1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Klęska niemieckiej Lewicy. Z „dziką kartą” do Bundestagu

27 września 2021

Lewica chciała utworzyć nowy rząd Niemiec z SPD i Zielonymi. Katastrofalny wynik wyborów poniżej 5 procent ostatecznie przekreślił te plany.

Siedziba partii Lewica po wieczorze wyborczym
Siedziba partii Lewica po wieczorze wyborczym Zdjęcie: Jan Woitas/dpa-Zentralbild/picture alliance

Przez wiele godzin w powyborczą noc z niedzieli na poniedziałek, 27 września, niemiecka Lewica (Die Linke) drżała o to, czy w ogóle dostanie się do Bundestagu. Według wstępnych oficjalnych wyników zdobyła zaledwie 4,9 proc. głosów i nie przekroczyła pięcioprocentowego progu wyborczego. To klęska nawet w porównaniu do słabego wyniku wyborczego cztery lata temu, kiedy to uzyskała 9,2 proc.

Tylko dzięki furtce w niemieckim prawie wyborczym Lewica wprowadzi teraz 39 posłów do niemieckiego parlamentu, chociaż nie przekroczyła progu wyborczego. Troje kandydatów tej partii (dwoje w Berlinie i jeden w Lipsku) uzyskało bowiem mandaty bezpośrednie do Bundestagu w swoich okręgach. To pozwala Lewicy skorzystać ze specjalnej klauzuli w prawie wyborczym (Grundmandatsklausel), zgodnie z którą partia uzyskująca co najmniej trzy mandaty bezpośrednie jest uwzględniania przy podziale mandatów w Bundestagu, nawet jeśli nie przekroczy progu wyborczego. Do tej pory klauzula ta była stosowana trzy razy: w 1953, 1957 i 1994 roku.

Wewnętrzne spory 

Niespełna 40 posłów to za mało, by mieć znaczenie przy tworzeniu koalicji rządzącej z SPD i Zielonymi. Przewodnicząca partii Susanne Hennig-Wellsow przyznała w wieczór wyborczy, że ten rezultat to „mocny cios”. Jej zdaniem w minionych latach popełniono wiele błędów. – Partię trzeba wynaleźć na nowo – mówiła. Wtórował jej szef frakcji parlamentarnej Dietmar Bartsch. Problemy są „głębokie”, przyznał. I dodał, że kontynuowanie tej sytuacji nie wchodzi w grę. 

Zwolennicy partii Lewica nie mieli powodów do radości po ogłoszeniu wyników wyborów do BundestaguZdjęcie: Cathrin Mueller/REUTERS

Zdaniem komentatorów powodów katastrofy było kilka. Lewica dość późno zaczęła kampanię wyborczą. Zjazd partii przesuwano dwukrotnie z powodu pandemii koronawirusa, dopiero wiosną tego roku wybrano dwie nowe przewodniczące ugrupowania Susanne Hennig-Wellsow i Janine Wissler, które nie zdołały zażegnać podziałów w ugrupowaniu. Wielu działaczy nie godziło się na kurs nowych przewodniczących, nastawiony na podkreślanie kompetencji Lewicy do współrządzenia państwem i tematy związane z ochroną klimatu. Była szefowa klubu poselskiego Lewicy w Bundestagu Sarah Wagenknecht w swojej książce oskarżyła je nawet o zdradę centralnych tematów partii poprzez tematy o „gender, klimacie i produktach bio”.

AfD nową partią protestu

Lewica, której korzenie sięgają postkomunistycznej partii PDS z dawnej NRD, przez długi czas uchodziła za partię, reprezentującą niezadowolonych mieszkańców wschodnich regionów Niemiec. Tę rolę „partii protestu” odebrała jej jednak prawicowo-populistyczna AfD. Nawet w Turyngii, gdzie premierem jest Bodo Ramelow z Lewicy, to AfD zdobyła w niedzielę najwięcej głosów w wyborach do Bundestagu.

Zdaniem części komentatorów Lewicy zaszkodziło też to, że startowała w wyborach jako ta partia, która chce współtworzyć przyszły rząd. Przez to dała paliwo kampanii chadecji CDU/CSU, która straszyła „koalicją czerwonych skarpetek”.

(DPA, ARD/ widz)

 

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej