1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Jakie życie po brexicie? Ruszają rozmowy UE - Londyn

2 marca 2020

Brytyjczycy i UE zaczynają dziś negocjacje o pobrexitowych stosunkach gospodarczych, a częściowo też politycznych. Nastroje są złe, a w kompromisie może bardzo przeszkodzić brak zaufania do rządu Borisa Johnsona.

Großbritannien London | Tower Bridge
Zdjęcie: picture-alliance/NurPhoto/B. Zawrzel

Pierwsza runda negocjacyjna, którą pokieruje Michel Barnier (ze strony UE) oraz David Frost (z ramienia premiera Borisa Johnsona), ma potrwać w Brukseli do czwartku, a kolejna jest planowana na drugą połowę marca w Londynie. Rokowania będą odbywać się równocześnie przy kilku „stolikach” tematycznych (od handlu po transport lotniczy), a po mniej więcej sześciu rundach Unia i Brytyjczycy mają w czerwcu podsumować wyniki i wskazać kierunek rokowań na resztę tego roku. To wtedy premier Johnson mógłby poprosić o przedłużenie rokowań poza 2020 r., a tym samym o przedłużenie obecnego okresu przejściowego, dzięki któremu Brytyjczycy nadal funkcjonują jakby byli członkami Unii, choć nie mają już prawa głosu w instytucjach UE.

Jednak Johnson zapewnia, że nie poprosi o dłuższe negocjacje. W zeszłym tygodniu rząd w Londynie zapowiedział, że w razie braku postępów do czerwca, już wtedy skupi się nie na zintensyfikowaniu rokowań z Unią, lecz na przygotowaniach do zakończenia okresu przejściowego bez żadnej nowej umowy z UE, czyli do przejścia na zasady Światowej Organizacji Handlu (czyli z cłami i kwotami eksportowymi). Optymiści w Brukseli mają nadzieję, że Johnson blefuje, by straszakiem „no-deal” (braku umowy) pchnąć Unię do ustępstw. A dość liczni pesymiści nie wykluczają, że Johnson naprawdę dąży do wdrożenia radykalnej formy brexitu bez traktatowych współzależności z UE. „No deal” byłby bardzo kosztowny dla Londynu, ale przyniósłby też straty Unii. – Nie ulegniemy presji czasu. Nasze ambicje do umowy z Wlk. Brytanią nie ucierpią wskutek sztucznych dedlajnów - ostrzegła jednak Amélie de Montchalin, francuska minister ds. UE.

David Frost (l.) i Michel Barnier

Unia oferuje Brytyjczykom umowę handlową bez żadnych ceł i bez żadnych kwot eksportowych, ale – w tej kwestii Johnson mówi twarde „nie” – przy rygorystycznych warunkach co do uczciwej konkurencji gospodarczej. Chodzi o „równe zasady gry” („level playing field”), czyli m.in. o zachowanie przez Brytyjczyków i Unię takich samych zasad pomocy państwa dla firm (także jeśli Unia będzie je zmieniać w przyszłości). Ale największe kontrowersje wywołują standardy środowiskowe, klimatyczne, związane z warunkami pracy czy też ochroną konsumenta. Chodzi nie tylko o wymóg ich nieobniżania przez Brytyjczyków, bo Paryż na finiszu ustaleń wspólnego stanowiska UE domagał się, by ponadto jednoznacznie zażądać od Londynu dostosowywania się do przyszłych unijnych zmian m.in. w normach środowiskowych. Skończyło się na dość rozmytej formule, ale i tak wskazującej na potrzebę utrzymania – w razie zmian po stronie UE - podobnego poziomu ochrony przez Unię i Brytyjczyków.

Uczciwa konkurencja albo „wasalizacja”

Londyn przekonuje, że poddanie się „równym zasadom gry” (i podążanie za przyszłymi reformami standardów w UE) oznaczałoby wasalne poddanie się rządom Brukseli. Zarzuca Unii, że nie stawiała takich warunków w umowach z Kanadą lub Japonią. Natomiast Bruksela odpowiada, że z racji wyjątkowej bliskości i skali gospodarki Wlk. Brytanii unijne firmy potrzebują wyjątkowo silnej ochrony przed nieuczciwą konkurencją, jaką byłby brytyjskie towary produkowane np. bez przestrzegania – generujących koszty - norm ekologicznych na poziomie unijnym. – Geografia nie może być powodem podważania naszej demokracji – odparł na to brytyjski minister Michael Gove.

