– Musimy zakończyć wojnę – prezydent Indonezji Joko Widodo otworzył szczyt, odnosząc się do rosyjskiej agresji na Ukrainę i nadając ton spotkaniu na wyspie Bali. – Jeśli wojna się nie skończy, trudno będzie sprostać naszej odpowiedzialności za przyszłe pokolenia.
Jego apel brzmiał patetycznie, ale poprzedziły go miesiące zakulisowych prób mediacji dyplomatycznych.
Widodo jeździł do Moskwy i Kijowa. Sprzeciwiał się wykluczeniu Rosji z grona 20 najważniejszych gospodarczo państw świata, choć właśnie tego głośno domagało się wielu na Zachodzie. Indonezja, która do środy sprawuje prezydencję w G20, chciała, by Bali okazało się sukcesem
Sprytny i sprawny gospodarz
To zasługa Indonezji, że szczyt nieoczekiwanie zakończył się wspólnym oświadczeniem; oświadczeniem, w którym wyraźnie stwierdza się, że większość członków grupy potępia agresję Rosji.
Według dyplomatów gospodarze dobrze przygotowali spotkanie i bardzo umiejętnie je poprowadzili. Mimo kiepskiej pozycji startowej.
Istniała bowiem wielka obawa, że nie uda się niczego ustalić, ponieważ stanowiska były tak utwardzone. Że Rosja i Chiny zablokują wszelkie wysiłki. Że większość rynków wschodzących będzie się bać wszelkiej krytyki Kremla. Że G20 – forum, które powstało w odpowiedzi na kryzys finansowy w Azji w latach 90. – robi się przestarzałe.
Europejczycy mówią o sukcesie
Fakt, że tak się nie stało, poczytują sobie za swój sukces także Europejczycy. W rzeczywistości od początku wojny walczą o przekonanie wschodzących gospodarek, że rosyjska inwazja na Ukrainę nie była ani sprowokowana, ani uzasadniona. Nigdy nie przestali wskazywać, że to ta wojna jest powodem, dla którego brakuje żywności, a inflacja i ceny energii rosną.
Jednak same wysiłki Europejczyków z pewnością nie wystarczyłyby, by zewrzeć szeregi na Bali. Ponieważ na kłamstwa Rosji, że za wszystko odpowiedzialny jest Zachód i jego sankcje, część świata wciąż się daje nabrać. Zwłaszcza tam, gdzie Rosja wykorzystuje słabość Zachodu i antyamerykańskie resentymenty, by poszerzać swoje wpływy, a Władimir Putin wciąż jest postrzegany jako silna postać.
Biden i Xi: spotkanie na szczycie
Deklaracja z Bali nie byłaby możliwa bez umiejętności negocjacyjnych Indonezji i jej ambicji odgrywania większej roli na arenie międzynarodowej. Indonezja zapewniła również przestrzeń dla spotkania na szczycie chińsko-amerykańskim, które zadziałało deeskalująco i być może nieco osłabiło poparcie Pekinu dla Moskwy. Przynajmniej na razie.
Oczywiście deklaracja to ostatecznie kartka papieru. I oczywiście na Bali chodziło także o namacalne interesy narodowe. Te Indonezji, ale i te Indii oraz innych krajów wschodzących, które będą przewodzić G20 w ciągu najbliższych kilku lat: Indie przejmą pałeczkę w 2023 roku, Brazylia w 2024 roku i RPA w 2025 roku. Chcą, żeby grupa najważniejszych krajów nowo uprzemysłowionych zyskiwała na znaczeniu, a nie, by traciła. Chcą rozmów jak równy z równym z najbardziej uprzemysłowionymi państwami – dialogu na tym samym poziomie.
Kłamstwa Rosji wciąż się działają
Nie przeszkodzi to najpewniej Indiom dalej korzystać z rosyjskich rabatów na dostawy surowców czy kupować rosyjskiej broni.
Ale kanclerz Niemiec ma rację, mówiąc, że w przyszłości nasz świat stanie się bardziej wielobiegunowy. Jeśli narody uprzemysłowione chcą bronić porządku opartego na wartościach, muszą współpracować z innymi demokracjami, nawet gdy te nie odpowiadają pod każdym względem naszym wyobrażeniom.
Kraje wschodzące, takie jak Indonezja i Indie, pokazały na Bali, że są na to gotowe. Gotowe wziąć na siebie bardziej globalną odpowiedzialność. A to oznacza wiele możliwości także dla państw Północy.