1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Moja Europa. Rozdrapywanie ran to ulubiona metoda populistów

Ivaylo Ditchev
27 kwietnia 2019

Populiści chętnie sięgają do przeszłości. Ale w tych działaniach przyświecają im jak najbardziej bieżące cele. Rozdrapywanie starych ran ma odwrócić uwagę opinii publicznej od obecnych problemów.

Russland Flugzeugabsturz von Smolensk - Lech Kaczynski getötet
Rozbity tupolew pod Smoleńskiem Zdjęcie: picture-alliance/dpa/S. Chirikov

Politycy na nowo odkrywają przeszłość. Nie mam tu na myśli rocznicowych obchodów, składania przez nich wieńców lub ponownych uroczystych pogrzebów różnych zasłużonych osób zmarłych dawno temu i pochowanych gdzie indziej, tylko zainicjowane przez nich nowe wojny na liniach frontów z odległej przeszłości. Podczas takich inscenizacji dorośli ludzie przebierają się w historyczne stroje i walczą ze sobą na drewniane miecze albo plastikowe oszczepy. Niektórzy chcą w ten sposób sprawdzić pewne tezy wysuwane przez historyków, inni oddają tak hołd swym poległym przodkom, a jeszcze inni widzą w tym przede wszystkim dobrą zabawę. O ile w różnych obchodach rocznicowych chodzi głównie o godne uczczenie ważnych wydarzeń historycznych, o tyle w inscenizowaniu przez grupy rekonstruktorów bitew z przeszłości, na plan pierwszy wysuwa się często pragnienie zmiany historii poprzez swoiste "sprostowanie" historycznych "błędów" i nowe spojrzenie na wydarzenia oceniane przez nich jako "krzywdzące" i "niesprawiedliwe".

Autor eseju prof. Ivaylo Ditchev Zdjęcie: BGNES

Szef CBH PAN w Berlinie Robert Traba: dobra polityka historyczna to dialog

Jak wygrać przegrane powstanie?             

Przykładem takich działań może być rytuał polegający na inscenizowaniu np. przez Bułgarów powstania kwietniowego z 1876 roku, które było ich największym wystąpieniem narodowym przeciwko Imperium Osmańskiemu. Chodzi w nim głównie o nadanie temu zrywowi wszystkich możliwych znamion zbiorowego heroizmu i jak największej rangi historycznej, chociaż powstanie to zostało krwawo stłumione, a bułgarscy bojownicy zostali pokonani. W podobny sposób można postrzegać działania białoruskich rekonstruktorów na tzw. "linii Stalina" w parku rozrywki o tej samej nazwie. Odnosi się ona do pasa umocnień zbudowanego w latach 30-tych XX wieku przez ZSRR na granicy z Finlandią, Estonią, Łotwą, Polską i Rumunią. Ten wysiłek poszedł na marne, bo zbudowane umocnienia nie zatrzymały jednostek Wehrmachtu podczas ataku na ZSRR w lipcu 1941 roku, ale rekonstruktorzy toczą dziś w tym parku zwycięskie walki obronne.

Symboliczne boje i postacie historyczne

Przede wszystkim populiści uwielbiają wręcz przenosić nas w przeszłość. Wystarczy przyjrzeć się działaniom greckich neonazistów z partii Złoty Świt. Każdego roku inscenizują oni równie nacjonalistyczną co kiczowatą imprezę pod pomnikiem przypominającym bitwę pod Termopilami z 480 roku p.n.e. pomiędzy Grekami i Persami. Przesłanie tej imprezy jest następujące: musimy bronić się do ostatniej kropli krwi nie tylko przed rzekomym najazdem uchodźców na Europę, ale także przed wszelkimi próbami mieszania się unijnego "imperium" w sprawy, o których powinni rozstrzygać tylko patriotycznie i wolnościowo nastawieni obywatele pojedynczych ojczyzn, z których ich zdaniem składa się UE.

Otwieranie dawno zabliźnionych ran jest ulubioną metodą populistów, odwracających w ten sposób uwagę ludzi od prawdziwych problemów współczesności. Na przykład "kwestia macedońska", która legła u podłoża tragicznego konfliktu na Bałkanach, odżyła ponownie przybierając postać symbolicznych walk i takich postaci historycznych jak Aleksander Macedoński czy car Samuel Komitopul, który władał Bułgarią w latach 997 -1014, spierających się o nazwę i język Macedonii. Co ciekawe, populiści nie wahają się wykorzystywać do swoich celów także walk toczonych z Imperium Osmańskim, chociaż zakończyły się one na Bałkanach już na początku XIX wieku. Odżyły też dziś wspomnienia o walce z reżimem komunistycznym w tym regionie. W gruncie rzeczy odżywa i umacnia się dziś wszystko to, co może się komuś przydać do jemu tylko wiadomych celów.

Historia staje się dziś ważną grą polityczną

Wszystko to nie jest bynajmniej grą toczoną wyłącznie na południowo-wschodnich peryferiach Europy. Na opowiedzenie się przez Brytyjczyków za brexitem w dużym stopniu wpłynęły wspomnienia o Imperium Brytyjskim, nad którym, jak wiadomo "Słońce nigdy nie zachodziło". Prezydent Donald Trump obiecał, że uczyni Amerykę znowu wielką, co, być może, zakładało także dominującą rolę rasy białej. Na drugim biegunie mamy wydarzenia zachodzące w byłych koloniach. Ich mieszkańcy, zainspirowani przez liczne filmy historyczne i wspomnieniowe rytuały, przypominają coraz częściej o krzywdach wyrządzonych przez kolonizatorów ich przodkom. Ten naładowany emocjami, surowy "materiał wspomnieniowy" został wykorzystany między innymi przez Al-Kaidę i tzw. Państwo Islamskie.

Nostalgia za przeszłością jest uczuciem nad wyraz melancholijnym. Turecki laureat literackiej Nagrody Nobla Orhan Pamuk często używa nieprzetłumaczalnego na inne języki słowa "hüzün", które kojarzy się z takimi uczuciami i zjawiskami jak smutek i ból, ale także oddalenie się od Boga, kiedy pisze o dawno minionej chwale Imperium Osmańskiego utraconej, jak twierdzi, na zawsze. Populiści odnoszą się do przeszłości inaczej. Energicznie ją przywołują, jak gdyby w jakiś cudowny sposób można było ją przekreślić i zacząć na nową wielką grę pod nazwą "historia".

Załamanie się idei szczęśliwej przyszłości

Czy ktoś o zdrowych zmysłach może naprawdę wierzyć, że takie państwa średniej wielkości jak Wielka Brytania czy Turcja, mogą ponownie stać się wielkimi imperiami? Albo w to, że w dzisiejszym zglobalizowanym świecie jest jeszcze miejsce na dumne państwa narodowe zaludnione wyłącznie przez ludzi jednej narodowości? Wyjaśnieniem polityki uciekającej się do wprowadzania swoistych "poprawek" do historii jest zjawisko "eksplozji tożsamości". Okazuje się, że obywatel i konsument ma prawo do różnych tożsamości, obok tej, która odnosi się do wykonywanej przez niego pracy, samochodu, jakim jeździ na co dzień, albo używanego przez niego smartfona. Dlaczego miałby on zatem żyć w poczuciu żalu za klęski poniesione w dawno zakończonych wojnach, dźwigać na sobie ciężar upokorzeń przeżytych przez jego przodków, albo zamartwiać się, że obszar państwa, w którym żyje, został mocno kiedyś uszczuplony? Historycy mówią, że tak się po prostu stało, ale niby dlaczego mielibyśmy przyjmować ich wyjaśnienia za dobrą monetę? Podobnie jak opinie głoszone przez innych "biurokratów"?

W istocie rzeczy mamy tu do czynienia z załamaniem się wiary w pomyślną przyszłość. Jesteśmy bezustannie bombardowani doniesieniami o najrozmaitszych katastrofach, od załamania się klimatu począwszy, na kolejnych zamachach terrorystycznych skończywszy. Dochodzą do tego także pojawiające się wciąż na nowo doniesienia o zagrożeniu ze strony asteroidów mogących uderzyć w naszą planetę, albo nowych wirusach, które wywołają powszechną epidemię. Jesteśmy w coraz większym stopniu przekonani, że naszym dzieciom będzie się gorzej powodzić niż nam. W najlepszym razie wierzymy, że być może uda się nam zachować co nieco z tego, co już mamy. W tej sytuacji nie należy się dziwić, że politycy odwracają się plecami od przyszłości i coraz częściej angażują się w bitwę, mającą na celu wyzwolenie się od ciążącej na nas wszystkich przeszłości.

 

Ivaylo Ditchev jest profesorem antropologii kulturowej na Uniwersytecie Sofijskim im. św. Klemensa z Ochrydy. Wykładał także na różnych uczelniach zagranicznych, między innymi w Niemczech, we Francji i w USA.