Nie ma dobrych dyktatur [KOMENTARZ]
9 sierpnia 2013Bariery i zasieki z drutu kolczastego tylko prowizorycznie chronią przed wybuchem chaosu. Po jednej stronie demonstranci, chcący świeckiego państwa. Po drugiej, przedstawiciele politycznego islamu. Jeszcze do niedawna w Kairze świecki ruch obywatelski Tamarrud walczył z rządzącym Bractwem Muzułmańskim. W Tunisie rozwwścieczony tłum domagał się ustąpienia rządu islamistów. W Egipcie i w Tunezji doszło jednak do tego, czego wszyscy się od dawna obawiali: do zaognienia "zimnej, wewnętrznej wojny". W Egipcie powstrzymało ją wojsko - dość wątpliwymi środkami. Czy w Tunezji będzie podobnie, tego jeszcze nie wiadomo.
Są to złe wieści, zarówno pod względem politycznym, gospodarczym jak i społecznym. Wybuchy przemocy i konfrontacja cofają Egipt i Tunezję całe lata wstecz. Odstraszają inwestorów, uniemożliwiają powrót do normalności i jakich takich warunków życia.
Ale przede wszystkim są to złe wiadomości dla demokracji. To, co zaczęło się w Tunezji w grudniu 2010 r. i napełniało ludzi nadzieją, grozi teraz rozwiać się jak mgła. Demokracja, będąca na ustach wszystkich, dla Egipcjan i Tunezyjczyków stała się czczą obietnicą. Nie przyniosła im ani sprawiedliwości, ani lepszych warunków bytu. Za to przyniosła im w obydwu krajach konserwatywne rządy islamistów, mających mierne doświadczenie polityczne.
Niebezpieczeństwo dla całego regionu
Tak więc doszło do wybuchu tego, co wcześniej tłumiły i tuszowały dyktatury: konfrontacji biedy i bogactwa, miast i prowincji, a przede wszystkim niemożliwej do przezwyciężenia sprzeczności między ludźmi pragnącymi świeckiego państwa a islamistami. Pod wielką presją dążenia do zmian, i w sytuacji pełnej otwartości politycznej nastąpił rozłam społeczeństw. Pozostało bardzo niewiele, co je jeszcze spaja - w trzy lata po wspólnym, politycznym zrywie. Oznacza to wielkie niebezpieczeństwo dla całego regionu i dla europejskich sąsiadów. Tunezja leży tuż u bram Europy. Egipt spełnia kluczową rolę na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Kierunek, jaki obiorą obydwa te państwa, będzie determinował polityczną przyszłość całego regionu, jakże ważnego pod względem strategicznym.
A mimo tego cały świat zachowuje się powściągliwie, przyglądając się możliwemu fiasku demokratycznego zrywu. Brak zainteresowania? Być może, ale przede wszystkim: bezradność.
Przypomnijmy: Pod koniec lipca br. 80 zwolenników Bractwa Muzułmańskiego zostało zamordowanych przez egipskie wojsko. Ze strony zachodu nie było żadnej wyraźnej reakcji na tę zbrodnię. Poza tym zachód ignoruje szybkie rozszerzanie się religijnego ekstremizmu w tych krajach. Dawne cywilne grupy, strzegące rewolucji przekształciły się w stosujących przemoc, młodych strażników religii. Starając się przeforsować tradycyjne islamskie stroje i sposób życia, zastraszają społeczeństwo. W obydwu krajach wyraźnie coraz większym poparciem cieszą się salafici, stosujący przemoc. W Tunezji dwóch świeckich polityków zostało zamordowanych w tym roku rzekomo przez skrajnych islamistów.
Nie ma dobrych dyktatur
Panujący obecnie w tych krajach chaos sprawia, że coraz częściej słyszy się nawoływanie o "silną rękę". Niektórzy twierdzą, i w Tunisie, i w Kairze, że za czasów dawnych dyktatorów sytuacja była lepsza, niż obecnie panująca anarchia. Kiedy w Egipcie generałowie stłumili zamieszki w imię ustabilizowania sytuacji, uwięzili prezydenta, a przede wszystkim sami przejęli władzę, tylko niewielu nazwało tę akcję po imieniu: To był pucz!
Ale nie ma czegoś takiego, jak dobra dyktatura. Myli się, kto wierzy, że autokraci i despoci są gwarantami bezpieczeństwa i ładu. Co najwyżej mogą oni stworzyć pozorne bezpieczeństwo na określony czas. To właśnie unaoczniła arabska rebelia: obecny chaos jest schedą po dyktaturach. Dyktatury uniemożliwiają partycypację ludzi i powstanie sprawnie działającego społeczeństwa obywatelskiego. Dyktatury tłumią wszelkie sporne kwestie, opozycję i sprzeciw i w ten sposób uniemożliwiają trudne pogodzenie sprzecznych interesów, grzebiąc je pod płaszczem przymusu. Aż nie dojdzie do erupcji.
Przegrany jest także zachód
Teraz widać jak na dłoni, że obalenie dyktatora to jedno, a zbudowanie demokracji, to drugie. I jakby gorzka nie była ta prawda: nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie to się miało powieść. Demokracja jest ciągłym poszukiwaniem kompromisu, wspólnego mianownika. Wymaga niezawodnie działających instytucji, jasnych reguł gry, tolerancji i ciągłych negocjacji. Zarówno Egipt, jak i Tunezja są od tego bardziej dalekie, niż kiedy rozpoczynała się arabska rebelia. Przepaść między ateistami i islamistami jest głębsza, niż kiedykolwiek do tej pory. Przegrany w tym wszystkim jest także zachód: Stany Zjednoczone, Francja, Europa wspierały dyktatury przez dziesiątki lat. Zaufanymi i doradcami tych państw są teraz arabskie, sąsiedzkie kraje, pomimo, że ingerują w ten chaos i pilnują własnych interesów. Europa musi być przygotowana, że to polityczne zarzewie w regionie będzie się tliło jeszcze latami. Możliwości wywarcia wpływu na te chaotyczne zmiany są dość ograniczone. Lecz zachód nie powinien powtórzyć błędu: wiary w "dobrych" dyktatorów i udzielania im poparcia.
Ute Schaeffer / tłum. Małgorzata Matzke
red.odp.: Bartosz Dudek