Zobowiązanie co do „równych zasad gry” zawiera „deklaracja polityczna” dołączona do umowy brexitowej, którą Brytyjczycy ratyfikowali w styczniu, więc Bruksela próbuje się teraz odwoływać do pryncypiów wzajemnego zaufania i wiarygodności. – Liczyć się przecież powinno każde słowo uzgodnione z premierem Wielkiej Brytanii – podkreślał Barnier w zeszłym tygodniu, ale brytyjscy dyplomaci przypominają, że „deklaracja” nie jest wiążąca prawnie. A choć kwestia praw obywateli UE (w tym Polaków) dotychczas mieszkających i pracujących w Wlk. Brytanii oraz sposób uniknięcia kontroli granicznych między Irlandią i Irlandią Płn. rozstrzygnięto już w umowie rozwodowej UE-Londyn, to brytyjski minister ds. Irlandii Płn. zaczął ostatnio podważać ustalenia irlandzkie. – Chciałbym, żeby minister Brandon Lewis poświęcił swój czas na przeczytanie umowy o wyjściu z UE – wzywał Barnier, nie ukrywając swej irytacji.

Brytyjski premier Boris JohnsonZdjęcie: picture-alliance/AP Photo/F. Augstein

Jeśli nie dojdzie do kompromisu co do „równych zasady gry”, Bruksela zamiast handlu na zasadzie „żadnych ceł, żadnych kwot” musiałaby – takie wysuwa obecnie przestrogi - zaoferować Brytyjczykom wynegocjowanie „zwykłej” umowy handlowej z ograniczeniami dla poszczególnych kategorii towarów. Tyle, że takie rokowania z innymi krajami zwykle zajmowały po kilka lat, a nigdy nie kilka miesięcy. Jeśli Johnson nie odszedłby zatem od „sztucznych dedlajnów”, mogłoby się skończyć na wariancie „no-deal” z braku czasu.

Ryby, usługi finansowe i ciężarówki

Atmosferę rozmów będą podgrzewać postulaty Unii, by do końca czerwca uzgodnić dalszy wzajemny dostęp do łowisk (brytyjskie są zasobniejsze). Rybactwo na tym obszarze to ułamek procenta brytyjskiego PKB, ale na poziomie symbolicznym sprawa łowisk to też „odzyskiwanie suwerenności”. Po stronie UE z w tym sektorze pracuje niespełna 180 tys. ludzi (głównie we Francji, Holandii), ale którzy w rejonach nadmorskich są poważną siłą wyborczą. Ponadto Londyn jest niezadowolony z unijnej oferty co do usług finansowych (ok. 7 proc. brytyjskiego PKB) i chce zwiększyć prawnej stabilności dla swych firm z tego sektora w UE.

Jednym z „polskich” tematów jest zachowanie pełnej swobody usług unijnych przewoźników drogowych w Wlk. Brytanii, ale w przypadku „no-deal” trzeba się liczyć ze sporymi ograniczeniami. Barnier w zeszłym tygodniu spotkał się z premierem Mateuszem Morawieckim w Warszawie. - Polska wpisała do mandatu negocjacyjnego UE wszystkie cele ważne dla polskiej gospodarki – poinformował minister ds. UE Konrad Szymański.

Brytyjczycy chcą wyjść z sytemu „europejskiego nakazu aresztowania” (uproszczonych deportacji), bo boją się choćby częściowego objęcia jurysdykcją TSUE. Zresztą, sposób rozstrzygania sporów Londyn-Bruksela w ramach przyszłej umowy to też jeden z cięższych punktów rokowań. Przedstawiciel Komisji Europejskiej miał w ostatni piątek poinformować kraje UE, że Londyn – wbrew wcześniejszym sygnałom - jest niechętny sformalizowaniu mocnej współpracy w kwestiach polityki zagranicznej i obronnej. To może oznaczać, że premier Johnson i tę kwestię zamierza twardo wykorzystywać do targów z Unią.

Czy w Londynie po brexicie zjemy jeszcze tort Sachera?

03:35

This browser does not support the video element.

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej