1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Mój pierwszy dzień w Almanya...

28 października 2011

Baha Güngör przyjechał przed 50 laty jako dziecko do Niemiec. W Stambule, gdzie mieszkał, wszyscy mówili wtedy tylko o Niemczech i ich mieszkańcach. Jakie ma wspomnienia z tych pierwszych dni?

Lata 60 to fala napływu gastarbeiterów do NiemiecZdjęcie: picture-alliance/dpa

"Wyjeżdżasz do Niemiec?"- pytali go wszyscy. "W Niemczech jest dobrze, Niemcy to nasi przyjaciele, Niemcy to dobrzy ludzie". Te zdania słyszał od swojej nauczycielki, od sąsiadów, od Ahmeda, sprzedawcy warzyw. Wszyscy mieli dobre zdanie o Niemczech i Niemcach. Są "przyjaciółmi", "towarzyszami broni", "pracowici", "zdyscyplinowani". Były dni, że nie mógł się doczekać wyjazdu do "Almanya", do rodziców, którzy żyli tam już od trzech lat. 28 października 1961 nadszedł wreszcie ten upragniony dzień. Wraz z babcią wyruszył w podróż do "Almanya".

W kręgu rodziny, z babcią.Zdjęcie: DW

Cztery dni trwały pożegnalne wizyty u rodziny i sąsiadów, nie było końca serdecznym gestom. Mały Baha z szacunkiem całował ręce starszych, przytulał młodsze dzieci, i nie rozumiał, dlaczego tak wielu dorosłych płakało. Miał 11 lat i nie pojmował do końca, że była to podróż bezpowrotna.

Wyjazd z groszem przy duszy...

Na dworcu Sirkeci, po europejskiej stronie Bosforu, gdzie kiedyś dojeżdżał słynny Orient-Express, tłumy odprowadzających żegnały odważnych rodaków udających się do wymarzonej "Almanya" do pracy albo na studia. Jedna z sąsiadek zrobiła mu na drutach żółty sweter, którego wycięcie odkrywało krawat - Turcy chcieli się nawet w podróży dobrze prezentować. Baha nie miał dużo bagażu: dwie walizki i dwa tobołki.

Tureckie władze zezwalały mu jako uczniowi, "etudiant" napisano w jego paszporcie, wywieźć 72 marki i 50 fenigów. To niewiele, ale było to chociaż trochę twardej waluty.

Paszport BahyZdjęcie: DW

... ale bez powrotu

Wiele osób na peronie miało duże kubki, karafki, niektórzy nawet niewielkie wiadra pełne wody. Turecki zwyczaj nakazywał pokropić wodą odjeżdżających i pociąg, żeby podróż płynęła gładko jak rzeka. Ale Baha wciąż nie był świadom tego, co się właściwie dzieje. Machał ręką przez okno pociągu tak długo jak widział peron. Babcia popłakiwała, starał się ją pocieszyć: "Babciu, nie płacz, przecież niedługo wrócimy!" Pociąg nie był pełny. Dopiero wiele lat później miał dowiedzieć się, że w dniu jego wyjazdu niemiecko-turecka umowa o werbunku pracowników z Turcji była przygotowana do podpisu, i formalności tej dopełniono trzy dni później w Bad Godesberg.

Baha Güngör z ojcemZdjęcie: DW

Dopiero kiedy pociąg zjechał z trasy wzdłuż wybrzeża Morza Marmara skręcając w głąb kraju zorientował się, że Stambuł zniknął w dali. Chciał tam natychmiast wracać. "Babciu, chodź wysiądziemy na następnym dworcu i zawrócimy!" Ale jej odpowiedź wywołała u niego łzy, które nie chciały się zatrzymać przez następne trzy dni. "Nie, tego już się nie da odwrócić. Możemy wysiąść z pociągu dopiero w Niemczech":

Kurs za "Lokum"

Po pierwszej przesiadce w Monachium była następna, w Kolonii, gdzie przesiedli się do pociągu do Akwizgranu. Baha zdawał się być pogodzony z losem, nowe obrazy przesuwały się przed jego oczami jak film. W podmiejskim pociągu siedzieli zasępieni, ponurzy ludzie. Przyglądali się obcym podróżnym, jakby byli przybyszami z innej planety. Było wcześnie rano, kobiety wyglądały tak, jak typowe "kobiety z ruin" z powojennych filmów.

