KOMENTARZ DW: Kompromitacja rozgłośni publicznej
23 stycznia 2016Jest w tym nieco hipokryzji, kiedy niemieccy politycy przypominają innym krajom demokratycznym, że media państwowe nie mają prawa bytu. Również w Niemczech czołowi politycy ulegają co rusz pokusie wywierania wpływu na nadawców publicznych.
Nie ma tu mowy – jak w Polsce – o natychmiastowej wymianie kierownictwa rozgłośni bezpośrednio po zmianie rządu, ale oczywiście to nie przypadek, że prawie wszyscy dyrektorzy rozgłośni publicznych w Niemczech mają legitymację partyjną. I wcale nie przypadkiem tę samą, co premier kraju tego związkowego, w którym działa dana rozgłośnia.
Mniejsze wpływy, ale...
Ogólnie można stwierdzić, że wpływ polityków na rozgłośnie jest teraz mniejszy. Przyczynił się do tego wyrok Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, który wyraźnie ograniczył liczbę polityków zasiadających w gremiach nadzorczych. Właśnie ta pośrednia droga przez gremia była najczęściej praktykowaną drogą wywierania wpływu na rozgłośnię, ponieważ jej kierownictwo regularnie składa raporty ze swojej pracy i musi zabiegać o reelekcję. W 2010 roku polityka przesadziła. Odpowiednie gremium odpowiedzialne za ZDF (drugi program telewizji publicznej) odmówiło redaktorowi naczelnemu rozgłośni wyboru na trzecią kadencję, pomimo iż dyrektor ZDF tego sobie życzył. „Siłą napędową” tego afrontu był ówczesny premier Hesji, Roland Koch z CDU.
Aktualny przypadek świadczy o tym, że nie tylko chadecy mieszają się w sprawy rozgłośni oraz o tym, że politycy nadal wywierają wpływ na media publiczne. SPD i Zieloni w Nadrenii-Palatynacie i Badenii-Wirtembergii otwarcie interweniowali w planowanie programu rozgłośni SWR (Suedwestrundfunk). Rozgłośnia chciała bowiem – podobnie jak w wyborach przed pięcioma laty – zaprosić do studia czołowych kandydatów tych partii, które najprawdopodobniej wejdą do lokalnego parlamentu. Wśród nich znalazła się ponownie – czy to się komuś podoba, czy nie – Alternatywa dla Niemiec (AfD), zdobywająca wyborców swoimi antyimigranckimi postulatami. Premierzy obu landów i ich zastępcy z mniejszych partii koalicyjnych zagrozili, że jeśli AfD weźmie udział w dyskusji w TV, oni z niej zrezygnują.
Argumenty zamiast cenzury
Już tylko ten fakt mógłby wywołać oburzenie. Niewygodnych przeciwników nie zwalcza się ani poprzez ich demonizację, ani ignorowanie! W ten sposób łapią tylko dodatkowo wiatr w żagle. Publiczne rozprawienie się z zarzutami tych ludzi to obowiązek i powinność przywódców politycznych.
Sprawa SWR jeszcze bardziej oburza. Zamiast zrezygnować z programu, który bez zaproszonych polityków nie ma sensu, SWR wyprasza partie, które nie zasiadają obecnie w parlamentach krajowych. W Badenii-Wirtembergii dotyczy to AfD i Lewicy, w Nadrenii-Palatynacie dodatkowo jeszcze liberałów. Dlaczego nagle nie wolno uczestniczyć w dyskusji tym, którzy jeszcze pięć lat temu mogli wziąć w niej udział, i którzy uchodzą w Niemczech za główne siły polityczne? Bo władze rozgłośni muszą reagować na pisma dwóch premierów i ich życzenia?
Zwolennicy teorii spiskowych zacierają ręce
SWR zaszkodził wizerunkowi niemieckich rozgłośni publicznych i potwierdził uprzedzenia tych wszystkich zwolenników teorii spiskowych, którzy od miesięcy koncentrują się na państwowym radiu, cenzurze i zacieraniu rzeczywistości na podstawie instrukcji polityków. To nonsens, ale ludzie żyjący w wyimaginowanym świecie „kłamliwej prasy“, zyskali znowu dodatkowy argument.
Na koniec pozostaje małe pocieszenie: telewizyjna dyskusja w Nadrenii-Palatynacie została odwołana. Na udział w niej nie ma ochoty czołowa kandydatka CDU, po tym jak do studia nie mogli przyjść jej liberalni przyjaciele. Miejscowa demokracja poradzi sobie z tym: badania wyborcze wskazują, że tego typu programy telewizyjne mają niewielki wpływ na zachowania wyborców.
Felix Steiner / tł. Katarzyna Domagała