1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Jacy imigranci potrzebni są w Niemczech? [OPINIA]

Małgorzata Matzke 4 marca 2015

Politycy i kręgi gospodarcze twierdzą, że Niemcom potrzebny jest napływ imigrantów. Jakiego zdania jest całe społeczeństwo? Dyskusja o imigracji to dyskusja o przyszłości Niemiec.

Facharbeitermangel
Zdjęcie: Fotolia/imageteam

Niemcy przez długi czas unikały dyskusji o napływie imigrantów. Najpierw upierano się, że Niemcy w ogóle nie są krajem napływowym; politycy zapierali się i nie przyjmowali do wiadomości faktu, że w RFN było coraz więcej cudzoziemców. Nic nie wyrażało tej postawy tak dobrze jak pojęcie, jakim ich określano: Gastarbeiter (robotnik-gość), podobnie jak potem pojęcie Zuwanderung (napływ). Także to pojęcie miało w sobie jakiś pierwiastek tymczasowości - i taka była właśnie intencja tego językowego zawoalowania. Przede wszystkim partie chadeckie unikały jak diabeł święconej wody pojęcia "imigracja", po części nawet do dziś, a wszystko tylko, dlatego, żeby nie zrazić do siebie wyborców.

Ale tymczasem nie trzeba nawet zagłębiać się w roczniki statystyczne, żeby wiedzieć, że Niemcy są po Stanach Zjednoczonych drugim pod względem popularności krajem napływowym na świecie. Niemcy stały się zdecydowanie bardziej kolorowe i żaden z liczących się polityków już nie twierdzi, że Republika Federalna nie jest krajem imigranckim.

Christoph Hasselbach: Nikt już nie twierdzi, że Republika Federalna nie jest krajem imigranckim.Zdjęcie: DW

Różnica między być i chcieć

Pomimo wielu z nich miesza opis sytuacji z postulatem. Stwierdzenie, że Niemcy są krajem imigracyjnym jeszcze zupełnie nie oznacza, że MA być krajem napływowym. Przynajmniej polityka i koła gospodarcze w większości są pozytywnie nastawione do imigracji. Tam zadaje się już wręcz następne pytanie: o JAKICH imigrantów chodzi? Nadszedł najwyższy czas na publiczną debatę na ten temat. Inne kraje dużo wcześniej niż Niemcy zabrały się za ten temat, formułując kryteria przyjmowania cudzoziemców. Na świecie toczy się bowiem walka o najtęższe głowy. Niemcy prezentowały się w tej batalii bardzo słabo. Miało to często przyczyny językowe, biurokratyczne czy wręcz polityczne.

Brało się to także z tego, że Niemcy właściwie wcale nie widziały siebie w roli kraju, który musiałby o kogokolwiek zabiegać.

Mile i niemile widziani

Kto popiera takie otwarte Niemcy, ten musi zdawać sobie sprawę z konsekwencji, jakie może mieć ta otwartość.

Należy uwzględnić, że międzynarodowy wyścig o najtęższe głowy już dawno podzielił świat na kraje wygrane i przegraneZdjęcie: picture alliance/Dinodia Photo Library

Po pierwsze, kto wyraźnie mówi, kto jest tu mile widziany, ten określa jednocześnie, kogo sobie nie życzy. Bardzo często zabieganie o wykwalifikowanych pracowników wrzuca się do jednego worka z politycznymi azylantami, w przypadku których ekonomiczny interes państwa nie odgrywa żadnej roli. Przebojowi politycy i przedsiębiorcy szybko zorientowali się bowiem, że wśród potencjalnych azylantów są także tacy, którzy mogą być cenni dla niemieckiej gospodarki, jeżeli pozwoliłoby się im tu pracować: Kwestia, czy przysługuje im prawo do azylu politycznego zeszła w takim modelu na ostatni plan. Ale co zrobić z całą resztą? Wartość uchodźca - człowieka - sprowadza się wtedy szybko do jego zawodowych kwalifikacji.

Zwycięzcy i przegrani

Po drugie należy uwzględnić, że międzynarodowy wyścig o najtęższe głowy już dawno podzielił świat na wygranych i przegranych. Z biedniejszych krajów uciekają utalentowani ludzie; taki brain drain jeszcze bardziej ogranicza ich możliwości budowania u siebie dobrobytu. Bogate kraje natomiast na dłuższą metę mogą stawiać na armię średnio opłacanych pracowników o wysokiej motywacji. Jeszcze nie dawno przez media przewijała się informacja, wedle której w angielskim Manchesterze pracuje więcej lekarzy z Malawi niż w samym Malawi. Niezależnie od tego, czy to prawda czy nie, zasadniczy problem istnieje.

Na ironię losu europejskie organizacje pomocowe wyrównują potem braki personelu lekarskiego w Malawi lekarzami z Europy, opłacanymi z darowizn na cele charytatywne. Dysproporcje między krajami utrwalają się także w samej Europie. Jak ma stanąć na nogi kraj taki jak Grecja, jeżeli wyjeżdżają stamtąd najzdolniejsi? Może posłużyć to oczywiście jako argument, by utrudnić przemieszczanie się ludzi, ale skłania to już do refleksji.

Trudna integracja

Poza tym trzeba uwzględnić jeden czynnik, który jest chyba najważniejszy w tej dyskusji: akceptację imigrantów. Kiedy niemieccy pracodawcy biadolą na brak rąk do pracy, mają oni na myśli przede wszystkim interesy ekonomiczne, które niewiele mają wspólnego z dobrem ogółu.

Gospodarka jest szczęśliwa, kiedy może skorzystać z fachowców, którzy kształcili się w innych krajach i w zasadzie nie stawiają tak wysokich wymagań, jak rodzimi pracobiorcy. Tak, jak w Niemczech na stałe pozostali "gastarbeiterzy", tak przypuszczalnie zadomowią się w RFN na dłużej także "fachowcy", i to pewnie nawet wtedy, jak nastąpi załamanie koniunkturalne.

Pomyśleć, zanim coś się zrobi

Jeżeli celem wszystkich zabiegów ma być zastąpienie w Niemczech całego pokolenia wyżu demograficznego, które idzie teraz na emeryturę, to w grę wchodzi napływ ponad 10 milionów imigrantów w okresie kilku lat. Kto da gwarancję, że społeczeństwo poradzi sobie w ogóle z tak potężnym napływem i będzie w stanie tych ludzi integrować? Oprócz tego kompletnie nie wiadomo, czy rozwinięte systemy ekonomiczne w przyszłości będą potrzebowały tak wielu pracowników jak obecnie. A ludzi nie można przesuwać jak pionki.

To wszystko absolutnie nie przemawia przeciwko debacie imigracyjnej - wręcz przeciwnie. Najwyższy czas, żeby w Niemczech zaczęto o tym poważnie rozmawiać. Chodzi bowiem o ustalenie parametrów, które poważnie i trwale zmienią społeczeństwo. Dlatego trzeba się dobrze nad tym zastanowić, co się robi.

Christoph Hasselbach / Tł. Małgorzata Matzke

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej