1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Dwujęzyczne miasto dzieci - Mała Raszowa na Opolszczyźnie

Aureliusz Pędziwol14 lipca 2014

W Raszowej koło Opola polskie i niemieckie dzieci wspólnie zbudowały miasteczko. Był tam i ratusz, i szpital, i teatr, i dzielnica mieszkaniowa. Ale przede wszystkim było wiele radości.

Kinderstadt Klein Raschau Wohnviertel
Ostatnie prace wykończenioweZdjęcie: Marek Pedziwol

Do Raszowej przyjeżdżam na kilka godzin przed wielkim finałem całego przedsięwzięcia, które jego pomysłodawcy nazwali po polsku Mini-Miastem, a po niemiecku Klein Raschau – Małą Raszową. Nietrudno je znaleźć, bo wokół parkuje chyba więcej samochodów, niż w całej Raszowej jest domów.

Ale samo miasteczko skrywa się za nieprzejrzystą kurtyną murów. „To po to, żeby rodzice nie widzieli, co tu się dzieje, bo wtedy nie będzie niespodzianki”, dowiem się za chwilę po drugiej stronie murów. Wchodzę tam przez bramę, która akurat jest przez chwilę otwarta.

Nie budzę większego zainteresowania. Nic dziwnego, do dziennikarzy dzieci są już przyzwyczajone. Ekipa TVP Opole kręci tu właśnie reportaż, a kolega z "Nowej Trybuny Opolskiej" już drugi dzień z rzędu robi zdjęcia. Poza tym Mini-Miasto ma swoich własnych dziennikarzy i swoją własną gazetę "RaszNews/RaschNews".

Każdy ma prawo wejść do ratuszaZdjęcie: Marek Pedziwol

Ateńska demokracja

Mogę więc zwiedzać spokojnie. Mini-Miasto to spory kawałek łąki – na co dzień chyba szkolne boisko – otoczony namiotami. Na wprost bramy wznosi się ratusz. „To centrum tego miasta, w którym dzieci decydują, jak mają wyglądać spędzane tu chwile. To punkt ogłoszeń i zgłoszeń. To w końcu miejsce, gdzie podsumowuje się każdy dzień”, tłumaczy mi Małgorzata Wysdak, prezes stowarzyszenia Pro Liberis Silesiae, które zorganizowało Raszowskie miasteczko. „Jeśli powstały jakieś instrumenty, to na koniec dnia właśnie tu odbywa się koncert. A jeśli został przygotowany jakiś spektakl, to ratusz zamienia się w teatr”, wyjaśnia.

W ratuszowym namiocie wiszą dwa regulaminy. Według miejskiego „Mini-Miasto jest dwujęzyczne”, „wszyscy jesteśmy równi”, „w mieście panuje demokracja”, a poza tym nie ma w nim „pieniędzy, przestępców i więzienia”. Ratuszowy dodaje zaś nie tylko, że „zachowujemy się kulturalnie”, ale i że „każdy ma prawo głosu” i „prawo wejść do ratusza.”

Swojego Burmistrza Mini-Miasto jednak nie ma. „Bo cała impreza trwa zbyt krótko, zaledwie tydzień. Dzieci uznały więc, że zorganizowanie wyborów zabrałoby sporo czasu, a burmistrz nie nacieszyłby się swoim urzędem”, wyjaśnia pani Wysdak. Mała Raszowa rządzi się więc jak starożytne Ateny – decyzje zapadają na zgromadzeniu wszystkich mieszkańców.

„Obszar kreatywny” – tu powstawała sztukaZdjęcie: Marek Pedziwol

Polsko-niemieckie rozmowy

„Trzy lata temu mieliśmy okazję odwiedzenia mini-miasteczka w Dreźnie i zobaczyliśmy, jak to funkcjonuje”, wspomina Sabina Prokop, dyrektorka szkoły i przedszkola w Raszowej. „I doszliśmy do wniosku, że warto by stworzyć coś takiego dla dzieci z naszego regionu – miasto, które dzieci tworzą i gdzie rządzą”, dodaje.

