Bohater "Pianisty": Za zło nie można winić całego narodu
26 sierpnia 2017
Katharina Kang oglądała „Pianistę“ Romana Polańskiego już kilka razy. Film opowiada historię słynnego muzyka żydowskiego pochodzenia Władysława Szpilmana, który stracił całą rodzinę w Treblince. Sam dzięki pomocy m.in. znajomych muzyków i niemieckiego oficera przeżył okupację. - Za każdym razem płaczę. Ta historia jest niesamowita. Też jestem muzykiem i zawsze głęboko przeżywam ten film - przyznaje 27-letnia skrzypaczka z Korei i nie spodziewa się, że za chwilę wzruszenie będzie jeszcze większe. Po pokazie na salę wchodzi Halina Szpilman, żona Władysława Szpilmana. Razem z nią Andrzej Szpilman, syn słynnego pianisty. - Poczułam, że muszę ją uściskać - mówi Katharina i obejmuje Halinę Szpilman.
Halina Szpilman nigdy wcześniej nie była w Krzyżowej, ale znała historię tego miejsca. Wiedziała, że to tu spotykali się członkowie grupy niemieckiej opozycji antyhitlerowskiej „Kręgu z Krzyżowej" (tak została nazwana przez Gestapo). Pamiętała, że tu w listopadzie 1989 roku, w historycznym momencie - właśnie upadał mur berliński - odbyła się Msza Pojednania, w której uczestniczyli Tadeusz Mazowiecki i Helmut Kohl. 28 lat później podczas festiwalu Krzyżowa Music to tu rozbrzmiewają dźwięki utworów jej męża. Katharina Kang jest jednym z młodych muzyków, dla których bycie na festiwalu w takim miejscu jest wyróżnieniem.
„Wiem wszystko. Czytałam książkę“
Halina Szpilman swojego przyszłego męża poznała w 1948 roku. Nie wiedziała wówczas, że życiorys mężczyzny, który zalecał się do niej w jednej z krynickich kawiarni, doskonale jest jej już znany. Dwa lata wcześniej przeczytała jego pamiętniki. - Ten człowiek, którego poznałam, w ogóle nie kojarzył mi się z tą książką. Był wesoły, dowcipny, a inaczej wyobrażałam sobie człowieka, który tyle przeżył - mówi w rozmowie z DW. Tak było potem na co dzień. Halina Szpilman wspomina, że mąż nie wracał do przeszłości, do trudnych przeżyć, do cierpienia. - Powiedział mi po trzech dniach: ty wiesz. Ja odpowiedziałam: wiem wszystko, czytałam książkę. I na tym się skończyło - zaznacza. Synowie nic nie wiedzieli, dopóki sami nie znaleźli książki. Przeczytali i o nic nie pytali. Życie toczyło się nieobarczone przeszłością jej męża. – Nasi synowie dorastali w towarzystwie muzyki. Mąż ćwiczył codziennie od godziny 8 do 11. Jak tego nie robił, mówił: czuję się jak świnia. Nic nie gram - wspomina. Z kompozycji Władysława Szpilmana najbardziej popularne stały się jego piosenki. Poza muzyką klasyczną tworzył utwory kameralne i symfoniczne.
Podczas wojny Szpilman komponował i koncertował w warszawskim getcie, już wtedy był znanym muzykiem, dzięki czemu uniknął transportu do Treblinki. Zginęła tam cała jego rodzina. Do końca wojny ukrywał się w Warszawie. Przeżył dzięki pomocy przyjaciół i przypadkowych osób, a także niemieckiego oficera Wilma Hosenfelda. - Życie mojego męża uratowali Polacy, którzy narażali swoje życie i życie swoich rodzin. Hosenfeld mu bardzo pomógł, bo dał mu przede wszystkim nadzieję, że to się niedługo skończy, że Rosjanie są po drugiej stronie Wisły - opowiada Halina Szpilman i dodaje, że właśnie ta nadzieja pozwoliła mu walczyć o życie. W 1944 roku Szpilman nie poznał nazwiska Hosenfelda, sam jednak powiedział oficerowi: „Jeżeli przeżyję tę gehennę, to będę pracował, jak przed wojną w Polskim Radiu. Nazywam się Władysław Szpilman". Hosenfeld przekazał te dane swojej żonie, z myślą o tym, że będzie mógł potrzebować pomocy osób, którym sam kiedyś pomógł.
Dobry Niemiec
W wydanej w 1946 roku książce „Śmierć Miasta" „nie wypadało pisać o dobrym Niemcu" - mówi żona muzyka, dlatego cenzura zmieniła Niemca na Austriaka.
Do spotkania między Szpilmanem a Hosenfeldem nigdy nie doszło. Hosenfeld trafił do niewoli radzieckiej, był przetrzymywany w obozach. Zmarł w 1952 roku. - Mąż mówił mi kiedyś, że zaraz po wojnie wydawało mu się, że gdyby pojechał do Niemiec, wyżywałby się na ludziach, ale później, kiedy tam jeździł i koncertował, doszedł do wniosku, że byli różni ludzie, że nie można obarczać winą całego narodu, tylko pojedynczych ludzi. - A dziś? - pytam Halinę Szpilman. - Czy znów świat jest czarno-biały? Źli Niemcy? - To się powtarza - odpowiada. - Wystarczy tylko zapalić lont. Tak jak teraz z reparacjami. To wszystko jest dla mnie niezrozumiałe. Tyle lat po wojnie. Było przecież pojednanie… tu, w tym miejscu.
Szpilmanowie do dziś spotykają się z rodziną Wilma Hosenfelda. Zależy im na tym, żeby został uhonorowany. W 2009 roku Instytut Yad Vashem przyznał mu tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata". Dwa lata wcześniej został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Syn muzyka Andrzej Szpilman zabiegał o przyznanie Hosenfeldowi Federalnego Krzyża Zasługi. - Do tej pory się nie udało, ale nie tracę nadziei - mówi.
Magdalena Gwóźdź