1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Między Solidarnością a SB. Na ich oczach działa się historia

4 września 2020

W sierpniu 1980 roku Polska jest w centrum zainteresowania światowych mediów. W Gdańsku i Warszawie roi się też od dziennikarzy z RFN. Nie kryją sympatii do Solidarności, dlatego SB depcze im po piętach.

W sierpniu 1980 Polska jest w centrum zainteresowania światowych mediów
W sierpniu 1980 Polska jest w centrum zainteresowania światowych mediówZdjęcie: Zdzisław A. Fic/Zbiory ECS

Kiedy Helga Hirsch po raz pierwszy przekracza bramę Stoczni im. Lenina, jeszcze nie wie, że za kilka lat zostanie znaną dziennikarką. Była działaczka maoistycznego ugrupowania K-Gruppe KPD/AO zna  Bogdana Borusewicza i innych działaczy Wolnych Związków Zawodowych z wcześniejszych podróży do Polski. Pod ich wpływem wyleczyła się z komunistycznych mrzonek. Pomaga przeszmuglować z Amsterdamu powielacz dla polskiego podziemia. Do Polski przyjeżdża z wizą turystyczną, aby zebrać materiał do pracy doktorskiej o polskiej opozycji.  

– To był szczęśliwy przypadek. Przyjechałam do Polski 12 sierpnia. Zatrzymałam się w Warszawie. Gdy dowiedziałam się o strajku, natychmiast wyruszyłam do Gdańska – opowiada. – Na teren stoczni weszłam chyba piątego dnia strajku, bez żadnej przepustki, nikt mnie nie zatrzymał. Widać było na pierwszy rzut oka, że jestem cudzoziemką, młodą kobietą, a nie żadnym szpiegiem – wspomina późniejsza korespondentka tygodnika „Die Zeit” w Polsce. Kiedy mówi o  dniach spędzonych w stoczni, pomimo upływu 40 lat, nie kryje swoich emocji. Mówi o „ogromnej presji psychicznej”, którą odczuwali nie tylko strajkujący, ale i ludzie z zewnątrz, tacy jak ona.

Helga Hirsch w Stoczni im. LeninaZdjęcie: Privat

Wejdą czy nie wejdą?

Jak miecz Damoklesa wisiało nad nami cały czas pytanie: wejdą czy nie wejdą? Strajkujący wiedzieli, że mogą wszystko stracić. Wieczorami ogarniała mnie melancholia. Nie chciałam umierać za kraj, który nie był moim. Dlatego nie nocowałam w stoczni, tylko w podziemnej drukarni we Wrzeszczu. Ale tam też nie czułam się bezpiecznie. Co będzie, jak przyjdzie milicja i mnie zgarnie? – opowiada Helga Hirsch.  

Z pobytu w stoczni głęboko w pamięci zapada jej scena z Lechem Wałęsą. – Po pierwszym porozumieniu z dyrekcją stoczni strajk właściwie zakończył się, ale komitety strajkowe z innych zakładów chciały walczyć dalej. Wtedy Lech wdrapał się na kiosk i przemówił. Nie rozumiałam ani słowa, ale doskonale wiedziałam, o co chodzi. Powiedział: strajkujemy dalej. Wykazał siódmy zmysł – wspomina.    

Hirsch zwraca uwagę na „potężną wolę wolności” strajkujących, która udziela się także ludziom z zewnątrz. Imponuje jej też gotowość strajkujących do poświęceń. – Byli zdeterminowani. Jestem pewna, że nie poddaliby się, nie uciekliby ze stoczni. 

– Przeprowadzałam wywiady z KOR-owcami do mojej pracy doktorskiej, ale nie byłam wówczas zdolna do dziennikarstwa, nie byłam wtedy w stanie ubrać w zrozumiałe słowa tego, co przeżyłam – tłumaczy. – Z punktu widzenia władz byłam nikim. Nikt mnie nie zatrzymywał, nikt mnie nie śledził.  

Kaseta z Bujakiem

Na brak zainteresowania ze strony milicji i SB nie może narzekać Claus Richter, ani inni zachodnioniemieccy dziennikarze, którzy po 1980 roku przyjeżdżają do Polski relacjonować „karnawał Solidarności”, a potem stan wojenny.  

Pakując walizki przed objęciem nowej placówki, korespondent telewizji publicznej ARD Claus Richter nie spodziewa się, że praca w Polsce będzie wymagała od niego jeszcze innych umiejętności, których nie uczą na studiach dziennikarskich. W czasie stanu wojennego, w maju 1982 roku musi sprawdzić się w roli… konspiratora. – Moim kontaktem w Solidarności był reżyser Ryszard Bugajski. Dał mi cynk, że po Warszawie krąży kaseta wideo z wystąpieniem działającego w podziemiu Zbigniewa Bujaka – po wprowadzeniu stanu wojennego jednej z czołowych postaci opozycji – wspomina Richter, w latach 1981-1984 korespondent ARD w Warszawie. 

Claus Richter przemycił kasetę wideo z wystąpieniem Zbigniewa BujakaZdjęcie: DW/J. Lepiarz

– Z duszą na ramieniu, korzystając ze środków komunikacji miejskiej, jechałem przez pół Warszawy na umówione miejsce. Jak bohater filmu szpiegowskiego przesiadałem się kilkakrotnie, żeby zgubić ewentualny „ogon”. Dopiero gdy upewniłem się, że nikt mnie nie śledzi, podszedłem do zaparkowanego w małej uliczce samochodu, wyjąłem schowaną pod siedzeniem kasetę i wsunąłem ją do kieszeni – kontynuuje z szelmowskim uśmiechem.

Cenna przesyłka trafia do ambasady RFN, a stamtąd pocztą dyplomatyczną do redakcji w Kolonii. Następnego dnia wystąpienie Bujaka oglądają miliony widzów telewizyjnych wiadomości.  

Gdy po latach, w Nowym Jorku Richter spotka Bugajskiego, reżyser mówi mu, że był dobrym konspiratorem. – To najwspanialszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałem.

Sekretarz KC aniołem stróżem 

Ekipa telewizyjna Richtera jest wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego, a jej materiały rozchwytywane są nie tylko przez niemieckie stacje. Często jednak podpada władzom stanu wojennego. A MSW i ZOMO nie żartują. – Polska ambasada w Kolonii interweniowała w mojej redakcji. Byłem bliski wyrzucenia z kraju – mówi dziennikarz. – Wchodzę do gabinetu urzędnika MSZ, który wezwał mnie na rozmowę. Mam trochę pietra, ale on uspokaja mnie. Tłumaczy, że jego resort jest przeciwny wydaleniu, chociaż MSW naciska. Potem uśmiecha się i wali prosto z mostu: „Wiemy, że jest pan wrogiem reżimu, ale wiemy też, że jest pan przyjacielem narodu polskiego”. Tylko w Polsce coś takiego można było usłyszeć od przedstawiciela rządu. W NRD i innych demoludach było to niemożliwe – podkreśla Richter.

Po 40 latach nawet zatrzymania przez milicję dziennikarz wspomina z przymrużeniem oka. W dramatycznych sytuacjach pomocne okazuje się zdjęcie z autografem, podarowane po wywiadzie przez sekretarza KC Albina Siwaka. – Gdy robiło się gorąco, a ZOMO wyciągało pałki, pokazywałem zdjęcie działacza będącego symbolem partyjnego betonu i zostawiano nas w spokoju – wspomina. 

Dramatycznie było też wtedy, kiedy kolega z Norwegii poinformował Richtera, że Wałęsa może dostać Nobla. – Byliśmy z Lechem w chwili ogłoszenia werdyktu. Z nagraną kasetą pędzimy do Warszawy. Jedziemy zbyt szybko, samochód wpada w poślizg, kilka razy koziołkuje – opowiada Richter. – Stoję z zakrwawioną twarzą i zastanawiam się, co robić. Niemal automatycznie biorę kasetę, staję przy drodze i chwytam okazję. Autostopem docieram do Warszawy. Nagrywam w studio komentarz i dopiero potem opuszczają mnie siły. Tracę przytomność – wspomina korespondent ARD. 

Ulotki na Zachód

– Tak, to prawda, byliśmy młodzi i bezczelni – potwierdza Joerg Bremer, warszawski korespondent „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”) w latach 1981-1986. On też nie ogranicza się do czysto dziennikarskiej działalności. Przemyca na Zachód ulotki Solidarności wydawane przez środowiska naukowe i artystyczne. – Dwa razy w tygodniu zgłaszałem się po „świeży towar”. Paczki dostarczałem ambasadzie RFN, która wysyłała je do redakcji. Ulotki trafiały do Jerzego Holzera, który przebywał wtedy za granicą i pisał książkę o Solidarności – opowiada Bremer.

Joerg Bremer przemycał na Zachód ulotki Solidarności Zdjęcie: DW/J. Lepiarz

– To była pełna konspiracja. Dzwoniłem do mieszkania tylko wtedy, gdy zasłony w oknie były odsłonięte i paliło się światło. To był znak, że mieszkanie jest „czyste”, że milicja nie zrobiła „kotła”. Nie bałem się, chociaż wiedziałem, że SB założyło mi podsłuch. Byłem młody, jeszcze bez rodziny, a praca była fascynująca – dodaje.    

Na głęboką wodę

Dla wielu zachodnioniemieckich dziennikarzy, którzy – tak jak Richter i Bremer – przyjechali do Polski już po podpisaniu porozumień sierpniowych, ważnym wydarzeniem jest I Zjazd NSZZ „Solidarność” w Gdańsku na początku września 1981 roku. Redakcje rzucają ich na głęboką wodę – często bez znajomości języka i kraju. Muszą szybko nadrabiać zaległości.

– Siedziałem w Olivii jak na chińskim kazaniu. Wiedziałem, że dzieją się ważne rzeczy, ale rozumiałem co dziesiąte słowo – mówi Joerg Bremer. I on, i Richter przyznają zgodnie, że bez pomocy ze strony korespondentki DPA – Renate Marsch, byliby zgubieni. Pracująca w Polsce od 1965 roku dziennikarka tłumaczy, co jest ważne, a co nie i w razie potrzeby daje do przeczytania własne relacje. – To było dla nas zbawienie – ocenia Richter. 

Bremer zapamiętał pragmatyzm delegatów zjazdu w Hali Olivia. – Uczestniczyłem w niemieckim ruchu studenckim w 1968 roku, gdzie wszystko było podporządkowane ideologii. A w Gdańsku stawiano pragmatyczne postulaty – samorządność, współdecydowanie, zarobki. To było rozsądne – wspomina Bremer. – Wtedy zrozumiałem, że Polacy są narodem kochającym wolność i nie boją się wysuwać żądań wobec władz, co ich odróżniało od Niemców z NRD.  

Polowanie i wojna 

Stan wojenny zaskakuje nie tylko działaczy Solidarności. Uderzenia ze strony władz nie przewidują też dziennikarze. Bremer – zapalony myśliwy – wybiera się rankiem 13 grudnia na zorganizowane przez Ambasadę RFN polowanie. – Jest mroźny ranek. Docieramy na miejsce w Nowej Wsi na wschód od Warszawy. Nagle z domu wychodzi żona leśniczego i krzyczy „wojna, wojna”. Mam do dziś w uszach jej przejmujący krzyk. Czułem, że to nie żarty – opowiada.

To ona relacjonowała Niemcom wydarzenia Sierpnia '80

03:09

This browser does not support the video element.

Przez polowanie korespondent traci cenne godziny, a redakcja domaga się relacji. – Niczego nie przeżyłem. Miałem napisać, że byłem na polowaniu? – wspomina. Na szczęście i tym razem pomogła Renate Marsch, udostępniając swój tekst.  

Stan wojenny utrudnia dziennikarzom warunki pracy. Dalekopisy i faksy przestają działać na wiele tygodni. Telefony są na podsłuchu, a godzina policyjna utrudnia kontakty.

Jak przechytrzyć cenzurę?

– Teksty trzeba było dostarczyć cenzurze do godz. 16. Po 24 godzinach dostawaliśmy je, najczęściej mocno pokreślone, z adnotacją „ocenzurowano”. Dłuższe, krytyczne relacje wysyłałem „okazją” – za pośrednictwem znajomych jadących pociągiem na Zachód. Ukazywały się w „FAZ” pod zmienionym nazwiskiem – opowiada Bremer. 

W przypadku telewizji cenzurze podlegają zarówno zdjęcia, jak i komentarz. – Kiedyś postanowiłem zakpić z cenzora. W swoim tekście zacytowałem Marksa o wolności słowa. Cenzura zwlekała z decyzją dłużej niż zwykle, w końcu jednak wykreśliła ten fragment. Uciechy było co niemiara – komuniści cenzurują klasyka! – wspomina Richter.

Wywiad czuwa – RIAS na celowniku

Juergen Vietig w tym czasie nie ma żadnych problemów z cenzurą. Mieszkający w Berlinie Zachodnim historyk i slawista, po 13 grudnia 1981 roku wzmacnia zespół redakcji wschodniej w amerykańskiej rozgłośni radiowej RIAS.  – Po ogłoszeniu stanu wojennego prowadziłem nasłuch polskiego radia i tłumaczyłem informacje podawane w języku polskim. Potem komentowałem wydarzenia w Polsce, przeprowadzałem wywiady, udostępniałem antenę działaczom Solidarności, którzy zostali na Zachodzie – wspomina Vietig. Do stałych gości audycji należał Bohdan Osadczuk występujący pod pseudonimem „Alexander Korab”.

W 1986 roku Vietig zostaje korespondentem w Polsce największej niemieckiej gazety opiniotwórczej – „Sueddeutsche Zeitung”, a równocześnie pracuje dla RIAS. 

Juergen Vietig pod baczną obserwacją służbZdjęcie: Privatarchiv Jürgen Vietig

Od czasu swojego pierwszego pobytu w Polsce – rocznego stypendium w Krakowie w 1967 roku – jest na celowniku służb. – Mój współlokator w akademiku Żaczek przyznał po dwóch tygodniach, że musi pisać o mnie raporty – wspomina. Vietig jest dla służb łakomym kąskiem. Podczas pobytu w Polsce raporty o jego działalności piszą zarówno gosposia „Nelly”, jak i jego redakcyjna kolażanka „Olga”.

Aktywną postawę wobec SB przyjmuje Richter. Podejrzewając, że jeden z polskich współpracowników studia ARD pisze sprawozdania dla MSW, pyta go o to wprost. – Wziąłem go na stronę i mówię: po co masz się męczyć, sam będę na siebie pisał donosy. Wymyślałem niestworzone historie, które najwidoczniej spodobały się ubekom, bo pracownik mówił później, że SB wysoko ocenia jego pracę – opowiada.  

Sam na sam z Wałęsą 

Kiedy w Polsce wybuchają strajki, dziennikarz telewizyjny Joachim Trenkner pracuje dla zajmującego się Europą Wschodnią magazynu ARD „Kontrasty”. – Nasza redakcja korzystała głównie z materiałów dostarczanych przez akredytowanych w Polsce korespondentów ARD, ale po wybuchu protestów na Wybrzeżu, postanowiłem osobiście pojechać do Polski – wspomina Trenkner.

Podróże dziennikarzy zagranicznych organizuje wówczas państwowa agencja Interpress. – W drodze z Warszawy do Gdańska przedstawiciel Interpressu Jerzy Butwiłło przyznał, że musi z naszego wyjazdu napisać sprawozdanie. Po raz pierwszy w moim długim dziennikarskim życiu, a pracowałem przecież w wielu „demoludach”, usłyszałem tak szczere wyznanie – wspomina Trenkner, który zaprzyjaźnia się ze swoim „opiekunem”.

Joachim Trenkner zaprzyjaźnił się ze swoim „opiekunem”Zdjęcie: DW/J. Lepiarz

Z kilkudniowego pobytu niemiecki dziennikarz zapamiętuje konferencję prasową w mieszkaniu Lecha Wałęsy. – Wchodzimy z ekipą. Leszek już siedzi otoczony dziennikarzami, jak król. Je śniadanie i w przerwach między jednym a drugim kęsem odpowiada na pytania, spontanicznie, bez zastanawiania się – wspomina Trenkner. – Po konferencji jedziemy moją Toyotą do kościoła św. Brygidy. W samochodzie jesteśmy sami. Wałęsa bez przerwy mówi. Próbuję dać mu do zrozumienia, że nic nie rozumiem, ale na Lechu nie robi to żadnego wrażenia – wspomina niemiecki dziennikarz.  

Magazyn „Kontraste”, dla którego pracuje, ma w RFN wielomilionową widownię. – Bez naszych audycji nie byłoby zapewne solidarności Niemców wobec Polski, której wyrazem była akcja wysyłania milionów paczek w stanie wojennym – ocenia dziennikarz.

Polska – przepustka do kariery

Placówka w Polsce jest dla wielu zachodnioniemieckich dziennikarzy wstępem do międzynarodowej kariery. Po wyjeździe z Polski, Richter pracuje dla ARD i ZDF w Nowym Jorku, Berlinie Wschodnim, Singapurze i Moskwie. Bremer pisze przez 18 lat z Jerozolimy o Bliskim Wschodzie, by następnie kierować biurem „FAZ” w Rzymie i Watykanie. Vietig jest korespondentem radia ARD w Polsce, kieruje redakcją polską rozgłośni Deutschlandfunk i Deutsche Welle.

Gdy na przełomie lat 80. i 90. Helga Hirsch zostaje warszawską korespondentką jednego z najbardziej opiniotwórczych tygodników niemieckich – „Die Zeit”, jej znajomi ze stoczni obejmują kluczowe stanowiska w rządzie i parlamencie. – Znałam osobiście niemal wszystkich ministrów w rządzie Mazowieckiego. To ułatwiało pracę – mówi. 

Oceniając z perspektywy 40 lat sierpniowe wydarzenia w Polsce, Hirsch uważa, że powstanie Solidarności i walka o wolność głęboko wstrząsnęły społeczeństwem RFN. – Te zdjęcia ze stoczni, które obiegły świat, ten Wałęsa, to był po prostu obłęd. Polska była wówczas podziwiana. Walka o wolność udzielała się innym. To było imponujące – mówi.

– Na naszych oczach działa się historia, a my byliśmy świadkami tych wydarzeń. Tego się nie zapomina – kończy Richter.

Artykuł powstał w ramach wspólnego cyklu Deutsche Welle i Newsweek Polska. #CzasSolidarności
Więcej na: www.dw.com/czassolidarnosci