. Związane z tym ożywienie gospodarcze mogłoby pomóc biednym miastom i wsiom lepiej reagować na fale upałów, powodzie i huragany, które niosą z sobą zmiany klimatu.
Ponura przeszłość
Teorie wskazujące na negatywne skutki przeludnienia są obciążone ponurą przeszłością.
Nawet jeżeli zaakceptujemy tezę, że więcej ludzi produkuje też więcej CO2, „co jest rozwiązaniem?”, zastanawia się Arvind Ravikumar. „Czy rozwiązaniem jest zredukowanie przemocą światowej populacji? I jeżeli tak, jaka część ludności powinna zostać zredukowana?".
Tak jak terroryści w El Paso i Christchurch wiele rządów deptało w historii prawa marginalizowanych grup ludności. Kraje takie jak USA i Kanada przemocą sterylizowały w XX wieku kobiety z rdzennej ludności. Australia robiła to samo z upośledzonymi ludźmi. Indie poddały sterylizacji w 1976 roku 6,2 miliony mężczyzn – w większości z najuboższych warstw społeczeństwa. Do przejęcia kontroli nad liczbą ludności zachęcili hinduski rząd zagraniczni inwestorzy. Przyjmuje się, że wskutek spartaczonych operacji zmarło ponad 2000 mężczyzn.
W końcu lat 70-tych XX wieku w ramach polityki jednego dziecka Chiny ograniczały przyrost ludności karami pieniężnymi, sterylizacją i przymusowymi aborcjami. Według badania opublikowanego w ubiegłym miesiącu przez Associated Press praktyki te są stosowane do dzisiaj wobec Ujgurek.
Różne modele demograficzne
Patrząc globalnie, kobiety rodzą mniej dzieci, ponieważ więcej dziewczynek uczęszcza do szkół i więcej ludzi ma dostęp do środków antykoncepcyjnych. Jedno i drugie jest celem obrońców praw człowieka.
Istnieją jednak różnice w obliczaniu wskaźnika urodzeń. Demografowie nie są zgodni co do tego, jak bardzo i jak szybko wskaźnik ten będzie się zmniejszał.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>
IHME prognozuje, że od 2064 r. ludność świata będzie się kurczyła. Narody Zjednoczone uważają tymczasem, że populacja naszego globu będzie w tym stuleciu nadal rosła. Różnica między tymi dwoma modelami to do roku 2100 jakieś dwa miliardy ludzi. Z racji niepewności prognoz, obydwie grupy badaczy liczą się z przeciwnym rozwojem sytuacji.
Powód tych rozbieżności: ONZ w przeciwieństwie do IHME wychodzi z założenia, że wskaźnik urodzeń będzie rósł, jeżeli kraje będą coraz bogatsze.
Sondaże pokazują jednak, że kobiety w całej Europie i Ameryce Północnej rodzą mniej dzieci niż by sobie tego życzyły. Winne są trudne do pokonania przeszkody, na przykład kosztowna opieka nad dziećmi, presja w miejscu pracy czy fakt, że mężczyźni wnoszą za mało wkładu w prace domowe. W Niemczech, od czasu, gdy zredukowano przynajmniej część tych problemów, wskaźnik urodzeń znowu rośnie.
„Prognozy ONZ napawają optymizmem, że ludzkość nadal będzie się rozwijała”, mówi demografka w ONZ Sara Hertog i dodaje, że zmieniające się wskaźniki urodzeń jako takie nie są ani dobrą, ani złą wiadomością. „Mam nadzieję, że wskaźnik urodzeń odzwierciedla liczbę dzieci, których ludzie sobie naprawdę życzą”.