1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Szef greckiego MSW o obozie w Idomeni. "Współczesny Dachau"

Panagiotis Kouparanis19 marca 2016

Drastycznym porównaniem z KL Dachau grecki szef MSW ocenił położenie uchodźców w Idomeni. Greccy politycy oburzeni są zamknięciem granic na tzw. szlaku bałkańskim.

Griechenland Demonstration von Kindern und Jugendlichen im Lager
Spontaniczna demonstracja w obozie HersosZdjęcie: DW/P. Kouparanis

Minister spraw wewnętrznych Grecji Panagiotis Kouroumplis nie przebierał w słowach, kiedy w piątek (18.03.2016) chodził po obozie dla uchodźców w Idomeni, tuż przy granicy z Macedonią. – Nie waham się powiedzieć, że to współczesny Dachau. Jest to rezultatem zamknięcia szlaku bałkańskiego – powiedział polityk Syrizy greckiej telewizji Skai. Kouroumplis obiecał ludziom w Idomeni natychmiastową pomoc lekarską, ale wezwał ich też do opuszczenia prowizorycznego obozu. Wewnątrz kraju istnieje szereg miejsc oferujących znacznie lepsze warunki – zapewnił. W całym obozie zaczęto rozdawać ulotki z odpowiednimi informacjami.

„Domagamy się humanitaryzmu

Dzień wcześniej zagraniczni dziennikarze – reporterzy Deutsche Welle i ich fińscy koledzy, po raz pierwszy mogli wejść na teren innego, nowo założonego obozu dla uchodźców w miejscowości Hersos na północy Grecji. Nie minęło nawet pół godziny od ich pojawienia się, kiedy uformowała się mała demonstracja. Około 50-osobowa grupa dzieci i młodzieży z pospiesznie zmajstrowanymi tablicami z napisem „Domagamy się humanitaryzmu”, skandowała zrozumiałe także po arabsku: „Merkel, Merkel” i „Germany, Germany”.

Komfortowe warunki to nie sąZdjęcie: DW/P. Kouparanis

Angela Merkel, podobnie jak Panagiotis Kouroumplis, w wygłoszonym w czwartek (17.03.16) w Bundestagu oświadczeniu rządowym wzywała uchodźców w Idomeni, by przenieśli się do innych, nowo zakładanych obozów. Warunki w nich są „znacznie lepsze” niż w Idomeni – mówiła. Dużo do tego nie trzeba, miliony ludzi na całym świecie widziało zdjęcia z humanitarnej katastrofy rozgrywającej się w Idomeni.

Trudny początek

Obóz Hersos nosi nazwę od położonej niedaleko wsi. Po grecku „hersos” znaczy tyle co „nieuprawny”, „leżący odłogiem”. Długo był też takim liczący 6,5 hektarów dawny poligon. W końcu lutego podpułkownik Thomas Gavranopoulos otrzymał rozkaz urządzenia tam obozu dla uchodźców. Wczesnym rankiem 28 lutego żołnierze zaczęli rozstawiać namioty. U schyłku dnia obóz liczył już 1159 uchodźców. Dzień później przybyło kolejnych 699, następnego dnia jeszcze 129.

W czwartek 17 marca zarejestrowanych było w Hersos 3815 osób. Jakieś dwie trzecie ma syryjskie dokumenty tożsamości, pozostali to obywatele Iraku. Maksymalnie obóz może pomieścić 4800 osób. Do tej pory uchodźcy przybywali albo prosto z Aten, albo z portowej Kawali, prawie nikt z Idomeni – sucho stwierdza podpułkownik Gavranopoulos. Ale są też uchodźcy, którzy opuszczają Hersos, żeby dotrzeć do Idomeni.

Kto pojawi się w Hersos, musi okazać najpierw zaświadczenie otrzymywane w greckich punktach rejestracji uchodźców tzw. hot-spotach. Po wprowadzeniu danych do systemu każdy otrzymuje podstawowe wyposażenie, w tym koc i śpiwór. Potem zostaje przydzielone miejsce – w jednym z dwóch dużych namiotów UNHCR albo w którymś z 400 ośmioosobowych namiotów. Tu zaczyna się robić nieprzyjemnie. Zdecydowanym minusem namiotów jest ich nieprzystosowanie do dłuższego pobytu. Namioty nie mają mianowicie podłogi. Uchodźcy śpią na ziemi, obecnie rozmokłej. Po cichu mówi się, że namiotów nie dostarczyło wojsko, tylko urząd ochrony przed katastrofami. Uchodźcom kwestia kompetencji może być całkowicie obojętna. – Nie jesteśmy przecież zwierzętami – oburza się Syryjczyk Amar.

Obóz w budowie

W Hersos nie wszystko jest złe. Do piątku minionego tygodnia posiłki przygotowywała wojskowa kuchnia, od soboty robi to na zlecenie wojska firma cateringowa, trzy razy dziennie. Inna firma troszczy się o czystość 27 toalet i pięciu pryszniców. Elektrycy instalują na trzech głównych drogach oświetlenie, w najbliższych dniach obóz ma być też ogrodzony. Opieką medyczną zajmował się początkowo Grecki Czerwony Krzyż.

Fiński lekarz Kari Vanamo (z l.) z niecierpliwością czeka na sprzęt medycznyZdjęcie: DW/P. Kouparanis

Pracę greckich lekarzy przejęło teraz ich czterech fińskich i niemieckich kolegów z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Jednym z nich jest Kari Vanamo. W najbliższych dniach Vanamo spodziewa się koniecznego wyposażenia medycznego z Finlandii i Niemiec, w przyszłym tygodniu lekarze chcą rozpocząć regularną opiekę medyczną nad uchodźcami.

Jedna po drugiej ruszają z pracą także inne organizacje humanitarne, wśród nich UNHCR. Chwilowo z pomocą pospieszyli też wolontariusze z powiatowego miasta Kilkis. Razem z przedstawicielami urzędów i inicjatyw obywatelskich tworzą radę koordynacyjną, która zajmuje się uchodźcami. Pracy mają aż nadto. W powiecie Kilkis jest jeszcze jeden obóz dla uchodźców – Polykastro. Razem z Idomeni powiat skupia w sumie prawie połowę uchodźców przybywających w Grecji.

Wolontariusz Stephanos próbuje właśnie ulokować w prywatnym domu w okolicy ciężarne i rodziny z dziećmi. Gotowość do pomocy ze strony mieszkańców jest ogromna. Wygnanie znają z autopsji. W latach 20-tych ubiegłego wieku ich dziadkowie musieli opuścić Turcję. Nie zostaje to bez śladów. Wolontariusze wyznaczyli sobie ambitny cel – rozlokowania prywatnie wszystkich uchodźców.

Grecki wolontariusz StephanosZdjęcie: DW/P. Kouparanis

A jak układa się współpraca z wojskiem? – Bez zarzutu – mówi Stephanos. Także podpułkownik Thomas Gavranopoulos nie widzi problemu we współpracy z wolontariuszami i organizacjami pozarządowymi. Wojsko ma doświadczenia z takiej kooperacji na całym świecie, chociażby w ramach misji ONZ, NATO czy UE. – Nie ma problemu – kwituje Gavranopoulos.

Panagiotis Kouparanis / Elżbieta Stasik

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej