Eksport sztuki się przeżył
11 sierpnia 2013 Róża Romaniec: Przed miesiącem przyjechała Pani do Berlina jako nowa dyrektorka Instytutu Polskiego. Co się okazuje największym wyzwaniem?
Katarzyna Wielga-Skolimowska: Bardzo się cieszę, że mogłam tu przyjechać, bo Niemcy są dla Polski najważniejszym partnerem, także w dziedzinie kultury. To jest fascynujące miejsce, stolica kulturalna Europy. Jest tu naprawdę rzesza osób i instytucji – zarówno tych wielkich z ogromną historią, jak i małych, rzutkich, wyznaczających trendy - które zajmują się kulturą. I w tym tkwi wyzwanie - aby w tej masie ofert się odnaleźć i znaleźć dobrych partnerów.
R.R.: Które są Pani bliższe - właśnie te wielkie instytucje z tradycją, czy te mniejsze "trendsetterowe"?
K.W.S.: Wszystkie robią niesamowitą robotę. Kiedy szukamy partnera, najważniejsze jest znalezienie takiego, który jest przekonany do projektu i będzie się angażował oraz uwzględniał także nasz polski komponent. Choć moim zdaniem powinniśmy promować nie tylko aspekty wyłącznie polskie, lecz pokazywać się w szerszym kontekście Europy środkowo-wschodniej.
R.R.: Są już konkretne pomysły?
K.W.S.: Do końca roku realizujemy jeszcze znakomity program, jaki przygotował mój poprzednik. Nie ujmując pozostałym kolegom w polskich instytutach, uważam, że Instytut Polski w Berlinie należy do najlepszych i był świetnie prowadzony przez ostatnie lata. Tomasz Dąbrowski bardzo wysoko postawił poprzeczkę, ale mam nadzieję, że uda mi się razem z zespołem, który tu pozostał, doskoczyć do tego poziomu i rozwinąć instytut dalej.
R.R.: A więc jakie pomysły leżą Pani na sercu? Czy ten szerszy kontekst osadzenia polskiej kultury w Europie środkowo-wschodniej to jeden z kierunków?
K.W.S.: Jeszcze pracujemy nad przyszłorocznym programem i trudno mi mówić o projektach, ale powiem o ideach. W prezentowaniu naszej kultury interesuje mnie wyjście poza kontekst bilateralny. W Berlinie jest duże nasycenie takich projektów. Myślę, że nasilimy w przyszłości współpracę z kolegami z instytutów z Węgier, Czech, Ukrainy czy Rosji.
R.R.: Dlaczego?
K.W.S.: Bo jeżeli chcemy zdobyć szerszą publiczność, to potrzebujemy w tym natłoku własnego klucza. Myślę, że nie jest nim dziś pokazywanie konktestu narodowego, lecz europejskiego. W 2014 będziemy obchodzić dziesięciolecie członkowstwa Polski w UE, co jest okazją do zaprezentowania polskiej kultury właśnie jako immanentnej części europejskiego dziedzictwa. Wydaje mi się to ciekawsze, niż podkreślanie własnej odmienności i specyfiki relacji polsko-niemieckich. Chcielibyśmy zapalać iskrę i jeszcze bardziej zainteresować Polską.
R.R.: Jaki wizerunek Polski może, Pani zdaniem, wywołać tą iskrę?
K.W.S.: Tematem, który chcemy podjąć jest wolność. Mamy wkrótce 25 lat Okrągłego Stołu i upadku muru berlińskiego, podobnie jak 10 lecie w UE. Nie ma sensu traktować tych dat okolicznościowo i robić imprez związanych z rocznicą. Dużo bardziej interesuje mnie zajęcie się pytaniem, czym jest wolność? Ten temat świetnie się nadaje, by go przełożyć na projekty artystyczne.
R.R.: Czyli czasy, kiedy sprzedawano daną dziedzinę sztuki, jako wybitną, polską domenę, jak film, czy plakat to już historia?
K.W.S.: Dziś stawiamy sobie pytanie, czy powinniśmy sztukę w ogóle "sprzedawać"? Pracowałam kiedyś w Instytucie im. A. Mickiewicza w Warszawie i wyniosłam stamtąd bardzo ważne doświadczenia - właśnie szersze spojrzenie na sztukę i odejście od myślenia w kategoriach jej importu i eksportu. Kiedy się przyglądamy dokładniej, jak sztuka funkcjonuje, to dostrzegamy, że nie ma sensu przywożenie gotowego produktu, bo dużo lepiej trafia się do danej publiczności gdy przygotowuje się projekt wspólnie z partnerami na miejscu. Oni znają publiczność i wiedzą, co zaciekawi. Sztuka powinna docierać do publiczności, ale tego dziś się już nie robi przez "eksport".
R.R.: Jak więc łatwiej dotrzeć do publiczności?
K.W.S.: Właśnie w Berlinie mamy sporo do zaoferowania, bo jest tu zarówno niemieckie, jak i bardzo międzynarodowe środowisko artystyczne. To odpowiada naszej koncepcji, gdyż umożliwia interakcję i współpracę, a mniej "eksport" sztuki w jedną stronę, który jest tutaj mało atrakcyjny. Oczywiście, że pokazujemy głównie naszą twórczość, ale równie ważny jak "produkt" jest dziś kontekst prezentacji. Berlin uchodzi za kreatywną soczewkę świata sztuki i dlatego jest podatnym gruntem, gdzie nasi artyści dobrze się odnajdą. Ich atutami są niesamowita energia i kreatywność. Z perspektywy Katowic, Lublina, czy Białegostoku, tutejszy krajobraz kulturalny wydaje się już w pewnym sensie bardzo ustabilizowany, choć właściwie Berlin uchodzi w Niemczech i na świecie za wyjątkowo kreatywny i energiczny. Ale właśnie dlatego nowe, oddolne projekty, pasja i kreatywność polskich twórców napotykają tutaj na podatny grunt. Oni przypominają wręcz berlińczykom o ich własnej kreatywności.
R.R.: Zanim trafiła Pani do Berlina, zajmowała się Pani przygotowywaniem polskiego roku m.in. w Austrii, Hiszpanii, Niemczech, a ostatnio była Pani w Izraelu. Czy ostatnie dyskusje wokół filmu telewizji ZDF "Nasze matki, nasi ojcowie", który pokazał Polaków w antysemickim świetle, postrzega Pani jako okazję do działania czy raczej nie będzie to interesowało Instytutu?
K.W.S.: Uważam, że powinniśmy ten temat poruszyć, tym bardziej, że w Polsce toczy się od lat żywa debata na temat antysemityzmu. Widzę tu dwa wątki: nasze wewnętrzne rozliczanie się z przeszłością, o której Niemcy powinni się dowiedzieć, jeżeli już dotykają tematu polskiego antysemityzmu. Ale równie ważnym tematem jest wymiar "trzeciego pokolenia" czyli odkrywanie przez młodych Polaków żydowskich korzeni, czy w ich rodzinach, czy też w miejscu, z którego pochodzą. O tym się przez wiele lat nie mówiło, a teraz przeradza się to w nową fascynację kulturą żydowską w Polsce. I o tym też chcemy opowiadać, bo powstaje teraz sporo sztuki, która tematyzuje spuściznę kultury żydowskiej w Polsce. Ten temat ma wymiar uniwersalny i spotykają się w nim przeszłość i przyszłość. Dlatego naturalnie, że zasługuje on, aby znalazł się także w Instytucie.
R.R.: Dziękuję za rozmowę.
red.odp.: Małgorzata Matzke