1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Marsze śmierci. Przerażający finał okrutnych czasów

18 stycznia 2025

80 lat temu Niemcy rozpoczęli ewakuację obozu Auschwitz. Marsze śmierci to straszny finał okrutnej historii niemieckich obozów koncentracyjnych i zagłady.

Gedenktafel Todesmarsch KZ Sachsenhausen
Zdjęcie: Bildagentur-online/Joko/picture alliance

18 stycznia 1945 roku mija 80 lat od dnia, w którym naziści rozpoczęli ewakuację obozu koncentracyjnego Auschwitz i wszystkich jego podobozów, w tym obozu zagłady Auschwitz II Birkenau.

Jak podaje izraelski Instytut Pamięci o Holokauście Jad Waszem, na zachód zostało popędzonych pieszo lub wywiezionych pociągami około 66 tysięcy więźniów. Głównie do Gross-Rosen, Buchenwaldu, Dachau i Mauthausen. „Co najmniej 15 tysięcy z nich straciło życie”, informuje Jad Waszem.

„Od tego zdjęcia zacząłem”

– Kiedy zmarł mój ojciec, poszedłem do jego sypialni i otworzyłem szufladę. Była tam mała skórzana saszetka pełna dokumentów. Wśród nich było także jego zdjęcie z obozu pracy – mówi Lion Tokkie, holenderski Żyd rocznik 1948, w rozmowie z DW. – Tak, moi rodzice byli Żydami i ja też jestem Żydem – potwierdza. – Jestem z tego bardzo dumny.

Teraz, na emeryturze, jeździ po Europie i opowiada o Żydach. – O Żydach, którzy zostali zamordowani – podkreśla.

Jego ojciec był krawcem w teatrze. – W tamtych czasach był to normalny zawód dla Żyda – mówi Tokkie. Po zajęciu Holandii przez III Rzeszę teatr został zamknięty. Ojciec Liona stracił pracę i z tego powodu został internowany w jednym z obozów pracy, które Niemcy utworzyli dla bezrobotnych Żydów.

Kamp (obóz) Kremboong znajdował się w północno-wschodniej części kraju, około 28 kilometrów na południe od Kamp Westerbork zbudowanego jeszcze przez rząd holenderski wiosną 1939 roku jako „centralny obóz dla uchodźców”. Mieli w nim znaleźć schronienie głównie Żydzi z Niemiec i Austrii, którym udało się uciec przed nazistami.

– Od tego zdjęcia zacząłem – mówi Tokkie.

„Nie jestem historykiem z wykształcenia"

– Nie, na tym zdjęciu mój tato nie był w pasiaku. W Holandii tego nie używali – wyjaśnia. Żydzi w obozach pracy mogli ubierać się normalnie, robić sobie zdjęcia, a nawet wysyłać je do swoich rodzin.

– Nie jestem historykiem z wykształcenia – mówi Lion. Najpierw stał się krawcem, jak jego ojciec i wielu innych w rodzinie przed nim. Później został inżynierem w ready made cloth industry, czyli prêt-à-porter, przemyśle ubrań gotowych do noszenia. W końcu pracował jako informatyk.

Dopiero na krótko przed przejściem na emeryturę zajął się historią Holokaustu. Od tego czasu odwiedził już niemal wszystkie nazistowskie obozy koncentracyjne w Europie.

Odkrycie w Jad Waszem

Przypomina to nieco historię, którą niemiecki wypędzony, Rembert Boese, relacjonował DW kilka lat temu (https://p.dw.com/p/3pXOL). Zaczynała się ona od rodzinnej opowieści o więźniach, których widziano z okien jego rodzinnego domu w Glatz, dzisiejszym Kłodzku, w zimowy dzień 1945 roku. Dopiero kilkadziesiąt lat później, podczas podróży do Izraela, gdzie odwiedził Jad Waschem, odkrył, że ci ludzie w pasiakach byli żydowskimi więźniami pędzonymi w marszu śmierci z Auschwitz-Birkenau do Geppersdorf (Milęcice) w zachodniej części Dolnego Śląska.

Boese zrobił bardzo dużo, by nagłośnić ten nieznany marsz śmierci. Również Tokkie znalazł tę jego historię w internecie. W końcu po kilku miesiącach obaj spotkali się w Kłodzku, gdzie we wspólnej rozmowie opowiedzieli dzisiejszym polskim mieszkańcom miasta o marszu śmierci, który przez nie przeszedł.

