Krzysztof Zanussi: Europa Zach. jest kulturalnie wyczerpana
15 kwietnia 2019Deutsche Welle: To Pana trzecia już wizyta na festiwalu kina Europy Środkowej i Wschodniej GoEast*. Pod koniec kwietnia będzie Pan gościem na festiwalu FilmPOLSKA w Berlinie, a 11 maja w Instytucie Polskim w Düsseldorfie. Odnoszę wrażenie, że jest Pan w Niemczech chętnie widzianym twórcą.
Krzysztof Zanussi: Nie spodziewam się w Niemczech honorów i zaszczytów, bo bardzo często jestem w konflikcie z myślą, która dominuje w niemieckich kręgach kulturalnych. Ja mam inny pogląd na temat postępu. Jestem zdania, że świat musi zwrócić się bardziej w kierunku wartości duchowych, niematerialnych. Dlatego w kraju Ludwiga Feuerbacha i Friedricha Engelsa są pewne trudności z zaakceptowaniem mnie. Ale bardzo się cieszę z każdego zaproszenia. Niemcy są chyba dzisiaj w Europie najpotężniejsi. Wygląda na to, że Europa musi patrzeć na Niemcy, czy chce czy nie, i musimy szukać tam sprzymierzeńców oraz zrozumienia. Jeśli mogę się do tego jakoś przysłużyć, to bardzo dobrze.
Lubi Pan własne filmy?
− Nie zastanawiam się nad tym. Czasem wiem, że w którymś z filmów, coś mi się udało, że lubię jakieś rozwiązanie, jakąś scenę, moment, kiedy aktor zagrał wyjątkowo pięknie. Czasem uda mi się jakiś dialog. W moich filmach mówię często rzeczy niepopularne, których niechętnie się słucha. Ale tak rozumiem rolę artysty.
DW: Pytam, bo w tym roku Pana obecności w Wiesbaden towarzyszy retrospektywa najważniejszych Pana filmów z lat 70-tych: „Barwy ochronne”, „Spirala”, „Iluminacja”, „Struktura kryształu”, „Śmierć prowincjała”, „Constans”. Ich wymowa nie straciła nic z aktualności. Te same co dzisiaj dylematy moralne, rozważania egzystencjalne…
− Generalnie w sztuce trwa to, co dobre, a co mniej ważne, przemija. Więc cieszy mnie to, w jakiś sposób. Z drugiej strony też odrobinę martwi, bo rzeczywistość, którą się posiłkuję, opowiadając np. film „Barwy ochronne” zarówno metaforycznie, jak i dosłownie, jest nadal aktualna.Świat akademicki od tego czasu nie zmienił się wcale na lepsze i obecnie w całej zachodniej Europie, także w Stanach, stał się światem mocno ograniczanej wolności. Chociaż nie mamy totalitarnych rządów, jednak ludzie boją się powiedzieć cokolwiek, co byłoby niezgodne z obowiązującymi zasadami.
DW: Pokazany został też Pana najnowszy film Eter”, który skrywa wiele autorskich przesłanek i pytań, choćby tych dotyczących wolnej woli człowieka.
−„Eter” jest wyrazem mojego przekonania, że w krajach rozwiniętych uwierzyliśmy, że jesteśmy lepsi i bezpieczniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Budzi to u mnie duże obawy, bo wiem, że zło jest w zasięgu ręki i że szalenie łatwo jest ściągnąć ten świat z powrotem do poziomu barbarzyństwa. I przed tym przestrzegam w moim filmie. Kto będzie chciał tę przestrogę przyjąć, kto zauważy, że coś w tym jest, ten będzie moim widzem.
DW: ... któremu stosuje Pan terapię wstrząsową?
− Urojeniem jest przeświadczenie, że żyjemy w idylicznym świecie. To wszystko nieprawda. Są miliony ludzi, którzy gotowi są wygnać nas z naszych domów, dlatego, że my mamy, a oni nie mają. I należy ich zrozumieć, a także mieć świadomość, że musimy coś z tym zrobić. A tak naprawdę nic nie robimy. I co gorsza, my nie jesteśmy moralnie przygotowani na to, żeby się dzielić, żeby ponosić ofiary.
DW: Kiedyś nasze sumienia poruszało kino moralnego niepokoju. W Europie Środkowo-Wschodniej takie filmy powstają, ale nie docierają do szerszego odbiorcy na Zachodzie i są wciąż bardzo niszowe.
