Losy wydawnictw NRD
16 marca 2009Krajobraz wydawniczy wschodnich Niemiec bardzo się przerzedził. Z 78 państwowych wydawnictw, jakie działały w NRD, obecnie samodzielną działalność prowadzi zaledwie tuzin. Liczba ich pracowników się przerzedziła, a obroty, jakie osiągają, to raptem jeden procent obrotów całego rynku księgarskiego w Niemczech.
Co doprowadziło do takiej redukcji?
Prześledźmy to na przykładzie wydawnictwa literatury dziecięcej, nazywającego się dziś Beltz&Gelberg.
Wydawnictwo to obchodziło właśnie 60-lecie istnienia, lecz nie zawsze działało pod tą nazwą. Kiedyś w NRD nazywało się ono DDR Verlag fuer Kinderbuecher - i do momentu upadku komunizmu wydało ogółem 4700 tytułów w nakładzie 270 milionów egzemplarzy.Potem wydawnictwo to sprywatyzowano i sprzedano przez Niemieckie Powiernictwo.
Zanim doszło do obecnej formy i nazwy, zmieniało jeszcze kilkakrotnie właścicieli i nazwy: był to Meissinger Verlag, Middelhauve Verlag i różnie się z nim działo. Od 2003 roku wcielono je w oficynę Beltz&Gelberg.
Oznacza to, że enerdowskiej schedy wciąż ubywało: pracowników, siedziby, archiwum. Zachodnia oficyna Beltz&Gelberg uplasowała je na wschodnioniemieckim rynku - ze szczególnym punktem ciężkości. Wydawane są tam książki dla dzieci, które były poczytne w NRD.
Taki los, nie zawsze kończący się happy-endem, jak w wypadku DDR Kinderverlag, typowy jest właściwie dla rynku wydawniczego, który pozostał po komunistycznych czasach. Przekonał się o tym wydawca Christoph Links, który opracował analizę na temat losów enerdowskich wydawnictw pod tytułem "Prywatyzacja i jej konsekwencje". Jak twierdzi, o losach enerdowskich wydawnictw przesądził ich brak przygotowania od strony ekonomicznej.
Brak wiedzy i kapitału
-"Wydawnictwa enerdowskie były źle przygotowane do wejścia na wolny rynek. Wszystkie one były małymi monopolistami. Dziś w Niemczech działa 2800 profesjonalnie prowadzonych wydawnictw, które pracują w warunkach normalnej konkurencji. Kiedyś w NRD istniało 78 wydawnictw i każde z nich zajmowało się konkretnym działem. Inny był też popyt na książki. Wydawnictwa sprzedawały wszystko na pniu i nikt nie musiał martwić się ani o reklamę, ani o zbyt. Każde z wydawnictw miało też duży lektorat sprawujący pieczę artystyczną. Takie struktury nie przystawały do gospodarki rynkowej."
Do tego doszło jeszcze i to, że wydawnictwa były źle wyposażone pod względem technicznym i miały znikomy kapitał własny, ponieważ były przeważnie własnością państwa albo partii i tam odprowadzały cały zysk.Powiernictwo, które po upadku NRD przeprowadzało prywatyzację, przeważnie rezygnowało z rozpisywania przetargu. Zamiast tego decydowało się raczej na przekazanie wydawnictw w ręce zachodnioniemieckich nabywców.
Potem sprawy potoczyły się tokiem typowym dla gospodarki rynkowej: nowi właściciele wzięli to, co było dla nich przydatne, kilka intratnych licencji, kilku interesujących autorów i szybko zwijali produkcję we wschodniej części kraju. Tym bardziej, że nadzór ze strony Powiernictwa był bardzo niedbały i nikt nie kontrolował, czy ktoś się wywiązuje z zobowiązań danych w momencie przejmowania wydawnictwa, czy nie.
Brockhaus, Reclam & Co.
Wzór ten powiela się właściwie w przypadku całej reszty wydawnictw o długich tradycjach, które swe macierzyste oficyny miały we wschodniej części Niemiec jeszcze przed utworzeniem NRD w 1949 roku, jak choćby Brockhaus, Bibliographisches Institut, Insel czy Reclam. Po powstaniu NRD przeważnie je upaństwowiono, a ich pierwotni założyciele z reguły startowali po raz drugi ze swymi wydawnictwami w zachodniej części Niemiec.
Po przełomie w NRD te wschodnioniemieckie oficyny wcielono z powrotem w zachodnie, macierzyste firmy i dziś we wschodniej części Niemiec pozostały po nich raptem małe biura, mieszczące tylko przedstawicielstwa.
Wyjątkiem jest wydawnictwo Aufbau-Verlag, którego skomplikowana i przez długi czas przynosząca owoce prywatyzacja - dziś jest przedmiotem sprawy sądowej.
Zdarzają się też przypadki z przeciwnego bieguna, tzn. oficyn, które we wschodnich Niemczech powstały już po przełomie i dobrze prosperują, jak na przykład Verlag fuer Zeitgeschichte.
Christoph Links twierdzi, że o ile polityczna konsolidacja obydwu części Niemiec powiodła się, o tyle na polu gospodarczym była ona fiaskiem. Tak jak właśnie było i jest w wypadku wydawnictw książkowych.