W czasach mojej warszawskiej podstawówki w drugiej połowie lat osiemdziesiątych namiętnie śledziliśmy losy czterech pancernych i psa. W głowach nadal mieliśmy wojnę: bić Niemca! A skoro Niemców nie było pod ręką, dzieci szukały kogoś na zastępstwo. Brzmiące z niemiecka nazwisko wystarczyło, abym regularnie obrywał. Strach przed wielką wojną mieszał się z codziennością przesyconą „małą” przemocą.
Wydawało mi się, że o tym zapomniałem. Ale wybuch pełnoskalowej wojny w Ukrainie, odradzający się wyścig zbrojeń, a także dramatyczne obrazy z Gazy i regionu spowodowały, że strach powrócił. Nałożył się na opowieści świadków historii, z którymi dane mi było rozmawiać. Na przykład o statkach pełnych Europejskich uchodźców, które w pierwszych latach hitleryzmu tułały się po Atlantyku od Nowego Jorku, przez Hawanę, Caracas, aż do Buenos Aires. Żaden kraj nie chciał wpuścić ludzi bez wiz.
Wracają zapomniane obrazy
Dziś łapię się na tym, że szukam znajomych, którzy w razie czego zaproszą mnie za ocean. I nie jestem z tym sam. Do mojej osiemdziesięciopięcioletniej przyjaciółki, która jako dziewczynka uciekała z mamą przed Armią Czerwoną, wracają obrazy gwałtów, zamarzniętych przy drodze ciał, przerażone twarze najbliższych. Znajoma z Warszawy, moja rówieśniczka, budzi się w środku nocy ze snu, że jej syn dostał powołanie na wojnę, z której nie wraca.
Grudniowe badania opinii publicznej na zlecenie dziennika Rzeczpospolita pokazują, że w razie wybuchu wojny znakomita większość mieszkańców Polski próbowałaby uciec. Chęć stawienia się do walki deklaruje zaledwie kilkanaście procent respondentów. Podobnie jest w Niemczech, gdzie Bundeswehra na próżno szuka ochotników, a w publicznych mediach dziennikarze deklarują, że trzeba „edukować” społeczeństwo do walki – ergo, społeczeństwo walczyć nie chce.
A gdyby tak odwrócić rozumowanie? Przypomnieć, że wojna nie jest koniecznością, a politycy powinni szanować opinie społeczeństwa, zamiast „reedukować” nas do zabijania?
Tym bardziej, że we współczesnych wojnach przywódcy, którzy decydują o ich wybuchu, zwykle nie narażają swojego życia. Raczej mają wypchane konta w rajach podatkowych, a rodziny w bezpiecznym miejscu. Zabijać i umierać każą dzieciom innych. Jeśli zatem większość społeczeństwa nie chce wojny, w imię kogo podejmują decyzje? Czy wkładają tyle samo energii w szukanie dróg pokoju, ile w zbrojenia i obwieszczanie światu, że mają racje aż po, nomen omen, grób?
Kluczowy warunek obywatelskiej sprawczości
EUtopia zaczyna się tam, gdzie władza traktuje obywateli poważnie. Wsłuchuje się w nasze lęki, pyta o marzenia, potrzeby, życiowe cele. Europa jako dobre miejsce to politycy, którzy kierują się nimi zarówno tworząc programy wyborcze jak i w trakcie wypełniania powierzonych im przez nas funkcji.
Odzyskanie kontynentu dla marzeń jego mieszkańców to kluczowy warunek naszej obywatelskiej sprawczości. Dzięki niej, zamiast zrozumiałego ale destrukcyjnego gniewu na ignorujących nasze potrzeby polityków, łatwiej potraktujemy ich jako sprzymierzeńców. Wskażemy kierunki i przypomnimy, że powinni je respektować.
W comiesięcznym cyklu Redakcji Polskiej Deutsche Welle #EUtopia: Europa jako dobre miejsce zachęcam do remanentu potrzeb. I do dyskusji, jak może być dobrze na naszym kontynencie.
Twoje marzenia także mogą zainspirować kolejne felietony. Wyślij nam swoją opinię lub skomentuj na Facebooku. Czego pragniesz dla siebie, dla swoich najbliższych, dla naszego kontynentu? Postawmy sobie ambitny cel, przywróćmy nadzieję na dobrą przyszłość Europy.