Pierwsze Mini-Miasto w Raszowej powstało przed rokiem. Uczestniczyło w nim 70 dzieci z Polski i dziesięcioro z Niemiec. W tym roku polskich dzieci jest już setka. Część z samej Raszowej, ale większość z całego regionu od Raciborza po Opole, jest nawet jedno dziecko z Wrocławia. Plus dwudziestka z Niemiec, z Saksonii, a konkretnie z Torgau na północy landu i z Budziszyna (Bauzen) na południu. A do tego 40 woluntariuszy, którzy opiekują się dziećmi i pomagają im, gdy trzeba.

Kluczem jest język

„Warunkiem uczestnictwa polskich dzieci była przynajmniej podstawowa znajomość języka niemieckiego”, mówi Małgorzata Wysdak. „Większość dzieci pochodzi z okolicy i ma jakieś korzenie niemieckie, co jednak nie znaczy, że są dwujęzycznie wychowywane. Uczą się niemieckiego w szkole, teraz mają możliwość wypróbowania swoich sił”, wyjaśnia.

Renate Küchenhofen, opiekunka dzieci z Torgau, nie ma wątpliwości, że dzieci sobie znakomicie z tym poradziły. Po prostu rozmawiały po niemiecku. „Ale jedna z nauczycielek słyszała rozmowę, podczas której niemieckie dzieci mówiły po niemiecku, a polskie po polsku, i to była logiczna rozmowa. Nie wiemy, jak to możliwe, ale dzieci tak potrafią.”

Wszystko skończyło się szczęśliwie – Sabina Prokop i Małgorzata WysdakZdjęcie: Marek Pedziwol

Rzemieślnicy

Jednym z najważniejszych miejsc w mieście jest „obszar budowlany”. To właśnie tam „zatrudniła się” większość mieszkańców Małej Raszowy. W końcu trudno o większą frajdę, niż zbudowanie sobie samemu prawdziwego domu przy użyciu prawdziwych narzędzi.

Plastykowe taśmy wyznaczają ulice i granice działek, na których powstały mniejsze i większe budowle, od chatki Kubusia Puchatka, aż po wieżę widokową. Gdy się między nimi przechadzam, trwają jeszcze ostatnie prace wykończeniowe i porządki. Bo za chwilę pojawią się rodzice.

Tuż obok stoi szpital, przed nim lądowisko dla helikopterów, ale helikopter nie wiedzieć czemu wylądował w osiedlu mieszkaniowym. Wczoraj była za to prawdziwa karetka pogotowia i prawdziwi ratownicy, którzy pokazywali, jak udzielać pierwszej pomocy. Dziennikarze "RaszNews" nakręcili z tego film, żeby przekazać tak ważne informacje również tym, którzy mieli wtedy inne zajęcia.

Białe szaleństwo w środku lataZdjęcie: Marek Pedziwol

Jak na razie nikt na szczęście nie musiał sprawdzać tej wiedzy praktycznie. Mimo że na placu budowy używa się prawdziwych młotków, elektrycznych wiertarek i innych podobnych narzędzi, nikomu nic się nie stało.

Artyści

Po drugiej stronie ratusza stoi zaś prawdziwy basen. Dzieci zbudowały go same, choć po nadzorem strażaków. Tuż za nim wznoszą się dwa namioty „obszaru kreatywnego”: jeden łączy w sobie teatr i filharmonię, w drugim mają miejsce warsztaty artystyczne.

„Dzieci przez pół roku ustalały, w jakich warsztatach chciałyby wziąć udział. I zdecydowały, że chcą się zapoznać z mydlarstwem, produkcją ceramiki oraz powtórzyć ubiegłoroczne zajęcia z filcowania, które bardzo im się spodobały, a nawet trudne warsztaty krawieckie”, mówi dyrektorka Prokop.

