Turcja coraz bardziej się izoluje. Prezydent Erdogan wyraźnie dąży do autokracji o zabarwieniu islamskim. Niektórzy mówią wprost o dyktaturze i się jej obawiają. Przy czym nie chodzi tutaj o przekształcenie ustroju tego państwa z gabinetowo-parlamentarnego na prezydencki, przykrojony pod Erdogana, prawdopodobnie także z karą śmierci. Chodzi o dzień powszedni w Turcji. O aresztowania dziesiątek tysięcy ludzi w wojsku, w administracji, w szkołach, na uniwersytetach, w urzędach – pod zarzutem sprzyjania ruchowi Gülena, który chciał jakoby obalić Erdogana na drodze zamachu stanu. W czasie tej fali aresztowań pod presją znalazło się państwo prawa, a także wolność słowa i prasy.
W areszcie śledczym znalazło się ponad 150 dziennikarzy. Zamykane są redakcje, inne przymuszane są do współpracy z władzami. Rzadko słychać czy widać głosy opozycji. A teraz do więzienia trafił nawet niemiecki dziennikarz Denis Yücel. Solidarność z nim wyraża wiele osób – łącznie z politykami, kanclerz i ministrem spraw zagranicznych RFN. Dotychczas niemiecki rząd z rezerwą reagował na dryf Turcji w kierunku autokracji. Próbował nadal budować mosty z Turcją Erdogana. Z jak najbardziej zrozumiałej obawy, że zbyt ostra krytyka Erdogana może grozić zerwaniem umowy o readmisji uchodźców.
Teraz jednak nie da się już inaczej. Trzeba zająć jasne stanowisko. I to w czasie, w którym turecka opinia publiczna znajduje się pod presją jak chyba nigdy dotąd. Bo w Turcji nie ma już miejsca na niuanse. Jest już tylko pro albo kontra. Jest tylko swój, lub wróg.
"Wszyscy jesteśmy Denizem" – piszą gazety w Niemczech i internauci na Facebooku i Twitterze. Tak, my wszyscy pracujący w mediach, jesteśmy Denizem. Wszyscy niepokoimy się o naszego kolegę i o innych 154 dziennikarzy, którzy siedzą w więzieniach. Niepokoimy się o wolność prasy, o wolność słowa w Turcji. Niepokoimy się o Turcję, która odwraca się plecami do Europy i stawia się sama politycznie poza nawias. Areszt śledczy dla Deniza Yücela jest tego synonimem.
Alexander Kudascheff
tłum. Bartosz Dudek