1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Długa i ciężka agonia MZetek

5 października 2010

MZ to znany także w Polsce skrót nazwy Motorradwerk Zschopau, czyli Wytwórni Motocykli w Zschopau. W latach dwudziestych, a potem w osiemdziesiątych XX wieku, MZ była największym producentem motycykli na świecie! Była...

André Hunger (na motocyklu) w rozmowie z premierem Saksonii Kurtem Biedenkopfem w1990 r.Zdjęcie: Andre Hunger

W NRD marzeniem każdego chłopaka była własna MZtka. W PRL-u zresztą też. Zwłaszcza na wsi i w małych miastach. Najwyżej ceniono model MZ ETZ o pojemności 250 centymetrów sześciennych. Nie bez powodu, bo 250-tka była największym i zarazem najszybszym jednośladem, produkowanym w fabryce w Zschopau na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Ale jej poprzedniczki też cieszyły się wzięciem. I - co najważniejsze - były dostępne, choć z trudem i głównie spod lady. O japońskich Hondach, Kawaski czy Yamahach nikt wtedy nie marzył, a prawdziwego Harley´a można było obejrzeć tylko w kinie na filmie "Swobodny jeździec".


André Hunger pije herbatę

Historia motocykli produkowanych w Zschopau zaczyna się w 1906 roku. Wtedy to Duńczyk Jorgen Skafte Rasmussen kupił opuszczoną fabrykę włókienniczą i najpierw zaczął produkować w niej urządzenia do maszyn parowych, potem - od roku 1916 - nieudane samochody parowe, aż wreszcie w 1922 roku przystąpił do wytwarzania ulepszonego silniczka przyczepnego do roweru, który w wersji rowerowej nazwał się "Des Knaben Wunsch" ("Marzenie chłopca"), a w powiększonej, motocyklowej "Das Kleine Wunder", czyli "Mały cud".

W 1932 r. w Zschopau powstała firma Auto Union z czterema markami: DKW, Audi, Horch i WandererZdjęcie: picture-alliance/ dpa

Nazwa trafna, bo w latach dwudziestych XX wieku motocykle marki DKW uchodziły za najlepsze w swojej klasie, a fabryka w Zschopau była największym producentem motocykli na świecie. Po II wojnie światowej fabryka DKW w Zschopau znalazła się w sowieckiej strefie okupacyjnej, czyli w późniejszej NRD i od roku 1956 do 1990 produkowała motocykle pod nazwą MZ. MZtki brały udział w motocyklowej sześciodniówce i śmiało mogły konkurować z japońską Hondą. Szły jak woda. W latach 80-tych XX wieku zakłady w Zschopau znowu nie miały na świecie konkurenta pod względem ilości wyprodukowanych jednośladów. Ale z jakością było już gorzej.

Całkiem źle zaczęło być od zjednoczenia Niemiec w 1990 roku. W tym samym roku zakłady zostały sprywatyzowane. W dziewięć lat później firma MZ została przejęta przez malezyjski koncern Hong Leong, co miało zapewnić jej byt finansowy (i nawet zapewniło), ale w sumie ten azjatycki romans wyszedł jej bokiem, bo nowy model MZ 1000 S nie mógł już skutecznie stawić czoła najnowszym "japończykom" i w rezultacie, w roku 2008 malezyjski koncern Hong Leong zamknął fabrykę.

Model MZ 1000 S okazał się efektownym niewypałemZdjęcie: AP

W połowie lat 90-tych André Hunger, który przyszedł do MZ w 1988 roku, a więc pod koniec ery NRD i przepracował w fabryce przez następne dwadzieścia lat, dochodząc pod koniec kariery do stanowiska szefa działu kadr, zaczął pić herbatę. Malezyjską. Sam dziś nie wie, czy robił to z rozpaczy, widząc co się dzieje, czy w nadziei, że stanie się cud i marka MZ odzyska dawną świetność. Ale nie odzyskała.


Dawne, dobre (?) czasy

W NRD dostanie się do fabryki w Zschopau znaczyło tyle, co złapać Pana Boga za nogi. Choć nikt tego tak nie formułował w ateistycznym państwie robotników i chłopów, ale faktem jest, że potrafiono w niej nauczyć młodych ludzi porządnej roboty i wytwarzano zupełnie przyzwoite motocykle. Proste, wytrzymałe, tanie w eksploatacji i tanie w naprawie. Części zamienne do nich też były tanie. Jeśli tylko były, bo częściej się je organizowało niż kupowało. Na szczęście MZtki mało się psuły, jeśli tylko się o nie trochę dbało.

Montaż najwyżej cenionego modelu MZ ETZ 250, o którym marzył każdy chłopak w "demoludach"Zdjęcie: picture-alliance/dpa

André Hunger wspomina tamte czasy z nostalgią, ale bez ulegania modnej dziś "ostalgii". Był wtedy młodym, 28-letnim inżynierem mechanikiem i potrafił dostrzec różnice pomiędzy wschodnią MZtką, a zachodnioniemieckim motocyklem marki BMW, nie mówiąc już o Hondach czy Yamahach. Dlatego też zjednoczenie Niemiec przyjął z radością i nadzieją, że w warunkach gospodarki wolnorynkowej fabryka wreszcie rozwinie skrzydła. Skończą się kłopoty z częściami, nie trzeba będzie dłużej improwizować i uciekać się do rozwiązań zastępczych, tylko będzie "jak przed wojną", kiedy MZtka była "dekawką".

Rzeczywistość zadała kłam tym oczekiwaniom. Ludzie rzucili się na wyroby zachodnie. Już w 1992 roku firma zmuszona była po raz pierwszy ogłosić upadłość. Nie pomogły ani wprowadzane stale zmiany stylistyczne, ani wyrzeczenie się przez załogę 10% poborów , ani redukcja załogi. W czasach NRD pracowało w Zschopau trzy tysiące ludzi, parę lat później zostało ich tylko kilkuset.


Czy MZtka się odrodzi?

Dziś w Zschopau nie produkuje się już motocykli. Co prawda w 1999 roku odzyskano prawa do dawnej marki MZ, ale zdobi ona obecnie elektryczne skutery i rowery z pomocniczym silniczkiem. Też na prąd. W marcu ubiegłego roku firmę zakupili dwaj niemieccy zawodnicy motocyklowi: Ralf Waldmann i Martin Wimmer, którzy chcą kupować chińskie, tanie motocykle i rozprowadzać je pod zasłużoną marką MZ, ale ta koncepcja działania jakoś byłego szefa działu kadr nie przekonuje.

Czy marka MZ odżyje?

"Moim zdaniem prawdziwy motocykl to coś innego" - mówi i pisze kolejne podanie o pracę, bo sierpniu 2009 roku odszedł z fabryki po dwudziestu latach pracy pełnych nadziei i - częstszych - rozczarowań. Jego zdaniem największym błędem była pospieszna prywtyzacja firmy bez jasnego planu działania. MZ miała szansę utrzymania się na rynku pod warunkiem trzymania się dawnej linii: produkowania tanich, solidnych dwutaktów o sportowych ambicjach. Sam nadal trzyma w garażu swój MZ 1000 S, którym od czasu do czasu wybiera się na przejażdżkę. Tak z sentymentu.

Bernd Gräßler / Andrzej Pawlak

red. Bartosz Dudek