1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Podrobiony ekspresjonista

21 października 2010

Rzekome zbiory kolekcjonera sztuki Wernera Jägera przyprawiają dziś o bóle brzucha dyrektorów niemieckich muzeów. Okazuje się, że dzieła znanych ekspresjonistów z tego zbioru są najzwyklejszymi falsyfikatami.

Ten obraz Heinricha Campendonka kosztował 2,4 mln euro. Niestety okazał się falsyfikatemZdjęcie: Trasteco Limited

Historia zaczęła się cudownym odnalezieniem zaginionego dzieła ekspresjonisty Heinricha Campendonka „Czerwony obraz z końmi”. Obraz ten sprzedano w 2006 roku, w jednym z największych domów aukcyjnych Lempertz w Kolonii za 2,4 mln euro. Jednak nabywca miał podejrzenia, co do autentyczności malowarstwa i poddał je ekspertyzie. Podczas chemicznej analizy farb okazało się, że znaleziono w nich pigment, którego w okresie twórczości malarza w ogóle nie było na rynku. I właśnie ta podróbka Heinricha Campendonka osiągnęła najwyższą cenę spośród jego prac. Można by długo sobie łamać głowę, jak to jest możliwe, by przy świetnie rozwiniętej dzisiaj technice badań rentgenowskich lub podczerwienią nie wykryto takiego fałszerstwa?

Oszukani eksperci

„ Sprawdzanie autentyczności dzieła malarskiego jest zajęciem niezwykle czasochłonnym, a jeżeli obraz musi być zbadany pod kątem techniki jego wykonania trwa to z reguły kilka tygodni”, wyjaśnia restauratorka Caroline Saint-George. Tymczasem duże domy aukcyjne stoją pod presją czasu, bo rynek sztuki, pomimo kryzysu gospodarczego, po prostu w najlepsze kwitnie. Henryk Hanstein, właściciel kolońskiego domu aukcyjnego Lempertz podkreśla, że zanim licytowano „Czerwony obraz z końmi” Heinricha Campendonka, zwrócił się najpierw o ekspertyzę do spadkobierców i administratorów spadku po artyście. Z tego powodu doszło nawet do sporu, który starają się dziś wyjaśnić prawnicy. Jednak faktem niezaprzeczalnym jest, że renomowani handlarze sztuki i eksperci dali się po prostu oszukać i sprzedali obrazy z nieznanych bliżej nikomu zbiorów niejakiego Wernera Jägera. Chodzi w tym przypadku o dzieła tej klasy malarzy, jak Max Pechstein, Fernand Leger czy Max Ernst. W przypadku obrazów Maxa Ernsta nawet ekspert i osobisty przyjaciel nieżyjącego artysty dał się po prostu nabrać.

Kolekcjoner sztuki Hermann Gerlinger prezentuje obraz "Poranek nad Elbą" Karla Schmidta-Rottluffa oraz falsyfikat Hermanna Maxa Pechsteina "Akt z kotem"Zdjęcie: dpa

Radość z powodu zaginionych obrazów jest niejednokrotnie zbyt wielka. I właśnie to jest punktem wyjścia dla spekulacji fałszerzy obrazów, uważa historyk sztuki Henry Keazor: „Pilnie śledzą rynek i oceniają, jakie jest zapotrzebowanie. Robią to z dwóch powodów: bo za pożądane dzieło sztuki mogą otrzymać odpowiednio wysoką cenę, drugim powodem są emocje, jakie towarzyszą takim sytuacjom. Eksperci są mniej uważni i ostrożni, bo w końcu spełniają się ich marzenia”.

Podstępny obraz

Tak było w przypadku Raimunda Steckera, dyrektora Muzeum Wilhelma Lembrucka w Duisburgu. Na jednej z wystaw poświęconej kubizmowi zaprezentowano obraz, w którego autentyczność powątpiewano. Przedstawia kubistyczny portret legendarnego, żydowskiego marszanda Alfreda Flechtheima, pędzla artysty Luisa Marcoussisa. Dyrektora muzeum zafascynowało w tym portrecie z 1914 roku połączenie wczesnych trendów kubistycznych z późniejszą odmianą kierunku. Dzisiaj Rajmund Stecker otwarcie przyznaje się do swej pomyłki: „Ta kompilacja powinna była u historyka sztuki wzbudzić podejrzenia, ale tak się nie stało”. Tymczasem portret Alfreda Flechtheima odgrywa kluczową rolę w skandalu wokół zbiorów Wernera Jägera. Nie tylko ten kwestionowany obraz jest podróbką, lecz wszystkie dotąd podejrzane obrazy mają na odwrocie nalepkę z podobizną Flechtheima, które miały służyć za dowód istnienia jego galerii. Morał z tej historii jest taki, że u dobrego fałszerza nie liczy się wyłącznie jego warsztat malarski, lecz także znalezienie wiarygodnej historii pochodzenia podrobionego dzieła.

Cudownie odnalezione dzieła zawsze podejrzane

Fałszywego Maxa Pechsteina sprzedano w domu aukcyjnym Lempertz w Kolonii w 2003 za 500 tysięcy euroZdjęcie: picture alliance/dpa

Zdaniem historyka sztuki Henry Keatzora zafunkcjonowało to bezbłędnie w przypadku zbiorów Jägera. „Obrazy budziły respekt, lecz nie wiele o nich wiedziano. Oznaczało to, że dzieła pochodzące z tego zbioru były rzadko lub w ogóle nie wystawiane. Wyglądały na nieznane dzieła i wzbudziły natychmiast zrozumiałe zainteresowanie na rynku sztuki”, tłumaczy Keatzora. A zatem prace, będące nagle objawieniem na rynku niosą za sobą zawsze wysokie ryzyko fałszerstwa. Dyrektor muzeum w Duisburgu Raimund Stecker ma nadzieje, że z historii zbiorów Wernera Jägera wyciągnięte zostaną konsekwencje. „Jestem przekonany, że podniesiona zostanie poprzeczka, jeśli chodzi o sprawdzenie pochodzenia dzieła sztuki i że sprzedawca zobowiązany będzie do dostarczenia dowodów prawdziwości oryginału”. Nie wystarczy już zatem ekspertyza spadkobierców czy administratorów spadku, którzy przy sprzedaży również zarabiają. Nadszedł wreszcie czas dla technologów sztuki.

Christel Wester/ Alexandra Jarecka

Red.odp.: Małgorzata Matzke