Ni pies, ni wydra. Komentarz DW
26 czerwca 2013Unijna dyplomacja znana jest z tego, że w sytuacjach kryzysowych w końcu zawsze znajdzie jakiś kompromis, który wszystkie strony konfliktu zaakceptują, czasami zgrzytając zębami. W ten to właśnie sposób teraz wyprowadzono jakoś na spokojniejsze wody zadrażnione stosunki między UE i Turcją. Z akcentem położonym na "jakoś", ponieważ groźba wybuchu poważniejszego kryzysu została zażegnana tylko tymczasowo, ale nie załatwiona definitywnie.
Czy ktokolwiek w Niemczech i w Europie, a także w samej Turcji naprawdę sądzi, że kiedykolwiek osiągnięty zostanie cel tureckiego państwa - przystąpienie do UE? Przeciwko członkostwu Turcji w Unii jest między innymi rząd RFN, współdecydujący w dużym stopniu o kwestiach związanych z tym krajem. W programie wyborczym partii chadeckich tę odmowę uzasadnia się między innymi wielkością tego kraju - 75 mln mieszkańców - strukturami gospodarczymi i tym, że przerastałoby to siły UE.
UE może z dumą poklepać się po ramieniu
Ale całkiem bez Turcji UE też sobie nie poradzi, podobnie vice versa. Chodzi przy tym o bilateralne interesy gospodarcze i uzgadnianie z Turcją kwestii polityki bezpieczeństwa w szczególnie niespokojnym regionie. Z tego względu Unia przystała koniec końców na propozycję Berlina, ułożenia się z Ankarą.
Ale co konkretnie ustalono? Nie nastąpi zerwanie negocjacji stowarzyszeniowych z Turcją, lecz otwarcie nowego rozdziału w pertraktacjach. Z tym, że faktyczne rozmowy na temat rozdziału 22 (polityki regionalnej) zostały przesunięte na jesień. Przedtem przedłożony ma być kolejny raport KE w sprawie postępów czynionych przez Turcję.
Unia może teraz z dumą poklepywać się po ramieniu i chwalić się tym, że wskazała tureckiemu premierowi Erdoganowi granice - turecka policja bezlitośnie tłumi demonstracje ludzi protestujących przeciwko polityce jego rządu.
Zerwanie z Europą byłoby po myśli Erdogana
Tyle że Erdogan nie puści płazem krytyki jego stylu rządów, jak choćby ignorowania wszelkiej opozycji. Nie wiadomo, kiedy i jak głośno będzie jeszcze pomstować przeciwko Unii Europejskiej. Dopiero się okaże, czy się nie zagalopuje.
Czyli kontynuacja negocjacji stowarzyszeniowych z Turcją na raty jest - powiedziawszy kolokwialnie - ni psem, ni wydrą. Unia zastawiła na niego kilka pułapek. Jeżeli zacznie wygrażać UE, co zdarzało mu się już w przeszłości, Unia może się temu przyglądać ze spokojem i obarczać go winą za wszystkie ewentualne dalsze kryzysy w stosunkach Ankara-Bruksela.
Tym sposobem Unii udało się z jednej strony zapobiec kompletnemu zburzeniu mostów. Z drugiej strony Erdogan ma w zasięgu ręki dość możliwości, by to zmienić. Zerwanie z Europą byłoby mu właściwie na rękę, ze względu na jego religijno-konserwatywny, antyeuropejsko nastawiony elektorat. Przegrałyby na tym coraz silniejsze ruchy na rzecz zwiększenia demokracji, wolności poglądów i mediów oraz praw osobistych i instytucjonalnych.
Dlatego też Europa powinna rzetelnie i możliwie jednogłośnie popierać kontynuację procesu zbliżenia Turcji do UE. Jeżeli nie uda się zażegnać kryzysu na linii Bruksela-Ankara, niemożliwe będzie otwarcie nowego rozdziału negocjacji na temat wymiaru sprawiedliwości i elementarnych praw. W ten sposób Europejczycy sami pozbawiliby się możliwości wpływania na dalszy rozwój sytuacji w Turcji, która jak dotąd idzie w kierunku sprzecznym z nowoczesnym ujęciem państwa prawa. W obliczu aktualnych wydarzeń na ulicach tureckich miast, nie może być żadnej różnicy zdań na temat fatalnych następstw zerwania stosunków między Turcją a Europą.
Baha Güngör / tłum. Małgorzata Matzke
red.odp.: Iwona D. Metzner