Rembert BoeseZdjęcie: Aureliusz M. Pędziwol/DW

„Łyżka zupy, łyżka Holokaustu”

Po tej debacie Lion ma jednak pewien problem: – Boese nie myśli o Żydach, gdy mówi o tym marszu śmierci – uważa. – Mówi raczej o wypędzonych, takich jak on sam, którzy jak ci Żydzi również musieli wyjechać. Ale tego przecież nie można porównywać – podkreśla Tokkie.

Następnie przez chwilę milczy.

– Ale ja go rozumiem – mówi znowu. – W piątek wieczorem, gdy zaczyna się szabat, żydowska rodzina zwykle je zupę. Wygląda to mniej więcej tak: jedna łyżka zupy, jedna łyżka Holokaustu. Jedna łyżka zupy i znów łyżka Holokaustu.

Kolejna pauza.

– Z wypędzonymi jest podobnie: jedna łyżka zupy, jedna łyżka wypędzenia. Łyżka zupy i łyżka wypędzenia.

Ponad sto marszów śmierci

Tokkie poświęca dużo czasu na badanie tego przerażającego finału okrutnej historii niemieckich obozów koncentracyjnych i zagłady, jakim były marsze śmierci.

– Termin marsz śmierci był pierwotnie używany przez więźniów nazistowskich obozów koncentracyjnych, a później został przyjęty przez historyków Holokaustu – wyjaśnia Jad Waszem na swojej stronie internetowej.

W swoich ostatnich konwulsjach niemiecki przemysł śmierci próbował dokończyć swoje potworne zadanie. Nawet na kilka dni przed samobójstwem Hitlera i kapitulacją Trzeciej Rzeszy, więźniowie obozów koncentracyjnych byli znów pędzeni w marszach śmierci.

Więźniowie obozu koncentracyjnego Auschwitz po jego wyzwoleniuZdjęcie: picture-alliance / akg-images

– Było około stu marszów śmierci z prawie każdego obozu do innego obozu – mówi Lion Tokkie. – A nawet więcej, ponieważ wiele nie zostało udokumentowanych – dodaje. Kwestia ta jest jego zdaniem o wiele, wiele bardziej złożona, niż nam się dziś wydaje.

Westerbork. Przejście ku śmierci

Ojciec Liona nie szedł w żadnym marszu śmierci. Uciekł, gdy w nocy z 2 na 3 października 1942 roku Niemcy zaczęli przenosić wszystkich Żydów z obozów pracy do Westerbork. Tej samej nocy ich żony i dzieci, które wciąż mieszkały w swoich domach, również zostały zabrane do Westerbork.

Były obóz dla uchodźców stał się „policyjnym obozem przejściowym”. W to, że jest to przejście do śmierci, większość więźniów obozu nie wierzyła.

Pomiędzy 15 lipca 1942 roku a 13 września 1944 roku z Westerbork odjechały łącznie 93 pociągi. Do Theresienstadt, Bergen-Belsen, Sobiboru i Auschwitz.

„Prawie 107 tysięcy ze 140 tysięcy Żydów, którzy mieszkali w Holandii przed 1940 rokiem, zostało (...) deportowanych. Co najmniej 102 tysiące z nich zostało zamordowanych lub zmarło w nazistowskich obozach koncentracyjnych i obozach zagłady w wyniku nieludzkich warunków życia”, informuje holenderska wystawa poświęcona Holokaustowi.

Straumatyzowany Żyd z II wojny światowej

Po ucieczce ojciec Liona dołączył do ruchu oporu. Potem dostał zadanie szpiegowskie i pojechał do Saarbrücken. Gdy jego grupa w Holandii wpadła i została rozbita, uciekł do Szwajcarii i został internowany w obozie dla uchodźców w Bazylei.

Zdjęcia ofiar niemeickiego obozu Auschwitz-BirkenauZdjęcie: Andrea Grunau/DW

– Po kapitulacji Niemiec komendant obozu przyszedł i zapytał go, czy pomoże Amerykanom w likwidacji obozów koncentracyjnych Dachau i Mauthausen. Zgodził się. Następnie przewiózł 2500 hiszpańskich i włoskich Żydów do Mediolanu i Genui – mówi Lion Tokkie. – Eisenhauer dał mu za to medal. Potem wrócił do Holandii i żył jak straumatyzowany Żyd z II wojny światowej.

Eliminowanie świadków

25 stycznia 1945 roku, tydzień po ewakuacji Auschwitz, rozpoczęła się likwidacja obozu koncentracyjnego Stutthof pod Gdańskiem. Z około 50 tysięcy jego więźniów zginęło 26 tysięcy, podaje Jad Waschem na swoim portalu.

Nie były to jednak pierwsze marsze śmierci II wojny światowej. Już latem '44 roku, po rozpoczęciu sowieckiej ofensywy, ewakuowano obozy w krajach bałtyckich oraz we wschodniej i centralnej Polsce.

Celem marszów śmierci było „wyeliminowanie świadków morderstw, a z drugiej strony wykorzystanie żydowskiej siły roboczej w Niemczech i Austrii do samego końca”, wyjaśnia Jad Waszem.

Ćwierć miliona ofiar

Wraz z postępem frontu opróżniane były kolejne obozy. Na początku lutego 40 tysięcy więźniów z dolnośląskiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen i jego podobozów ewakuowano do Dory-Mittelbau, Flossenbürga, Buchenwaldu, Mauthausen, Dachau, Bergen-Belsen i Sachsenhausen. Również w lutym „20 tysięcy żydowskich więźniów obozów pracy przymusowej w Górach Sowich zostało zamordowanych na krótko przed ewakuacją lub podczas marszu”.

W kwietniu marsze śmierci wyruszyły z obozów, które kilka tygodni wcześniej były celami marszów: z Buchenwaldu czy z Dory-Mittelbau. Jeszcze na kilka dni przed końcem wojny, pod koniec kwietnia, więźniowie obozów koncentracyjnych Flossenburg, Sachsenhausen, Neuengamme, Magdeburg, Mauthausen i Ravensbrück musieli wyruszyć w ostatnich marszach śmierci.

Miejsce dawnego niemieckiego obozu Auschwitz-BirkenauZdjęcie: A. Grunau/DW

„Łącznie od lata 1944 roku do końca wojny zginęło od 200 tysięcy do 250 tysięcy więźniów nazistowskich obozów koncentracyjnych. Jedną czwartą do jednej trzeciej tych ofiar stanowili Żydzi”, informuje Jad Waszem w artykule poświęconym marszom śmierci.

Czerwona plama na białym śniegu

Kiedy Lion Tokkie mówi „o Żydach, którzy zostali zamordowani”, nie lubi cytować tych wszystkich liczb swoim słuchaczom. Woli opowiadać historie, które usłyszał od świadków tych wydarzeń.

Jak tę, którą opowiedziała mu pani Ahrler: – „Byłam z mamą, miałyśmy kupić coś do jedzenia”, zaczęła. „Potem tam szli ci mężczyźni. Jeden z nich nie czuł się dobrze. Niemiecki strażnik natychmiast go zastrzelił. Od tamtej pory noc w noc widziałam, jak ten człowiek się przewraca, jak krew płynie mu z głowy i jak wsiąka w biały śnieg, a czerwona plama staje się większa i większa”.

Albo tę o Mosesie Todelu, 18-latku, który poślubił dziewczynę z sąsiedztwa, by uniknąć deportacji. Na próżno. Trafił do Blechhammer, Blachowni Śląskiej. Stamtąd w styczniu '45 wyruszył w marszu śmierci do Gross-Rosen. Ale przeżył. Wyjechał do Ameryki i zamieszkał w Guilford. – Poznałem go, gdy miał 92 lata – mówi Tokkie.

– „Byliśmy głodni”, powiedział mi – mówi Lion. – W którymś momencie zobaczył kobietę, która coś gotowała. Podszedł do niej i dostał kilka kartofli. I miał już odejść, gdy pojawił się chłopiec z Hitlerjugend, który natychmiast chciał strzelać. Ale ta kobieta zaczęła krzyczeć: „Nie strzelaj! Nie strzelaj!” Nie strzelił. Moses przeżył.

Lion Tokkie zna wiele takich historii. – Ważne jest, aby na przykład pokazać ludziom, jak dr Carl Clauberg prowadził swoje „medyczne eksperymenty” na kobietach w bloku 10. Albo „eksperymenty na dzieciach” dra Josefa Mengele. Albo jak Mengele zaglądał przez małe okienko w drzwiach do komory gazowej, żeby sprawdzić, czy wszyscy już nie żyją – mówi w rozmowie z DW.

– Trzeba iść przy tym aż do najdrobniejszego detalu. Tak, aby to pozostało w tych ludziach – podkreśla.