1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Heinsberg. Najpierw ognisko koronawirusa, potem powódź

20 lipca 2021

W lutym 2020 roku powiat Heinsberg na zachodzie Niemiec był pierwszym w kraju ogniskiem koronawirusa. Teraz nadeszła druga katastrofa. Mieszkańcy są u kresu sił.

Powódź w Nadrenii Północnej-Westfalii, powiat Ophoven-Heinsberg
Powódź w Nadrenii Północnej-Westfalii, powiat Ophoven-HeinsbergZdjęcie: Thomas Banneyer/dpa/picture alliance

Jeżeli kogoś w Ophoven w powiecie Heinsberg (Nadrenia Północna-Westfalia) prześladuje pech, to jest to z pewnością Mario Girardi. Przez 18 lat Włoch prowadził restaurację „Dolce Vita” w oddalonym o 20 kilomentrów Erkelenz, a w marcu 2020 roku przejął gospodę „Zur Muehle” w Ophoven. Najlepsza lokalizacja, miejsca dla 80 gości. Można było sądzić, że mu się poszczęściło. Ale tylko z pozoru. 

Restauracja otwarta była ledwie tydzień, a potem przyszła pandemia. Po karnawałowej zabawie położona również w powiecie Heinsberg miejscowość Gangelt stała się pierwszym w Niemczech ogniskiem koronawirusa. Przez wiele miesięcy Girardi ze swoją restauracją jakoś utrzymywał się na powierzchni, a przed tygodniem wydawało się nawet, że los znów zaczął się uśmiechać, gdy Włochy zostały mistrzem Europy w piłce nożnej. Aż nadszedł piątek i wielka woda.

- W piątek miałem jeszcze otwarte w ciągu dnia, a potem zobaczyliśmy, jak ulicą płynie woda. Wszędzie rozłożyliśmy worki z piaskiem, ale woda wdarła się tylnym wejściem do kręgielni i do kuchni – opowiada restaurator.

Restaurator Mario Girardi z Ophoven. Jego otwarta w zeszłym roku gospoda znalazła się pod wodą Zdjęcie: Oliver Pieper/DW

Późnym wieczorem wszystkich 700 mieszkańców Ophoven ewakuowano z powodu pęknięcia wału przeciwpowodziowego na rzece Rur. Także Girardi musiał opuścić swoją ukochaną restaurację, a następnego ranka dowiedział się przez telefon, że jego gospoda jest pod wodą. Od tamtego dnia on sam, strażacy i niezliczeni ochotnicy, pracując do wyczerpania, zdołali prawie całkowicie wypompować błotnistą maź. 

- Najogólniej mówiąc mieliśmy sporo szczęścia – mówi Girardi. – W innych częściach Niemiec zginęli ludzie, a domy zostały całkowicie zniszczone. Serce mi pęka.

Herkulesowe zadanie nie tylko dla strażaków

To, że Ophoven jeszcze raz wyszło z katastrofy bez szwanku, jest też zasługą niestrudzonej pracy komendanta straży pożarnej Holgera Roethlinga i jego brygady ochotników. - Napełniliśmy i rozłożyliśmy tu w powiecie 30 tysięcy worków z piaskiem. Ogromnie wielu ludzi zabrało się do pracy w tych dniach – przyznaje strażak.

Ochotnicy rozłożyli w powiecie Heinsberg 30 tysięcy worków z piaskiemZdjęcie: Oliver Pieper/DW

Wyczerpany siedzi w remizie strażackiej, w ostatnich dniach niemal nie zmrużył oka. Woda powoli ustępuje, dlatego narasta w nim poczucie odprężenia. Jest optymistą, że niebawem wszyscy będą mogli wrócić do swoich domów.

- Jeżeli w nadchodzących dniach woda ustąpi z ulic, skontrolujemy dom za domem, ile wody w nich zostało. Problemem są grzejniki olejowe, z których wyciekł olej. Nie możemy tego tak po prostu wypompować. Trzeba sprowadzić specjalne firmy, by to odessać – relacjonuje Roethling.

Komendant straży pożarnej w Wassenberg w powiecie Heinsberg Holger RoethlingZdjęcie: Oliver Pieper/DW

Burmistrz jako zarządca kryzysowy

Wychodząc z remizy strażackiej bocznym wyjściem, trafia się praktycznie prosto do miasta Wassenberg i burmistrza Marcela Maurera. Niewielka odległość znacznie ułatwia komunikację w razie takiej katastrofy. To Maurer ze sztabem kryzysowym podjął decyzję, by na wszelki wypadek ewakuować Ophoven. Był to pierwszy sprawdzian dla wybranego niespełna przed rokiem burmistrza, który z powodu niebezpiecznej sytuacji natychmiast przerwał urlop. – Przede wszystkim staraliśmy się chronić stację transformatorową, od której zależy zaopatrzenie w prąd całego Wassenberg. Jeżeli musielibyśmy ją wyłączyć z powodu zalania, to dosłownie u 10 tysięcy ludzi zgasłyby światła – mówi.

Maurer nakazał przekształcenie szkoły podstawowej w tymczasowe miejsce zakwaterowania powodzian. Schroniło się tam 29 osób, które nie mają ani przyjaciół ani rodziny w okolicy. – W jednej chwili można stać się zarządcą kryzysowym, to bardzo ciężki czas – dodaje burmistrz.

Do usuwania szkód po powodzi w Ophoven przyjechały traktory nawet z odległego Muenster Zdjęcie: Thomas Banneyer/dpa/picture alliance

Ophoven jest też w tych dniach dobrym przykładem solidarności, której nie przeszkadza odległość. Dziesiątki ludzi przyjechały z ciężkim sprzętem, setki przenosiły worki z piaskiem. Albo rolnicy, którzy nocą i we mgle wyjechali traktorem do regionu katastrofy z odległego o 200 kilometrów Muenster.

Powódź próbą dla stosunków niemiecko-holenderskich

Jednocześnie licząca 700 mieszkańców gmina jest też kwintesencją niewystarczającej ochrony przeciwpowodziowej. Jeszcze rok temu eksperci odopowiedzialnego urzędu gospodarki wodnej zapewniali, że ewentualna powódź ominie Ophoven. Marcel Maurer chce teraz przeforsować budowę wału, która w sierpniu 2020 roku ze względu na opinię ekspertów została odrzucona.

Jednak najtrudniejszym zadaniem obok odbudowy może okazać się normalizacja stosunków niemiecko-niderlandzkich. Z Ophoven do granicy jest jakiś kilometr, Rur wpada koło Roermond w Holandii do Mozy, która też wylała.

Holenderskie władze zamknęły śluze na rzece Rur, narażając się na zarzuty ze strony Niemców, że to spowodowało pęknięcie wału. Według obliczeń związku wałowego z Limburga nie było jednak takiego związku, a Maurer także stara się uspokoić nastroje. – Holendrzy chronią swoje miasta w dobrej wierze. Ja sam postąpiłbym tak samo w tej sytuacji. W regionie przygranicznym utrzymujemy bardzo przyjazne stosunki sąsiedzkie, to nie czas na wzajemne obwinianie się – podkreśla niemiecki burmistrz.