Literacki skarb. Nowe archiwum Guentera Grassa w Getyndze
13 czerwca 2015 Nawet dla Pana, jako doświadczonego wydawcy, są to z pewnością pracowite i ekscytujące tygodnie. 12 czerwca otwiera swoje podwoje nowe archiwum Guentera Grassa w Getyndze – w jednym z najstarszych w Niemczech domów z muru pruskiego. Gdzie Pana zastaliśmy – w drukarni wydawnictwa czy na budowie?
Obok budowy. Moje wydawnictwo jest ulokowane w kilku budynkach: w dwóch mieści się lektorat, dział graficzny i drukarnia, w innym warsztat, w którym pracujemy nad bardzo wartościowymi eksponatami. W innych mieszkają twórcy, kiedy przyjeżdżają do Getyngi. W gruncie rzeczy muszę pójść po schodach parę stopni w górę, parę w dół, by przejść od jednych drzwi do drugich. Rzemieślników, drukarzy, wszystkich kreatywnych współpracowników mamy praktycznie pod jednym dachem. To prawdziwy luksus. I w jednym z tych budynków mieści się teraz archiwum Grassa.
Pierwszy budynek kupiłem dla wydawnictwa w 1970 roku. Potem dochodziły następne i tak powstał cały kompleks. W środku mamy duży zieleniec a wokół niego stoją domy, w których pracujemy nad naszymi książkami. Amerykanie nazywają ten kompleks sympatycznie „Steidlville“. Zawsze mi zależało, żebyśmy mogli pracować kreatywnie w centrum miasta, bo panuje tu wspaniała atmosfera. Kiedy wychodzi się na ulicę, spotyka się młodych ludzi z całego świata. 30 tysięcy ludzi studiuje w Getyndze, to bardzo inspirujące. Ta atmosfera mniejszego miasta uniwersyteckiego jest bardzo ważna dla naszej pracy wydawniczej. Nigdy nie przyszło mi do głowy przeniesienie się gdzieś do strefy przemysłowej; coś takiego by mnie zanudziło.
Co jest przechowywane w archiwum Grassa?
Zmagazynowane są tam wszystkie archiwalia, jakie zgromadziły się podczas współpracy naszego wydawnictwa z Guenterem Grassem. Kiedy w 1993 roku przejęliśmy prawa do publikacji na całym świecie utworów Grassa, jego poprzednie wydawnictwo, Luchterhand, przekazało nam także swoje archiwalia związane z noblistą. Zatem: od pierwszej, wydanej w 1956 roku książki „Zalety przepiórek” („Die Vorzüge der Windhühner”) do dzisiaj – czyli do dnia jego śmierci (13 kwietnia 2015) – zachowane jest wszystko, co kiedykolwiek stworzył.
W jakim stopniu archiwum stało się zarazem rodzajem muzeum?
Od początku było tak pomyślane. Budynek archiwum Grassa ma wybudowaną w 1310 roku przybudówkę, w której mieszkali prości robotnicy, kiedyś byli to przeważnie tkacze. Nigdy nie mieszkali w niej zamożni ludzie. Wszystko to można wyczytać w archiwum miasta, Getynga dysponuje kompletną dokumentacją od 1310 roku do dzisiaj. Ponieważ mieszkańcom tej przybudówki zawsze brakowało pieniędzy, nigdy nie została ona przebudowana na wzór głównego budynku. Ciągle jeszcze ma swoją pierwotną strukturę. Dlatego zdecydowaliśmy się na przeobrażenie właśnie tego domu tkaczy w muzeum.
Poddaliśmy wszystko starannej konserwacji, nic nie zostało otynkowane, wypucowane na wysoki połysk. Kiedy się idzie wzdłuż ścian, można jeszcze rozróżnić rodzaje kamienia użytego tam w ciągu stuleci. Kto wchodzi do tego budynku, oddycha siedmioma wiekami historii.
Z konserwatorskiego punktu widzenia jest to dobre dla książek i archiwaliów?
Ta stara budowla to tylko entrée do nowego gmachu, w którym jest miejsce na wystawy związane z Guenterem Grassem, ale też na wszystko, co ma coś wspólnego z papierem i książkami. W suterenie umieszczone są z kolei wszystkie archiwalia Grassa. Nowoczesny budynek został otynkowany we wnętrzu specjalnym tynkiem gliniastym, bardzo korzystnym dla zbiorów. Ponadto instalujemy też oczywiście klimatyzację.
Guenter Grass był też artystą, grafikiem, rzemieślnikiem bardzo szanującym materiał. Podobałoby mu się umieszczenie jego dzieł w tak historycznych murach?
Znał te budynki i bardzo je lubił. W 2012 roku obchodziliśmy tu na budowie jego 85 urodziny. Byłem u niego jeszcze trzy dni przed jego śmiercią. Skończyliśmy jego najnowszą książkę i umówiliśmy się, że 12 czerwca będzie czytał jej fragmenty właśnie tutaj, w archiwum Grassa. Wieczorowi literackiemu miała towarzyszyć wystawa jego rysunków do tej książki. Oczywiście ze szczegółami pokazałem mu, co chcemy wystawić. Guenter Grass wniósł jeszcze swoje pomysły, które wcielimy w życie.
Ostatnia książka Grassa ukaże się w sierpniu 2015 nakładem wydawnictwa Steidl. Nosi nietypowy tytuł „Vonne Endlichkait“, w języku jego ojczystych Kaszubów. Jest to klasyczny Grass?
Jest to rzeczywiście testament Grassa. Ponieważ zamieścił w tej książce wszystko, co zrobił i kochał w swoim życiu. Ostatnia książka Grassa zawiera dłuższe i krótsze teksty pisane prozą, wiersze i rysunki. On sam w rozmowie ze mną nazwał tę książkę „eksperymentem”, bo teksty prowadzą dialog. Wiersz tekstu, zdanie, słowo, motyw prozy przechodzi w wiersz, zmienia się, staje się lustrzanym odbiciem w innym fragmencie prozy albo w rysunku lub odwrotnie. Ta „rozmowa” form literackich odpowiada talentom rysownika i pisarza. Guenter Grass jest tu całym sobą. Sam przygotował też szatę graficzną tej książki, od typografii, po okładkę.
Czy Guenter Grass zawsze tak intensywnie uczestniczył w procesie produkcji książki? Nie był pisarzem, który oddaje tylko manuskrypt.
W gruncie rzeczy Grass nalegał od pierwszej książki - co wynika z wymiany listów z wydawnictwem Luchterhand - by brać udział także w jej produkcji i opracowaniu okładki. W wydawnictwie Luchterhand w którymś momencie przestało to funkcjonować, bo nie miało ono swojej drukarni. Przypuszczalnie był to jeden z powodów, dlaczego w 1993 roku Grass zdecydował się na przejście do wydawnictwa Steidl. Niezmiennie mamy pod jednym dachem całą produkcję książki.
Grass zawsze przyjeżdżał do wydawnictwa, kiedy wydawana była jego książka. Wspólnie wybieraliśmy rodzaj czcionki, która by do niej pasowała – czy to czcionka „Baskerville", „Times” czy „Garamond”. Grass bardzo dobrze się znał. Ustalaliśmy cały skład - wielkość czcionki, łamanie tekstu; wybieraliśmy rodzaj papieru, ocenialiśmy próbne odbitki, oprawę, płótno na okładkę, zakładkę do książki, naprawdę każdy szczegół. Mogę powiedzieć, że jako „producenci książek” byliśmy równoprawnymi partnerami. Grass mógłby przejąć mój sklepik, prowadziłby go tak samo dobrze, jak ja.
Panie Steidl, uchodzi Pan za jednego z ostatnich wydawców „starej szkoły“, który jeszcze zna po imieniu swoich drukarzy. Jak układała się praktyczna współpraca z Grassem, który chciał produkować książki z taką samą namiętnością jak Pan. Nie skakaliście sobie nigdy do gardła?
Tak, oczywiście darliśmy z sobą czasami koty. Ale zawsze odczuwałem naszą współpracę jak grę w ping ponga: Grass ma pomysł, ja zastanawiam się przez dziesięć sekund, rozwijam ten pomysł dalej, mówię mu: Co o tym myślisz? Piłeczka wraca do niego, on zastanawia się przez dziesięć sekund, teraz on rozwija ten swój pomysł i znowu podaje go do mnie. Ping pong, ping pong i po kwadransie ma się najlepszy rezultat. Uważam się za wydawcę, nie za artystę. Jestem technikiem, który pomaga artystom we wcieleniu w życie ich pomysłów. Otwieram oczy i uszy, słucham, czego by chcieli – i przedstawiam im propozycję. Zawsze bardzo staram się kształcić artystów, żeby mogli zrozumieć, co im oferuję. A z tego, że Grass z biegiem lat stał się wyśmienitym wydawcą, jestem bardzo dumny.
Tuż przed otwarciem archiwum Grassa z jego wydawcą Gerhardem Steidlem rozmawiała Heike Mund.
tł. Elżbieta Stasik