Unia boi się niestabilnej Italii [KOMENTARZ]
30 września 2013Tylko pięć miesięcy wytrzymała wielka koalicja włoskich socjaldemokratów i konserwatystów. Po tym jak powyborczy pat wymusił w lutym zawiązanie sojuszu lewicy i partii eks-premiera Silvio Berlusconiego, premier Enrico Letta ogłosił w kwietniu prawie niemożliwy do realizacji zamiar: stabilnych rządów i wyprowadzenia kraju z dramatycznego kryzysu gospodarczego.
Teraz jego rząd rozpadł się pod wpływem nieodpowiedzialnego i egocentrycznego zachowania Silvio Berlusconiego. Skazany prawomocnie za przestępstwa podatkowe polityk trzyma się rozpaczliwie swojego fotela w Senacie, szantażuje rząd i wykorzystuje swoją posłuszną we wszystkim partię, której przewodzi niczym prywatnej firmie. Berlusconi, który w minioną niedzielę (29.09.13) skończył 77 lat, wycofał z rządu swoich ministrów, ponieważ Senat chce wykonać wyrok sądu i pozbawić go mandatu senatora. Berlusconi pociąga za sznurki bez pardonu i oglądania się na szkody, który wyrządza Włochom a może i całej Europie. Albo może oszalał, jak przypuszcza nie tylko premier Letta czy szef włoskiego zrzeszenia przedsiębiorców?
Koalicja bez bazy
Podczas gdy Berlusconi wierzga na wielkiej scenie, za kulisami politycznego teatru w Rzymie już od początku istnienia wielkiej koalicji było wiadomo, że gospodarcze i podatkowe koncepcje lewicy i prawicy nie pasują do siebie. Do dziś rząd nie zrealizował żadnych znaczących postanowień. Podwyższenie stawki VAT czy reforma podatku od nieruchomości były odsuwane w czasie. Brak jest koncepcji walki z bezrobociem. Kuleją wszystkie najważniejsze reformy.
Unia Europejska umorzyła postępowanie karne przeciwko Włochom w sprawie przekroczenia dopuszczalnego poziomu deficytu budżetowego. Teraz wygląda na to, że Włochy będą musiały zaciągnąć więcej długów niż przewidywano. W październiku nadejdzie godzina prawdy. Wtedy unijny komisarz Olli Rehn przedstawi aktualne liczby i sprawdzi plany budżetowe Włoch na najbliższe lata. O ile w ogóle takowe będą, bez zdolnego do działania rządu w Rzymie.
W Brukseli nikt o tym głośno nie mówi, ale w instytucjach europejskich, a przede wszystkim u wszystkich pozostałych 16 członków unii walutowej panuje niezrozumienie a nawet przerażenie chaosem we Włoszech. Dopiero co poprawiły się nieco parametry włoskiej gospodarki. Czy tamtejsze partie nie mają nic innego do roboty oprócz dbania o kolejne miesiące stagnacji?
Bezradność w Europie
Przez ostatni rok rynki finansowe dały Włochom trochę oddechu. Europejski Bank Centralny skupował włoskie obligacje państwowe i gwarantował kolejne interwencje. Jednak już od piątku cena, którą Włochy muszą płacić za zaciąganie nowych długów, znowu rośnie. Narzut za ryzyko, który Berlusconi w czasie kampanii wyborczej określał mianem niemieckiego wynalazku, jest twardą rzeczywistością. Odsetki grożą w krótkim czasie przyciśnięciem Włochów do muru. Kryzys tylko na moment schował się, ale nie zniknął.
Jeśli Włochom znowu będzie się źle powodzić, ucierpi na tym całe unijne południe. Na koniec kryzys może ogarnąć cały euroland. Unijna północ będzie musiała wydać kolejne miliardy, by ustabilizować Włochy.
Włosi przed kolejnymi wyborami
W listopadzie 2011 unijni szefowie państw i rządów zmusili Berlusconiego do ustąpienia ze stanowiska premiera, ponieważ Włochy zmierzały ku finansowej przepaści. Ta interwencja jednak niewiele dała. Berlusconi nadal pociąga za sznurki. Sytuacja we Włoszech poprawiła się tylko trochę. Bruksela jest bezradna.
Dlatego europejscy politycy próbowali w ostatnich dniach na wszelkie sposoby ubłagać uczestników politycznych harców we Włoszech, by nie doprowadzali do kolejnego kryzysu rządowego. Za późno. Kryzys już się rozpoczął i za kilka miesięcy będą kolejne wybory. Do tego czasu sędziwy prezydent Napolitano być może spróbuje zainstalować rząd fachowców. To byłby ostatni środek, który mógłby zapobiec rozprzestrzenieniu się włoskiej słabowitości na inne państwa strefy euro. Ale i taki rząd technokratów nie może funkcjonować dłużej niż rok.
Berlusconi ante portas?
We Włoszech naprzeciw siebie stoją trzy nieprzyjazne sobie obozy: socjaliści, zausznicy Berlusconiego i zwolennicy anarchizującego Beppe Grillo. Jak zachowają się ci ostatni, sfrustrowani wszystkim wyborcy, jest zupełnie nie do przewidzenia. Grillo zawsze powtarzał, że włoski system sam siebie zadusi, zanim powstanie coś nowego. Być może miał rację.
Ale obóz Berlusconiego jest silniejszy niż wydaje się to zagranicy. Prawie jedna trzecia wyborców głosowała w lutym na Berlusconiego - pomimo wszystkich skandali i eskapad "il cavaliero". Polityczny umarlak chce na nowo sformować swoją starą partię "Forza Italia" i po najbliższych wyborach znowu sięgnąć po fotel premiera.
W interesie Włoch i Europy można mieć tylko nadzieję, że plan Berlusconiego nie powiedzie się. Włochami da się rządzić tylko wtedy, jeśli ruszy się eurosceptyk Grillo albo realnie myśląca frakcja "Grillini" przyłączy się do lewicy.
Bernd Riegert, DW Bruksela
tłum. Bartosz Dudek
red. odp.: Elżbieta Stasik