"Nie" dla pakietu stabilizacyjnego euro
10 września 2011Praktycznie prawie każdy planowany większy projekt jest związany z jakimś ryzykiem. Tak było też w przypadku tunelu w ciasno zaludnionym Hamburgu. Dlatego setki inżynierów sprawdzały podłoże, poziom wody i skrupulatnie opracowywały różne warianty rozwiązań, uwzględniając przy tym każde ryzyko.
Podobnie powinien był przebiegać scenariusz dla funduszu stabilizacyjnego euro w Berlinie, przypuszczał do niedawna przedsiębiorca Michael Moritz. „Cały czas myśleliśmy, że problemem tym zajmuje się wielki sztab kryzysowy złożony ze 100 do 200 osób, który opracowuje scenariusze stosowne do średniej zadłużenia. Co stanie się przy zadłużeniu dwudziestoprocentowym, co przy trzydziestoprocentowym, jakie będą tego następstwa dla Grecji, jakie dla Portugalii”?
Tymczasem, okazuje się, że w Ministerstwie Finansów zajmują się tym tylko cztery osoby. A uzasadnienie jest wyjątkowo lapidarne: za tego typu opracowania odpowiadają eksperci Europejskiego Banku Centralnego (EBC).
Zarządzanie kryzysowe wygląda inaczej
Tymczasem EBC dopiero przed miesiącem zwrócił się do Deutsche Bank, Barclays Bank i Royal Bank of Scotland z pytaniem, co stanie się w przypadku bankructwa jednego z państw eurolandu. „A to nie działa na mnie uspokajająco” - tłumaczy przedsiębiorca Michael Moritz. Małe, rodzinne i średnie niemieckie firmy rozumieją pod pojęciem zarządzania kryzysowego coś zupełnie innego. Od półtora roku kryzys europejski trzyma w napięciu cały świat. W tym czasie nie znaleziono żadnego trwałego rozwiązania. W zamian za to wprowadzono fundusz stabilizacyjny euro (EFSF) oraz zapowiedziano wprowadzenie tzw. Europejskiego Mechanizmu Stabilności (ESM), które w prostej linii prowadzą do unii, ale uzależnień.
Na alarm
Niemiecka średnia przedsiębiorczość bije na alarm, mając po swojej stronie Franka Schäflera, członka klubu poselskiego FDP przy Bundestagu.”Fundusz stabilizacyjny, który mamy zatwierdzić 29 września nie będzie ostatni. Także później będzie wywierany silny nacisk na politykę, by zapobiegła jeszcze większym zapaściom finansowym” – wskazuje ekonomista Schäfler. Jego zdaniem rozwiązania te nie są do końca dobrze przemyślane. Jednocześnie informuje o wielkiej presji, pod jaką znajdują się obecnie posłowie. Stale roztacza się tylko wizje katastrofy nie pozostawiając miejsca i czasu na konstruktywną dyskusję na temat właściwych rozwiązań.
Zachęta do bezczynności
Podobnie krytycznie postrzega tę sytuację Lutz Goebel, szef Zrzeszenia Firm Rodzinnych. Próba ustabilizowania strefy euro coraz większymi pakietami ratunkowymi zakrawa na szaleństwo. Każde państwo powinno samo odpowiadać za swoje długi, a w ostateczności ogłosić bankructwo. Ostrzeżenia, że niewypłacalność jednego z krajów Unii może wywołać podobną katastrofą finansową jak miało to miejsce z bankiem Lehman Brothers służą tylko wywołaniu paniki i znalezieniu alibi dla obciążenia podatników kolejnymi kosztami.
Odrzucić fundusz stabilizacyjny euro
Rozsądniej jest ratować w szczególnych przypadkach banki lub towarzystwa ubezpieczeniowe zamiast rozciągać parasol ochronny nad państwami eurolandu. Bo takie rozwiązanie daje im do zrozumienia, że nie muszą nic robić, problem rozwiąże się sam. „To jest bardzo pociągające, aby wszystkie zagrożone państwa mogły skorzystać z pakietu ratunkowego. To wyjątkowo dobry sposób na dotarcie do taniego finansowania długów, normalnie nigdy nie otrzymałyby tak korzystnych kredytów” – tłumaczy Lutz Goebel.
Sytuację tę można porównać do narkomana, któremu tłumaczy się skutki uzależnienia, płacąc jednocześnie za narkotyki.
Dlatego firmy rodzinne w Niemczech domagają się od Bundestagu odrzucenia na jakiś czas projektu rozszerzenia funduszu stabilizacyjnego euro. Najpierw musi dojść do wniesienia poprawek w traktatach europejskich. We wszystkich zapisach konstytucji narodowych musi być ustanowiona kotwica budżetowa. Tylko w ten sposób można zapobiec zaciąganiu nowych długów, a europejskie zadłużenia przestaną być przysłowiową „beczką bez dna”.
Sabine Kinkartz/ Alexandra Jarecka
Red.odp.: Bartosz Dudek