1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Szumowska: Staram się robić filmy zrozumiałe dla Europejczyka [WYWIAD]

Barbara Cöllen15 kwietnia 2014

Małgorzata Szumowska jest w Niemczech twarzą nowego polskiego kina. W latach 90. jej talent wspierali niemieccy producenci. O swej kinematograficznej przygodzie z Niemcami reżyserka opowiada Barbarze Cöllen.

Małgorzata SzumowskaZdjęcie: DW/B. Cöllen

Małgorzata Szumowska: Staram się robić filmy zrozumiałe dla Europejczyka

This browser does not support the audio element.

DW: Pamiętam, kiedy na premierze polsko-niemieckiej koprodukcji pt. „Ono” z Małgosią Bellą w roli głównej, Raimond Goebel z wytwórni Pandora Film powiedział, że film ten jest przykładem zmian zachodzących w polskim kinie i to Pani kształtuje ten nowy wizerunek polskiej kinematografii po śmierci Kieślowskiego. Wtedy jeszcze niewiele osób wiedziało, że zwróciła Pani na siebie uwagę znanych producentów niemieckich, którzy otworzyli Pani wrota do światowej kinematografii.

MS: Na pewno zawdzięczam bardzo wiele Karlowi Baumgartnerowi i Raimondowi Goebelowi. Oni byli moimi producentami przy filmie „Ono” i „33 sceny z życia” To wszystko zaczęło się od legendy kinematografii Karla Baumgartnera, słynnego Baumi, który niestety odszedł od nas niedawno. To był producent wielki i nietuzinkowy. On był producentem Jarmuscha i Kusturicy. Baumgartner był niesamowicie przychylny artystom, rozumiał ich. Nie podchodził do kina jako do biznesu. Takich ludzi jest coraz mniej. Któregoś dnia zadzwonił do mnie i powiedział: nazywam się Karl Baumgartner, widziałem Pani film „Szczęśliwy człowiek” i słyszałem, że ma Pani kolejny projekt nagrodzony przez Sundance (międzynarodowa nagroda za scenariusz filmowy, przyp. red.). Chodziło o „Ono”. Spodobał mu się pomysł na ten film i tak się poznaliśmy. On i Goebel prowadził mnie przy filmach „Ono” i „33 sceny z życia”. Tak, to jest jakaś taka niesamowita droga. Poznajesz takich ludzi, kiedy masz 27 lat. I nagle otwierają się przed tobą zupełnie inne perspektywy. Baumi mówił do mnie: nie wstydź się, co z tego, że źle mówisz po angielsku, nauczysz się, bądź otwarta, poznawaj świat, ludzi... W Polsce nikt nie miał o tym pojęcia

DW: Wtedy rzeczywiście za jego sprawą otwarły się dla Pani wrota do światowej kinematografii...


MS: Tak, to były lata 90. Więc wystarczy tylko pomyśleć, co wtedy działo się w Polsce. To była ogromna przepaść mentalna. Potem spotkałam producenta Michaela Webera, który bardzo wierzył w „Ono”. A film ten akurat się nie przebił. Ja natomiast jeździłam po wszystkich festiwalach. W Polsce nikt nie miał o tym pojęcia. Wtedy na przykład „Szczęśliwy człowiek” był nominowany do europejskich nagród filmowych i wszystko byłoby okay, tylko polski producent nie wysłał kaset... Bo oni nawet nie wiedzieli, że powinni je wysłać... Nikt nic nie rozumiał.

Francuski chaos i niemiecki porządek

Kadr z filmu "W imię"Zdjęcie: goEast

DW: Pierwsze Pani koprodukcje są polsko-niemieckie, potem jest ta, która przyniosła Pani uznanie na całym świecie, polsko-niemiecko-francuska z Juliette Binoche pt. „Sponsoring”. Czy doświadczyła Pani dużych różnic w pracy nad realizacją filmu we Francji i w Niemczech? Bo to się też przekłada na koszty produkcji...


MS: Tak, to jest coś za coś. Francuzi rzeczywiście jakby idą na wariata i mają przez to bardzo małe koszty. Ale te koszty z kolei przeznaczają na jakieś sensowne cele jak wynagrodzenia dla aktora. No i tam jest rzeczywiście taki rodzaj totalnego chaosu, bałaganu. Dzień przed zdjęciami nie wiesz, gdzie masz być. Ja byłam do tego kompletnie nieprzyzwyczajona. Nic z tego nie rozumiałam, ale pracowało mi się bardzo fajnie z tymi ludźmi.

