1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
KulturaGlobalnie

Matka sztuki performance: Marina Abramović kończy 75 lat

Nadine Wojcik | Julia Hitz
30 listopada 2021

Czesała włosy do krwi, kładła się na blokach lodu i wbiegała z impetem w betonowy słup. Artystyczne działania Mariny Abramović nie są dla osób o słabym sercu.

Marina Abramović
Marina AbramovićZdjęcie: Evan Agostini/Invision/AP/picture alliance

Marina Abramović już przygotowała swoją śmierć. Oczywiście – jak performance: Pochowane zostaną trzy Mariny, jedna „prawdziwa” i dwie „fałszywe”. Na dodatek w miejscach, gdzie ta znana na cały świat artystka spędziła najwięcej czasu: Belgradzie, Amsterdamie oraz Nowym Jorku.

Gdzie spocznie właściwe ciało, ma pozostać tajemnicą. Skonfrontowanie się z końcem własnej egzystencji jest dla niej kluczowe. – Każdy przeżyty dzień zbliża nas do śmierci – mówiła Abramović w wywiadzie udzielonym kuratorce sztuki Carrie Scott. – Trzeba być na to przygotowanym, by umrzeć bez strachu lub złości – dodała. Nauczyła się tego od babci, która wciąż przygotowywała ubrania na swój pogrzeb, zawsze zgonie z aktualnymi trendami w modzie; babcia dożyła 103 lat.

Marina Abramović urodziła się 30 listopada 1946 roku w Belgradzie, gdzie potem, w latach 70-tych, studiowała malarstwo w Państwowej Wyższej Szkole Artystycznej. – Wyraźnie czuję, że pochodzę z Bałkanów. Ze wszystkiego robimy wielki dramat. Czy z przeżyć osobistych, czy z w zasadzie całego podstawowego dramatu ludzkiego istnienia – wspominała. Ta energia i powiązane z nią emocje są w sztuce Mariny Abramović niezwykle intensywne. Jej performance prowokują, wyzwalają agresję, wzburzają, niepokoją, prowadzą do łez – nikogo nie pozostawiają obojętnym.

Sztuka i artyści muszą być piękni? Kompulsywne czesanie się metalową szczotką w „Sztuka musi być piękna“ (1975)Zdjęcie: Die Kunstsammlung der Erste Bank-Gruppe

Swoją działalność Marina Abramović rozpoczęła od ekstremalnych doświadczeń cielesnych – męczarni dla niej, ale i dla widzów. Mając 26 lat, w jednym ze swoich performance’ów, wbijała sobie nóż między palce lewej ręki. Zranienie się było wkalkulowane, z każdym uderzeniem w palec zmieniała nóż. „Jak w rosyjskiej ruletce, tu chodzi o odwagę, lekkomyślność, zwątpienie i przygnębienie” – pisała w autobiografii pod tytułem „Pokonać mur. Wspomnienia” (pierwsze wydanie w roku 2016; polskie – w roku 2018). Ważna jest ta „inna strona”. – Gdy uda ci się to wszystko wytrzymać, radość jest nie do opisania. Właśnie po to żyję. – mówiła w wywiadzie z Carrie Scott. Nie ma nic łatwiejszego niż robienie rzeczy, które lubi się robić. Ale to akurat nie jest prawdziwe doświadczenie.

Wbijanie noża i duszenie

Po wbijaniu noża nastąpiło wiele innych niepokojących przedstawień. Podczas „Art must be beautiful“ („Sztuka musi być piękna“) w roku 1975 agresywnie czesała się metalowymi szczotką i grzebieniem. Jak o tym opowiadała: „Gdy to robię, powtarzam 'Art must be beautiful', 'Artist must be beautiful' tak długo aż zniszczę sobie włosy i twarz”.

Rok wcześniej pokazała „Rhythm 5”, podczas którego położyła się pośrodku płonącej, pięcioramiennej komunistycznej gwiazdy, wcześniej obcinając sobie włosy i paznokcie, wrzucając je następnie do ognia. Gdy ogień strawił cały tlen, Abramović straciła przytomność: „Widzowie nie zareagowali, ponieważ leżałam. Gdy płomień sięgnął mojej nogi, a ja wciąż nie reagowałam, dwóch widzów weszło do środka gwiazdy, by mnie stamtąd wyciągnąć. Skonfrontowałam się z granicami swojego ciała, przedstawienie zostało przerwane”.

Symbioza i oddzielenie: Marina Abramović z partnerem życiowym i artystycznym UlayemZdjęcie: YouTube.com

Burzliwie zakończony performance

Legendarna stała się jej bezpośrednia konfrontacja z publicznością już w roku 1974, podczas „Rhythm 0”. Umieściła wówczas w galerii 72 przedmioty, w tym: piłę, gwoździe, alkohol, zapałki, szminkę, a nawet – naładowany pistolet. Wówczas 27-letnia artystka napisem na tabliczce zachęcała publiczność, by przez sześć godzin robiła z nią, co chciała. Był to intensywny performance, podczas którego widzowie ranili tę młodą kobietę, brudzili jej ciało, cięli ubranie. Inni z kolei próbowali ją chronić.

W roku 1975 poznała niemieckiego artystę Ulaya. Podczas ich 12-letniego związku wspólnie i wzajemnie eksplorowali granice swoich ciał, to był „romantyczny i radykalny czas”, jak mówiła Marina Abramović w wywiadzie udzielonym DW. Priorytetem była ich miłość, zaraz potem – sztuka. Pierwsze performance polegały na zderzaniu ze sobą i odbijaniu od siebie ich nagich ciał, w mocny sposób opowiadając o pożądaniu i odgraniczeniu. W późniejszej instalacji oboje policzkowali się przez 20 minut, skupiając się na dźwięku wydawanym przy uderzeniu, przy czym ciało było tu tylko instrumentem.

Przez wiele lat przenosili się z miejsca na miejsce, podróżując i do Aborygenów, i do Tybetu. Para ekscentrycznych artystów w końcu się rozstała. Ich pierwotne przedstawienie, podczas którego mieli biec ku sobie przez 2 500 kilometrów po Wielkim Chińskim Murze, by się pobrać, po długich przygotowaniach ostatecznie zmieniło się w performance o rozstaniu.

Marina Abramovic w „Artysta jest obecny” (MoMA / 2010)Zdjęcie: Getty Images/A.H. Walker

Przełomowa sztuka siedzenia nieruchomo

Kto uważał, że Abramović przekroczyła już wszystkie granice sztuki performance, wkrótce znowu się zdziwił. Na przykład aktem „The Artist is Present“ („Artysta jest obecny”). Z okazji wielkiej retrospektywy w nowojorskim Museum of Modern Art (Muzeum Sztuki Współczesnej / MoMA) Marina Abramović potraktowała ten tytuł dosłownie: artystka była obecna. Przez 75 dni, siedem godzin dziennie, siedziała na krześle, nie opuszczając go ani, by pójść do łazienki, ani by coś zjeść, co było możliwe tylko dzięki ścisłej diecie.

Naprzeciwko niej postawiono inne krzesło, które jednak przez cały czas wystawy nigdy nie było puste. Widzowie siadali twarzą w twarz z artystką, patrzyli jej w oczy, śmiali się, płakali. Były wśród nich także osoby znane, jak Sharon Stone, Tilda Swinton, Björk i Lady Gaga. Złamała się tylko jeden raz; gdy naprzeciwko niej usiadł jej były partner, Ulay.

Metoda Abramović

Marina Abramović od lat 90-tych uczyła wielu młodych artystów w licznych instytucjach edukacyjnych. Je metodę opisała w „Metoda Abramović”; zbiorze różnych ćwiczeń relaksacyjnych, medytacyjnych oraz na koncentrację. Chciała tam – jak mówiła – pokazać techniki, które umożliwiały jej przetrzymanie sięgających granic działań artystycznych. W „Instytucie Mariny Abramović” osoby prywatne mogą podczas płatnych 5-dniowych warsztatów poznać jej specjalną metodę. Tym samym – zdaniem krytyków – Abramović zredukowała się do bycia „szamanką celebrytów”. Niektórym nie spodobała się także akcja crowfundingowa na utworzenie Centrum Sztuki Performance w Hudson w stanie Nowy Jork. Nowy budynek zaprojektowany przez Rema Koolhaasa miał kosztować 31 milionów dolarów. Dla Abramovic było to za dużo i zrezygnowała z projektu. Pogodziła się z tym – jak mówiła w 2017 roku miesięcznikowi „The Art Newspaper” – że ta niematerialna forma sztuki ma też niematerialne centrum: „Gdy instytucje nas zapraszają, po prostu tam pracujemy”.

Marina Abramović w „Siedem śmierci Marii Callas”Zdjęcie: Aris Messinis/AFP

Różny odbiór: czasem chwalona, czasem potępiana

W ubiegłym latach marina Abramović pokusiła się o wiele eksperymentów także na pograniczu muzyki, teatru, filmu i sztuki performance. Ciekawi mogli doświadzcyć Metody Abramović w roku 2019 podczas projektu „Anders hören” („Słyszeć inaczej”) we frankfurckiej operze. Po ośmiu godzinach wstępnej pracy z metodą, mieli przystąpić do 4-godzinnego spektaklu muzycznego szczególnie uwrażliwieni. Recenzje były bardzo różne.

Podobnie ambiwalentnie przyjęto jej – wielokrotnie przesuwany z powodu pandemii – projekt operowy "7 Deaths of Maria Callas" („Siedem śmierci Marii Callas”). W Monachium mocno krytykowany, w Paryżu – chwalony teraz czeka na dalsze przedstawienia, między innymi wiosną 2022 roku w berlińskiej Deutsche Oper.

Umierając jako diva: Marina Abramović jako Maria Callas na scenie operyZdjęcie: Aris Messinis/AFP

Umierać, umierać i jeszcze raz umierać

W operze, którą napisała i wyreżyserowała, Marina Abramović leży na łożu śmierci, podczas gdy na wielkich projekcjach wideo sama w roli Callas umiera siedmioma operowymi śmierciami, w czym towarzyszy jej aktor Willam Dafoe. Wreszcie wyobraża sobie prawdziwą śmierć Callas: sypialnia w paryskim apartamencie, słychać tylko strzępy dźwięków, skrobanie, urywki słów z głośników. „Czy jestem przytomna?”, „Jaki dziś jest dzień?”. Umieranie odbywa się w samotności, w otoczeniu szmeru, przez który przebijają się dźwięki muzyki, w poczuciu pustki. I w pewnym momencie: cisza.

Tymczasem, Marina Abramović nawet w wieku 75 lat jest niezwykle aktywna, na przykład w roku 2023 planowana jest duża wystawa w Royal Albert Hall w Londynie.

Dlaczego więc chce pochować trzy Mariny? Każda z nich obrazuje inną część jej osobowości: odwagę, duchowość i bezsens. Wcześniej zawsze się wstydziła którejś z nich, dziś zaś akceptuje siebie taką, jak jest. Stąd też nie więc problemu ze starzeniem się, jak powiedział w wywiadzie udzielonym DW: „Trzeba czasu, by zrozumieć samego siebie. Starzenie się oznacza stawianie się mądrzejszym”.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>