Klasa Bahy Güngör , Akwizgran 1963/64Zdjęcie: DW

Na placu przed dworcem w Akwizgranie stał szereg czarnych taksówek, na początku tego szeregu była czarna skrzynka. Był to telefon, który co chwila dzwonił. Taksówkarze podchodzili, by odebrać telefon z centrali ze zleceniem od klienta, który potrzebował taksówkę.

Baha wraz z babcią zataszczyli bagaż na postój taksówek. Babcia pokazała jednemu z kierowców karteczkę z adresem, gdzie mieszkali rodzice. Kierowca wykonał na to uniwersalny gest, że za jazdę trzeba będzie zapłacić. Ale ich pieniądze już się skończyły, więc taksówkarz tylko wzruszył ramionami i chciał odejść. Babcia jednak przytrzymała go za rękaw i z tobołka wyciągnęła pudełko "Lokum", tureckich słodyczy i zachęciła taksówkarza, żeby skosztował. Ten spróbował, zgarnął całe pudełko i kazał im wsiadać - dwa kilometry jazdy za całe pudełko słodyczy, ten kurs mu się opłacał.

Język i pasztetowa

Baha Güngör jako nauczyciel niemieckiego w Akwizgranie, 1974Zdjęcie: DW

Ponieważ Baha nie znał niemieckiego, w ewangelickiej szkole podstawowej na Annastrasse przydzielono go do czwartej klasy. Jak przyznaje, nigdy nie zapomni dyrektora szkoły, pana Grossmanna. Kiedy Baha pierwszy raz wszedł do jego gabinetu usłyszał "Hoszgeldin, Efendi" - "Witam Pana". Zasób tureckich zwrotów niemieckiego nauczyciela nie ograniczał się tylko do powitania. Czasami musiał wołać "Javasz, javasz, Efendi" "powoli, powoli, proszę pana", kiedy Baha gnał po szkolnym korytarzu.

Jak przyznaje, Niemcy byli dla niego dobrzy, tak jak mu to zapowiadano. Rodzice innych dzieci zapraszali go do domu, żeby mógł bawić się z kolegami. W nauce niemieckiego pomagała mu Maria "Abla", (starsza siostra). Była sprzedawczynią w sklepie obuwniczym i miała męża Turka. Cierpliwie tłumaczyła Baha zawiłości niemieckiej gramatyki i zaszczepiła w nim miłość do delikatnej cielęcej kiełbasy pasztetowej.

Ta miłość Baha pozostała i do dziś smaruje pasztetówką chleb co najmniej na pół palca grubo, jak nauczyła go Maria.

Prawdziwy przełom w opanowaniu niemieckiego nastąpił jednak pod wpływem kina. Piosenki, które Baha słyszał w filmach szybko wpadły mu w ucho i znał je na pamięć. Maria "Abla" wyjaśniała mu, co znaczą słowa, które bezwiednie śpiewał. Dwa albo trzy razy w tygodniu chodził też do "Aki", kina aktualności w centrum miasta. Tam godzinami oglądał kroniki filmowe; bilet kosztował 70 fenigów i można było zostać w kinie tak długo, jak się chciało. Ludzie wchodzili i wychodzili. Baha najbardziej podobały się relacje z meczów piłki nożnej i kreskówki, które puszczano między kronikami.

Od ucznia do mistrza

Szef Redakcji Tureckiej DW

Po kilku latach Baha opanował język tak dobrze, że służył za tłumacza w schroniskach, gdzie mieszkali "gastarbeiterzy", uczył ich podstawowych zwrotów, a czasami tłumaczył w sali sądowej czy na posterunku policji. W latach 70. był nawet docentem na kursach niemieckiego dla obcokrajowców na uniwersytecie ludowym w Akwizgranie. Ostatnim szczeblem językowej kariery Bahy Güngör jest stanowisko szefa Redakcji Tureckiej Deutsche Welle.

Jak sam przyznaje, Niemcy byli dla niego naprawdę dobrzy. Jego wyjazd do "Almanya" był faktycznie bezpowrotny, ale często odwiedza "Tuerkiye". Jego ojczyzną pozostał Stambuł, ale w domu czuje się w Nadrenii.

Baha Güngör / Małgorzata Matzke

red.odp.: Barbara Coellen

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej