1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Komentarz: Jak "rewolucja kulturalna" fascynowała lewaków

17 maja 2016

Zbrodnie Mao wywarły przemożny wpływ na lewicę na Zachodzie, która widziała w nich fascynującą próbę budowy "nowego, lepszego świata" - twierdzi Alexander Kudascheff.

Zdjęcie: picture-alliance/dpa/Bildfunk

Mamy rok 1966. W Chińskiej Republice Ludowej rozpoczyna się Wielka Proletariacka Rewolucja Kulturalna, częściej zwana "rewolucją kulturalną". Mao Zedong, który wtedy był jeszcze Mao Tse-tungiem, bo tak pisano jego nazwisko, postanawia umocnić swoją władzę, ogłaszając w Chinach stan permanentnej rewolucji.

Przez Państwo Środka przetacza się prawdziwa lawina przemian społecznych, gospodarczych i politycznych, zmiatająca dawny ład. Setki tysięcy ludzi trafia do łagrów. Tyle samo zostaje wyrzuconych z miast i trafia na wieś. Kolejne setki tysięcy ludzi tracą pracę. Ale to tylko początek zmian. Pod koniec tej rewolucji liczbę jej ofiar trzeba będzie liczyć w milionach. Ściślej: w dziesiątkach milionów. Chińska odmiana komunizmu, zwana maoizmem, to wymordowanie ok. 65 milionów ludzi. Taką liczbę ofiar podaje "Czarna księga komunizmu" (wydana w Polsce w 1999 roku).

Alexander Kudascheff

Radość z "lepszego komunizmu"

Na Zachodzie się tego wtedy jakoś nie dostrzega. Nie widzą tego zwłaszcza młodzi ludzie, ze studentami na czele, którzy właśnie przystąpili do rewolucji, a raczej rewolty, przeciwko kapitalizmowi, imperializmowi i tradycjonalistycznemu społeczeństwu. Dla nich maoizm jest czymś świeżym i fascynującym intelektualnie. Zachodnioeuropejska lewica oklaskuje bosonogich chińskich lekarzy, leczących ludzi na głębokiej prowincji. Zachwyca się intelektualistami, którzy muszą zarabiać na życie jako robotnicy i rolnicy. "Czerwona książeczka", czyli "Cytaty z Przewodniczącego Mao", staje się dla niej nową Biblią, a sam Mao - kimś w rodzaju świętego rewolucjonisty, który urzeczywistnia w Chinach ideały Marksa i Engelsa, zdradzone w ojczyźnie światowego proletariatu - ZSRR, gdzie zostały podeptane i osadzone w gułagach.

Ówczesne zachodnie, młodzieżowe lewactwo - w Niemczech, we Francji, we Włoszech, a także w USA - zakochało się w maoizmie. Ekscytuje się pseudokonfucjańskimi mądrościami przewodniczącego Mao w rodzaju: "Władza polityczna bierze się z luf karabinów". W ten sposób można przecież jakże trafnie uzasadnić powody studenckiej rebelii w maju 1968 roku, która bardzo szybko przeniosła się na ulice zachodnioeuropejskich metropolii.

Chińska propaganda znalazła zwolenników także na ZachodzieZdjęcie: Imago/United Archives

To, co wydarzyło się w Chinach, da się przecież także zrealizować w Paryżu: ideały socjalizmu z tzw. bezklasowym społeczeństwem na początek. Rewolta z maja 1968 roku jest anarchistyczna, internacjonalistyczna i w jakimś stopniu chińska, jeśli za oznakę chińskości przyjąć naśladownictwo obcych i najczęściej zupełnie niezrozumiałych dla naśladowców wzorów.

Ślepa fascynacja i polityczna ślepota

Ale nie tylko, bo ta studencka rewolta, jak zresztą niemal każdy ruch lewacki, już na samym początku rozpadła się na skłócone i zwalczające się frakcje. Na ortodoksów, wiernych linii politycznej Moskwy; na trockistów, usiłujących realizować program IV Międzynarodówki, i na "prawdziwych komunistów", dla których wzorem do naśladowania była Albania pod rządami Envera Hodży i Północna Korea Kim Ir Sena. Inni poszli w ślady eurokomunistów we Włoszech, na czele których wówczas stał Enrico Berlinguer.

Prawie wszyscy szukali ideologicznego wsparcia w dziełach filozofów. A to przedstawicieli szkoły frankfurckiej, takich jak Theodor Adorno i Max Horkheimer, a to amerykańskich marksistów jak Herbert Marcuse, albo "nawróconych" pod koniec życia na lewicowość głosicieli niczym nieskrępowanej wolności jak Jean-Paul Sartre, który poszukiwał sensu istnienia w prawie wszystkich komunistycznych pseudointelektualnych aberracjach. Jego teksty fascynowały oddanych mu wyznawców do tego stopnia, że wielu z nich twierdziło, iż lepiej jest się z nim mylić, niż przyznać rację Raymondowi Aronowi. Była to pomyłka brzemienna w skutki.

Przegapiona prawdziwa rewolucja

Chińska rewolucja kulturalna przez długie lata była wzorcem i punktem odniesienia dla zbuntowanych studentów na Zachodzie, którzy chcieli przezwyciężyć wady kapitalizmu i burżuazyjnej demokracji parlamentarnej. Oglądali się przy tym na Chiny i Mao Zedonga, w którym widzieli architekta nowego i, jak im się wydawało, lepszego świata, opartego na ideałach powszechnej równości. Nie dostrzegali przy tym, że ta równość była brutalną urawniłowką, ani, co gorsza, zbrodni chińskiej rewolucji i niezliczonych cierpień, które ze sobą przyniosła. Mao Zedong, aż do śmierci, dla wielu z nich pozostał nieskazitelnym ideałem i fundamentem, na którym oparli swój światopogląd.

Zgoła inaczej zapatrywali się na nędzę komunizmu w ZSRR. Chiński komunizm wydawał się im pociągający i fascynujący intelektualnie za sprawą samego Mao i jego "rewolucji kulturalnej", która ani z rewolucją, ani tym bardziej z kulturą, nie miała nic wspólnego.

Prawdziwa rewolucja dokonała się w Chinach za sprawą następcy Mao Zedonga. Był nim Deng Xiaoping, który jednak do dziś zupełnie nie interesuje zachodnich lewicowców i lewaków. Naprawdę zafascynowany Dengiem był na Zachodzie tylko b. kanclerz RFN Helmut Schmidt. Może dlatego, że Schmidt ani przez chwilę nie był lewicowcem.

Alexander Kudascheff

tłum. Dagmara Jakubczak

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej