Niemiecka prasa: Audi i afera spalinowa
16 marca 2017„Münchner Merkur” zastanawia się: „Czyżby niemiecki wymiar sprawiedliwości troszczył się teraz o interesy właścicieli samochodów, które nie są tak ekologiczne, jak im obiecywano? Nie. W monachijskim śledztwie chodzi wyłącznie o oszukanych klientów w USA. Ci mogą liczyć tam na królewskie odszkodowania. Razem z drakońskimi karami dla przedsiębiorstwa i jego pracowników. To, co może wyniknąć ze śledztwa w Monachium, jest bez znaczenia. Wszystko to wzmacnia tylko wrażenie poważnego kryzysu. Podczas gdy urzędy w USA reprezentują w tej aferze interesy swoich obywateli, a niemieccy śledczy im w tym pomagają, niemieccy klienci zostają z pustymi rękoma. Najpierw zostali oszukani, a potem pod przymusem mają się zgłaszać do serwisu dla usunięcia wad samochodu, w przeciwnym wypadku grozi im się, że ich auta zostaną wycofane z ruchu”.
W wychodzącym także w Monachium dzienniku „Süddeutsche Zeitung" czytamy: „W tę środę w Ingolstadt szef zarządu Audi Rupert Stadler nie miał innej możliwości niż zachowanie spokoju. Życzenie, by «mimo aktualnych wydarzeń» koncentrować się na minionym roku gospodarczym, jest zrozumiałe. Tyle, że musiało chodzić nie tylko o obroty i zyski, ale też o aferę spalinową i rozliczenie się z niej. Z konsternacją trzeba stwierdzić, że należący od lat do kadry kierowniczej Stadler nadal chce zostać na stanowisku. Kiedy nareszcie, niezależnie od stanu śledztwa, właściciele i przedstawiciele pracowników zdobędą się na to, by wystartować od nowa, z nowymi ludźmi z zewnątrz?”
„Trudno o większą inscenizację, niż przeszukiwanie biur przez policję w dzień dorocznej konferencji prasowej” – stwierdza „Frankfurter Allgemeine Zeitung" – „(...) Wątpliwe show prokuratorów wcale jednak nie było potrzebne, bo i bez niego wystarczy: po pierwsze fatalne zachowanie się Audi. Zostali tam zwolnieni rzekomo odpowiedzialni z drugiego szeregu, nikt nie ma natomiast odwagi, by ruszyć prominentów na samej górze, łącznie z osobą Stadlera. To on powinien był przejąć odpowiedzialność za skandal (...). Ale Stadler się nie rusza. Bo po drugie pracuje dla koncernu Volkswagena, który nie jest gotowy nazwać rzeczy po imieniu, a wręcz przeciwnie, mówi o nowej wierze we własne siły”.
„Augsburger Allgemeine" konstatuje natomiast: „Największy efekt tej policyjnej akcji może być raczej symboliczny – i na pewno nie pozytywny. W olśniewającym świecie przemysłu motoryzacyjnego nic się tak nie liczy jak wizerunek. W Ameryce dostatecznie «udało się» zdemontować poważanie, jakim cieszył się Volkswagen. Jest tam aż nadto protekcjonistycznych sił, którym niemiecki przemysł motoryzacyjny jest cierniem w oku. Niemcy nie powinny popełnić błędu wylewając dziecko z kąpielą. Inaczej niż choćby w USA czy Francji, gdzie rodzimy przemysł jest świętością, akurat nasz «zmotoryzowany naród» skłania się ku nadgorliwości. Coraz głośniejsze są żądania zakazu dopuszczenia do ruchu diesli”.
Kropkę nad „i" stawia „Freie Presse" (Chemnitz): „Rząd nie może się dłużej tłumaczyć, że także inne kraje UE są wyrozumiałe w stosunku do swoich producentów samochodów. A instytucją kompetentną w nadzorowaniu emisji spalin nie powinno być dłużej ministerstwo transportu, tylko resort środowiska. Bo też, nawet, jeżeli to jeszcze do niektórych nie dotarło: w przypadku spalin nie chodzi o ochronę przemysłu, tylko ochronę klimatu, środowiska i zdrowia”.
opr. Elżbieta Stasik