1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Czy UE grozi zmierzch za sprawą prawicowych populistów?

Malgorzata Matzke2 listopada 2013

Europa oniemiała ze zdziwienia obserwując, jak garstka polityków amerykańskiej Tea-Party była w stanie sparaliżować USA. Istnieje jednak groźba, że coś podobnego może wydarzyć się w Parlamencie Europejskim.

"Magyar Garda" w BudapeszcieZdjęcie: AP

Nikt właściwie nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe: odłam reakcyjnych polityków spod znaku Tea-Party w sporze o budżet USA był w stanie wywołać poważny kryzys polityczny. Z wielkim trudem udało się prezydentowi Obamie zakończyć blokadę administracji, tzw "shutdown" i zapobiec upadłości federalnego budżetu.

"Stany Zjednoczone są daleko stąd; u nas coś takiego nie byłoby możliwe", pomyślał może niejeden mieszkaniec Starego Kontynentu, nie wiedząc, że jest w błędzie. Bowiem takiej polityki blokady przez reakcyjne siły nie można wykluczyć w przyszłości także w Parlamencie Europejskim.

"Shutdown light"

Jeżeli w dalszym ciągu będzie wzrastać popularność partii antyeuropejskich i eurosceptycznych czy prawicowo-nacjonalistycznych ekstremistów, jeśli odniosłyby one sukcesy w wyborach do europarlamentu w maju przyszłego roku, mogłyby uzyskać wpływy na forum PE. Mogłyby tworzyć sojusze i po swojej myśli wywierać wpływ na politykę UE.

Franziska KellerZdjęcie: DW/M. Böhnisch

W Brukseli nie wychodzi się co prawda z założenia, że w takim przypadku byłyby one w stanie kompletnie sparaliżować UE, ale coraz głośniej wyraża się obawy, że mogłoby dojść tam do "shutdown" w wersji "light", czyli do blokady czy odwlekania inicjatyw legislacyjnych i do generalnych utrudnień w pracy europarlamentu. Europosłanka Franziska Kaller z partii Zielonych wyraziła w rozmowie z Deutsche Welle pogląd, że już obecnie w europarlamencie mają miejsce blokady za sprawą reakcyjnych ugrupowań. - Coś takiego będzie nam groziło częściej, że blokowane będą np. inicjatywy legislacyjne - ostrzega Keller.

Sojusz prawicowych populistów

Szczególnie aktywny jest w tym względzie obóz prawicowych populistów. Holenderscy i francuscy populiści stojący za Geertem Wildersem i Mariną Le Pen chcą nawiązać współpracę. Na twitterze Wilders zapowiedział spotkanie z Le Pen' em 13 listopada, by omówić wspólną strategię wyborczą. Franziska Keller podejrzewa, że na celownik wezmą w pierwszym rzędzie unijną politykę migracyjną i politykę wobec uchodźców. - Będzie szło na noże. Jeżeli wyciągniemy konsekwencje z tragedii uchodźców na Lampedusie i wspierać będziemy legalny napływ imigrantów, to musimy być przygotowani na wszystko - twierdzi.

Jaki będzie układ sił w PE po przyszłych wyborach?Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Zaniepokojeni są także inni europejscy politycy. - Rozkwit populizmu jest najgroźniejszym społecznym i politycznym zjawiskiem w Europie - zaznaczył na przykład premier Włoch Enrico Letta w rozmowie z "New York Timesem". - Musimy się mu przeciwstawić, inaczej w majowych wyborach wyłoni się najbardziej antyeuropejski parlament wszechczasów. Jak wyliczył: Proeuropejczcy muszą uzyskać co najmniej 70 proc. miejsc, żeby nie stał się jakiś "koszmar".

Lecz właściwie we wszystkich państwach członkowskich UE na sile przybierają partie prawicowych populistów, eurosceptyków i wrogów Europy. Kluczowymi tematami ich programów w ostatnich wyborach był napływ imigrantów, polityka oszczędności, wystąpienie z UE i rezygnacja ze wspólnej, europejskiej waluty.

Marine Le Pen z partii Front NationalZdjęcie: Reuters

Symbol o dużej sile

Niska frekwencja wyborcza mogłaby ułatwić przeciwnikom Unii Europejskiej wejście do Parlamentu Europejskiego. W ubiegłych wyborach wyniosła ona nieco ponad 43 proc. i była znacznie niższa niż przeciętna frekwencja w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich (60-70 proc.) w krajach demokratycznych.

- Im niższa frekwencja, im bardziej obojętny elektorat, tym łatwiej jest radykalnym siłom o uzyskanie większości - wyjaśnia Siergiej Lagodynski z Fundacji Heinricha Bölla w wywiadzie dla DW. Ogólna frustracja i znużenie polityką ułatwia pozyskanie wyborców partiom alternatywnym, którzy stają się potem "zakładnikami w obozie populistycznych obietnic".

Jak informuje portal telewizji ARD, brukselscy stratedzy polityczni spodziewają się, że po wyborach do europarlamentu 20 proc. europosłów opowie się za rozwiązaniem PE. Byłoby to dwa razy więcej niż dotychczas. Obecnie ok. 60 europosłów z ogółu 765 deputowanych można zaliczyć do obozu europrzeciwników.

Geert WildersZdjęcie: picture-alliance/dpa

- Jeżeli w łonie PE znajdzie się stosunkowo silne ugrupowanie działające przeciwko parlamentowi i Unii - podkreśla Lagodynski - to miałoby to znamiona symbolu o wielkiej sile. - Ta właśnie symboliczna siła byłaby czymś straszliwym.

W otchłani populizmu

W odróżnieniu od Tea-Party w Stanach Zjednoczonych, która jako odłam wpływowej Partii Republikańskiej może oddziaływać na amerykańską politykę, można wyjść z założenia, że eurokrytyczne ugrupowania w PE będą dość izolowane, uważa politolog z Fundacji Bölla. Nie staną się one takim instytucjonalnym zagrożeniem jak Tea-Party. - Istniałoby jednak niebezpieczeństwo, że inne partie konserwatywne, czy lewackie dostaną się w wir populizmu. Lagodinsky podaje przykład z Niemiec, gdzie pod wpływem rosnącego znaczenie partii AfD (eurosceptyczna Alternatywa dla Niemiec - przyp. red.) ewentaulnie także konserwatywne partie, może też FDP, mogłyby znaleźć się pod presją i zacząć żonglować podobnymi hasłami.

Czas do majowych wyborów europosłanka Franziska Keller chce wykorzystać na nagłaśnianie znaczenia wyborów do PE i na przygotowanie strategii mającej na celu przywołanie prawicowych populistówdo porządku. - Do tej pory populistyczne ugrupowania w PE same unicestwiały się nacjonalistycznymi walkami wewnętrznymi. Można sobie wyobrazić, że tak będzie i następnym razem. - Ale nie możemy tylko na to liczyć - podkreśla.

Ralf Bosen / Małgorzata Matzke

red.odp.: Barbara Cöllen

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej