1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
KonfliktyIzrael

Korespondencja DW z Izraela: ataki sparaliżowały Tel Awiw

Jochen Rosenkranz
9 października 2023

Dziennikarz DW Jochen Rosenkranz, był w Tel Awiwie, gdy Hamas rozpoczął zmasowany atak na Izrael. Typowa dla miasta pewność siebie została głęboko zachwiana.

Zniszczone domy i przestraszeni mieszkańcy Tel Awiwu
Zniszczone domy w Tel AwiwieZdjęcie: Oded Balilty/AP/picture alliance

Tel Awiw sprawia wrażenie, jakby został pozbawiony całej typowej dla tego miasta witalności. A jeszcze w piątek, dzień przed atakiem terrorystów z Hamasu, ulice stolicy Izraela tętniły życiem. 

Ok. pół miliona mieszkańców i tysiące turystów korzystało z cudownej pogody. Na zewnątrz było 27 stopni, tłumy wylegiwały się na plaży lub prezentowały swoje ciała na promenadzie. Wielu relaksowało się w jednym z barów znajdujących się przy plaży. DJ-e grali muzykę na żywo.

Również ja wczułem się w ten nastrój. Wraz z mężem dzień wcześniej przylecieliśmy z Berlina. W każdym miejscu czekała na nas muzyka i uśmiechnięci ludzie. Nikt nie miał pojęcia, że zaledwie 60 km na południe trwają ostatnie przygotowania do barbarzyńskiego ataku.

Jeszcze krótko przed atakami w Tel Awiwie panowała letnia imprezowa atmosfera (zdjęcie archiwalne) Zdjęcie: picture alliance

Gdy nad metropolią zapadł zmrok, wiele ulic zamieniło się w deptaki, na których życie toczy się do późnych godzin nocnych. To właśnie za tę atmosferę Tel Awiw uwielbiany jest zarówno przez mieszkańców, jak i turystów, którzy przyjeżdżają tu, aby naładować baterie i cieszyć się życiem.

To nie jest standardowy alarm

Wszystko to kończy się nagle w sobotę rano. O godzinie 5:30 ludzi budzą syreny. Dla większości mieszkańców to normalność. Alarmy rakietowe to w Izraelu codzienność. Najważniejsze, że system antyrakietowy Żelazna Kopuła uważany jest powszechnie za niezawodny. Wiedzą o tym również turyści. Pozostaje więc obrócić się w łóżku na drugi bok.

Chwilę później słychać jednak bardzo głośne wybuchy, a ściany pokoju hotelowego zaczynają się trząść. Wcale nie brzmi to tak, jakby rakiety wybuchały daleko od miasta. Pierwszy raz w życiu udaję się do schronu. Jednak wciąż inni szukający schronienia wydają się mieć dobre humory.

Nastrój się zmienia

Nastrój zmienia się, gdy ok 8:00 rano zaczynają pojawiać się pierwsze informacje: system obrony przeciwrakietowej nie odparł wszystkich ataków, ani w Tel Awiwie, ani tym bardziej na terenach leżących na południe od stolicy. Pojawiają się doniesienia o rannych oraz ofiarach śmiertelnych. Co gorsza, mówi się, że terroryści Hamasu przedarli się na terytorium Izraela i porwali zakładników.

Przerażające sceny: Palestyńczycy prawdopodobnie wiozący izraelskiego zakładnika Zdjęcie: AFP/Getty Images

Nastrój w Tel Awiwie zmienia się radykalnie. W sobotę otwarte pozostają jedynie te miejsca, które rozpoczęły pracę jeszcze przed pojawieniem się dokładnych informacja o skali horroru. Działają np. lokale śniadaniowe, które są odwiedzane głównie przez turystów. 

Dwie kelnerki obsługujące nasz stolik są widocznie zaniepokojone. Jedna z kobiet nie może skontaktować się ze swoim teściem, który przebywał w pobliżu Strefy Gazy. Druga przestrzega swoich gości: „Jeśli naprawdę dojdzie do kolejnego ataku, schron znajduje się tam, w sąsiednim budynku”. Mówi to wprawdzie tonem, który sugeruje, że coś takiego może się wydarzyć, choć to mało prawdopodobne. Kelnerka, podobnie jak prawie wszyscy w mieście, w sobotę rano wciąż nie ma pojęcia, jak bardzo ten dzień wstrząśnie całym krajem.

Coraz więcej złych informacji

Wraz z upływającym czasem ludzie stopniowo zdają sobie sprawę z pełnego zakresu ataków terrorystycznych. Podczas gdy rano ludzie wciąż rezerwowali seanse masażu w recepcji mojego hotelu, 60 kilometrów za miastem masowo umierali ludzie. Informacji jednak przybywa: coraz więcej zabitych, coraz więcej zakładników, coraz więcej miejsc okupowanych przez terrorystów Hamasu. Pełna skala przemocy nie jest jeszcze znana.

Helikoptery wojskowe nieustannie latają nad Tel Awiwem. Na ulicach panuje dotkliwa pustka. Mało kto ma odwagę wyjść z domu. Panuje obawa, że terroryści mogli dotrzeć do Tel Awiwu i będą próbować wziąć zakładników także tutaj.

Na ulicach TelAwiwu pozostali głównie izraelscy rezerwiści i inne siły porządkowe Zdjęcie: Gil Cohen-Magen/AFP/Getty Images

Taksówki prawie nie jeżdżą, bary i restauracje pozostają zamknięte, tylko kilka supermarketów odważyło się prowadzić  w tym dniu działalność. Plaża, dzień wcześniej wypełniona tysiącami ludzi, jest zupełnie pusta. Policja odgrodziła całe wybrzeże taśmą. Jest zakaz wchodzenia do wody. 

Setki ciężko uzbrojonych policjantów stoi na nadmorskiej promenadzie lub siedzi przy stolikach zamkniętych restauracjach, gdzie jeszcze wczoraj trwała impreza. Ich wzrok zwrócony jest ku morzu. Nie wykluczają, że terroryści zaatakują również z tego kierunku. Zakaz pływania ma dać policji czyste pole do przeprowadzenia ewentualnego ostrzału. Strach w Tel Awiwie narasta.

Zderzenie z rzeczywistością

Masażystka w końcu nie pojawia się w pracy w naszym hotelu, bo nie kursują taksówki. Brakuje także barmana. Obsługa hotelowa choć zmartwiona, wyciąga parę butelek wina, wkłada do lodu i zaprasza gości do baru przy basenie na bezpłatną lampkę. Tel Awiw potrafi zachować cząstkę swojego charakteru, nawet gdy rakiety wybuchają w centrum miasta.

Atak rakietowy na IzraelZdjęcie: Mahmud Hams/AFP via Getty Images

Jednak nawet na tarasie luksusowego hotelu, nie da się wiecznie ignorować rzeczywistości. Wieczorem lód już dawno się roztopił, wino jest ciepłe, a pracownik obsługi ma kłopot, bo po 20:00 alarm antyrakietowy rozbrzmiewa co 10 minut. Gości trzeba skierować do schronu w piwnicy. Nie wiadomo ile turystów pozostało na miejscu, kto opuścił budynek, a kto może nie usłyszał alarmu. Pozostaje jedynie niesamowity profesjonalizm recepcjonistki, przyzwyczajonej do dźwięków syren.

Wydostać się, tylko jak?

W bunkrze recepcjonistka rozmawia ze swoimi przyjaciółmi i krewnymi. Martwi się, czy wszyscy żyją, czy ktoś został porwany, kto tej nocy zostanie wysłany na wojnę jako rezerwista. Wszyscy turyści próbują rezerwować loty. Wszyscy chcą się wydostać, z bunkra, i z Izraela, tak szybko, jak tylko to możliwe. My również. Ok. jedna trzecia lotów została już odwołana, strony linii lotniczych są przeciążone. Ci, którym udaje się znaleźć taksówkę, jadą prosto na lotnisko i próbują szczęścia na miejscu.

W tej chwili nie ważne jest dokąd odlatują samoloty. Liczy się tylko to, aby wydostać się z miasta, które jeszcze dzień temu było rajem eskapistycznego stylu życia. Na większość lotów nie ma już miejsc. O północy udaje mi się zarezerwować lot na Kretę. Nazwy linii lotniczej nigdy wcześniej nie słyszałem.

Jochen Rosenkranz, dziennikarz DWZdjęcie: Stephanie Englert/DW

Ucieczka

Sześć godzin później, w niedzielę wczesnym rankiem, wciąż ta sama recepcjonistka pomaga hotelowym gościom, choć widać, że jest kompletnie wykończona. Rozdaje ciastka na śniadanie, ponieważ lokale gastronomiczne pozostają zamknięte. Dodatkowo załatwia nam taksówkę, którą jedziemy na lotnisko wraz z innymi turystami.

Na lotnisku dowiadujemy się, że lot na Kretę został odwołany. Lot do Dubaju, z którego chciała skorzystać jedna z siedzących razem z nami w taksówce osób, okazuje się w całkowicie zapełniony. Wraz z setkami innych turystów, stoimy przed wielką ścianą monitorów z informacjami o lotach i próbujemy zarezerwować miejsce w dowolnym samolocie. Sprawa wydaje się być beznadziejna, system wskazuje na najwcześniejsze odloty dopiero za trzy dni.

Po godzinie prób udaje mi się jednak kupić niemal ostatnie bilety na samolot do Budapesztu, który wyleci za trzy godziny. Cena nie gra roli. Najważniejsze to opuścić miasto.

Po wejściu na pokład samolotu jestem zszokowany. Choć wszystkie bilety się wyprzedały, to ok. 60 proc. miejsc pozostaje pustych. Najwyraźniej ludzie nie dotarli na lotnisko lub skorzystało wcześniej z innego połączenia. Ponieważ tania linia lotnicza, operator lotu, nie oferuje możliwości anulowania miejsca, ani listy rezerwowej, to maszyna startuje, choć na pokładzie panują pustki.

Pomimo wyprzedania wszystkich biletów, większość miejsc na pokładzie samolotu z Tel Awiwu pozostaje pustych.Zdjęcie: Jochen Rosenkranz/DW

Podczas gdy my możemy odetchnąć już z ulgą, to myślę o ludziach, którzy wciąż gorączkowo szukają możliwości opuszczenia Izraela. I o mieszkańcach Tel Awiwu. Ich stoicka mentalność i optymizm mocno ucierpiały w ten weekend.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>