„I że trzeba zaprosić aktorów z teatru lalkowego”, dodaje. Aktorzy rzeczywiście przyjechali i zrobili bardzo ciekawe zajęcia, których wyniki zostały zaprezentowane na podsumowaniu dnia. Lalek wprawdzie nie było, ale dzieci zrobiły maski.

Ostatnie dwa namioty to jadalnia, gdzie akurat odpoczywają opiekujący się mieszkańcami miasteczka wolontariusze, oraz kuchnia. A w samej kuchni „niesamowity gość”, pan Adam Czapski, opolski fryzjer, który stał się gwiazdą nadawanej w Polsacie polskiej wersji kuchennego reality show "Hell's Kitchen". Wokół niego gromada młodych ludzi. Akurat im tłumaczy, jak mają kroić boczek na cieniutkie paski. „Nigdy nie myślałem, że praca z dziećmi może być tak męcząca”, podzieli się później w gronie dorosłych wrażeniami z pięciu godzin kulinarnych warsztatów dla najmłodszych.

Nawet strażacka sikawka nie jest w stanie ugasić tej radościZdjęcie: Marek Pedziwol

Białe szaleństwo

I wreszcie nadchodzi wielki finał. Wszystkie dzieci są już w ratuszu, gdzie właśnie zakończyło się wydawanie mistrzowskich certyfikatów. Bramy miasta się otwierają, wchodzą rodzice, witają swoje pociechy. Dzieci śpiewają hymn Małej Raszowy. Potem pokaz mody i spektakl teatralny o tym, jak działało ich miasteczko. Wreszcie wszyscy wychodzą na zewnątrz. Ale nim zacznie się zwiedzanie Mini-Miasta, trawa przed ratuszem zamienia się w zielony parkiet, na którym setka dzieci tańczy tak, jakby nic innego w życiu nie robiła. Aż trudno uwierzyć, że nauczyły się tego w ciągu siedmiu dni.

Tymczasem na teren miasteczka zajechała straż pożarna. Dzieci już wiedzą, co się szykuje, ustawiają się przed wielką rurą, z której za chwilę buchnie piana. Ta chwila przeciąga się wprawdzie, bo silnik nie chce zaskoczyć. Ktoś jednak w końcu wpada na pomysł, by odkręcić dopływ paliwa – i wreszcie jest to białe szaleństwo w środku lata, które dzieci z pewnością zapamiętają na całe życie. Nawet zimny prysznic ze strażackiej sikawki nie jest w stanie zdusić w nich tego ognia.

W końcu trzeba zacząć powoli żegnać się z przyjaciółmi z Małej Raszowy, zjeść z rodzicami ostatnie lody z obwoźnej lodziarni i wracać do domu.

Petycja

Mini-Miasto tak bardzo spodobało się jego mieszkańcom, że w przeddzień jego zamknięcia padł pomysł przedłużenia imprezy o następny tydzień. To podobno na tyle przeraziło organizatorów, nieprzygotowanych ani fizycznie, ani psychicznie, ani przede wszystkim finansowo na taki rozwój wypadków, że nie dopuścili w końcu do przegłosowania wniosku. Co być może potwierdza opinię, że każda forma rządów ma swój kres – ateńska demokracja także.

W każdym razie sprawę udało się rozwiązać polubownie obietnicą, że za rok Mała Raszowa znów powstanie i dziś wszyscy mają nadzieję, że to się naprawdę uda. Bo w Mini-Mieście – jak się zdaję – udało się coś, co nieczęsto udaje się podczas podobnych przedsięwzięć: Dorośli stworzyli warunki, ale to dzieci układały sobie plan działań i sposób ich realizacji. Na nudę i narzekanie nie miały ani chwili czasu.

Aureliusz M. Pędziwol