DW: Ale taki chaos też uczy czegoś.


MS: No, wielu rzeczy. Ale też na przykład Juliette Binoche, która nie miała swego campera, siedziała w pokoju otoczona ludźmi. Przebierała się przy ludziach. Wszystko to było bardzo francuskie. Wcale nie było glamour ani też bourjois, jak się ludziom wydaje, wręcz na odwrót. A w Niemczech z kolei jakiś niesamowity porządek, dobre, czyste auta, które Cię odwożą do czystych hoteli, przerwy o właściwych godzinach. Nie ma nadgodzin. Wszystko jest po prostu idealnie. Porządek niemiecki jest zachowany, co oczywiście nie przeszkadza w pracy. Ja uważam, że to wręcz pomaga. Ja lubię oba systemy. I nie oceniam, gdzie są plusy, gdzie minusy. Mówię tylko, że jest totalnie inaczej.

„Chodzi o to, jak patrzysz się na Polskę

Kadr z filmu "Szczęśliwy człowiek"Zdjęcie: goEast

DW: Powiedziała Pani, że Polska Panią inspiruje, że tam znajduje Pani tematy uniwersalne, interesujące międzynarodową publiczność. Jednocześnie podkreśla Pani, że te tematy dają Pani możliwość opowiedzenia o polskiej rzeczywistości...


MS: Mnie się wydaje, że to jest jakby bolączką polskiego kina. Myślę, że to polega na tym, że Polacy robią dobre kino, mamy dobrych reżyserów i świetnych aktorów. Tylko jest jakiś taki brak chęci poruszania tematów, które mogłyby zainteresować resztę Europy w naszym polskim kontekście. Jak się opowiada o Polsce, to w taki sposób, że nikt tego nie rozumie. A przecież chodzi o to, jak patrzysz się na Polskę. Dużo jeżdżę za granicę, mam tam wielu znajomych i myślę, że potrafię na Polskę popatrzeć z zewnątrz, a nie tylko od środka. Bo to jest problemem.

DW: W tym roku w Wiesbaden na Festiwalu Filmów z Europy Wschodniej i Środkowej "go East" odbywa się przegląd Pani filmów. Tu w Wiesbaden zdobyła Pani też nagrodę jako reżyser. W Niemczech była Pani nominowana do prestiżowej Europejskiej Nagrody Filmowej, a w ub. roku obraz „W imię” zakwalifikowano do głównego konkursu Berlinale. Wtedy też zaczęto mówić o przełomie w recepcji kinematografii wschodnich i południowych sąsiadów Niemiec.


MS: Ja tego nie widzę. Myślę natomiast, że tak mówiono, bo polski film nie był w konkursie w Berlinie ponad dwadzieścia lat. No, był „Tatarak” Wajdy, był Polański, ale nie liczmy mistrzów. Nie było nikogo z mojej generacji. Gdzie reszta? W ogóle brak jest polskich reżyserów w tych konkursach głównych, myślę o Cannes i Berlinie. W polskiej prasie narzekano, że się tam nie dostajemy itd. I myślę, że ten przełom, o którym Pani mówi, polegał na tym, że Dieter Kosslick nagle zdecydował się wziąć polski film. I to na pewno pomaga o tyle, że jeśli polskie filmy będą mu prezentowane w przyszłości na kolejne Berlinale, to on już z większym zaciekawieniem na nie spojrzy, bo już niedawno polski film był w konkursie.

DW: Mówiła Pani, że robi każdy film, jakby był jej ostatnim. Ale, czy myśli Pani też o sukcesie?


MS: Długi czas nie myślałam w ten sposób, a teraz już coś takiego się uruchamia. Ale to nie jest kwestia myślenia o sukcesie, tylko właśnie myślenia o tej czytelności. Chcę robić filmy, które będą zrozumiałe też dla Europejczyka, żeby był zrozumiały też dla Niemca, a nie tylko dla Polaka. Bo mnie najbardziej zależy na tym, żeby przekraczać granice, żeby nie tkwić w tym lokalnym balonie tej polskości.

rozmawiała Barbara Cöllen

red.odp.: Małgorzata Matzke