− Oczywiście, że są niszowe. Nieszczęściem krajów zamożnych jest to, że interesują się wyłącznie własną kinematografią. Dzisiaj Francuzi robią filmy tylko o sobie i dla siebie. A kino włoskie, które kiedyś rzucało na kolana filmami Felliniego, Antonioniego reprezentuje dzisiaj jeszcze Paolo Sorrentino.Europa Zachodnia jest kulturalnie wyczerpana i nie daje swoim twórcom odpowiednich bodźców. Inaczej jest w Europie Środkowo-Wschodniej, w której wciąż się kłębi, burzy, jest w niej dużo więcej elementarnych problemów, które Zachód już dawno rozwiązał. Twórcy z tego regionu opowiadają o nich bardzo żywo i zajmująco. I to zarówno w dokumentach jak i w fabule, które są wręcz zaskakujące i budzą wielkie emocje.
DW: W jednym z wywiadów powiedział Pan, że trudno jest obecnie produkować filmy, bo zmieniła się publiczność. Inny jest jej stan ducha, ma mniejsze aspiracje intelektualne. Dla kogo są zatem festiwale filmowe jak GoEast?
− Dla grupy wielbicieli kina, która niesie kaganek oświaty. Niełatwy jest dostęp do człowieka, który nie chce się zajmować sprawami innych i sam nie chce widzieć własnych problemów. Taką postawę obserwuję dzisiaj wszędzie, nie tylko w Europie, ale również w Stanach. Amerykanie nie chcą od lat oglądać obcych filmów. Są zdania, że mają pod dostatkiem swoich własnych. A tu czasem przyjdzie nieoczekiwanie coś ciekawego z Meksyku, jak ten oskarowy film Alfonso Cuarona „Roma”.
DW: Mimo międzynarodowych sukcesów filmów Małgorzaty Szumowskiej, Agnieszki Holland, Pawła Pawlikowskiego, nie ma ich w powszechnej dystrybucji w Niemczech. Nie są dubbingowane, lecz emitowane w wersji oryginalnej z niemieckimi napisami. Adresowane są bardziej do Polonii niż odbiorcy niemieckiego. Czym należy to tłumaczyć?
− W latach siedemdziesiątych polskie filmy były powszechnie i w dużej liczbie pokazywane w niemieckiej telewizji i w kinach. Żaden z moich filmów nie przeszedł niezauważony. Kupowali je i dubbingowali, bo istniało poczucie zagrożenia ze Wschodu, z krajów bloku sowieckiego. I Niemcy byli otwarci na naszą kulturę. W tej chwili w ogromnym stopniu to zatracili. Spójrzmy na film „Ida”, który miał olbrzymie powodzenie we Francji i w Stanach, a w Niemczech przeszedł bokiem, bo tu nastał czas takiej wsobności, zanurzenia w siebie.
DW: Ale czy to nie wina polityki dystrybucyjnej?
− Jasne, że chodzi o pieniędze. Na naszych filmach nie można zarobić, więc nikt ich nie dystrybuuje.
DW: Czego życzyłby Pan europejskim twórcom filmowym?
− Życzyłbym Europie przede wszystkim renesansu. My musimy się odrodzić. Jesteśmy najlepszą cywilizacją, ale wiele lat temu zabrnęliśmy za daleko. Mam na myśli rok 1968, który we Francji i Niemczech był znaczący, ale sformułowania i hasła z tego okresu okazały się dla Europy zabójcze. Potrzeba nam nowej myśli, nowych formacji. Tymczasem widzimy powrót starych, bardzo niebezpiecznych doktryn populistycznych. Według mnie populizm jest dowodem infantylizmu i doprowadzi każdy kraj do rozpadu. Tymczasem mamy populistyczne rządy we Włoszech, w Polsce i na Węgrzech. Są one oznakami pewnej niedojrzałości społecznej. Nowe pokolenia wychowane w zbytku stały się nieodpowiedzialne, żeby nie powiedzieć frywolne. Wielkim rozczarowaniem jest dla mnie Wlk. Brytania, którą traktowałem jako ostoję demokracji, a tymczasem działa ona w sposób nieodpowiedzialny, co może się fatalnie skończyć dla całego kontynentu europejskiego.
DW: Dziękuję za rozmowę
rozmawiała Alexandra Jarecka