Niemiecka prasa: Grecja w eurostrefie nie za każdą cenę
24 maja 2012"Wczoraj spotkali się po raz nie wiadomo który szefowie państw UE, aby uratować wspólną europejską walutę" - pisze Mittelbayrische Zeitung - "aby dać sygnał, że Europie potrzebne jest euro, ale eurostrefa nie za każdą cenę potrzebuje Grecji. To, co pisał Thilo Sarrazin (książka o tym, jak zbędna jest wspólna waluta, przyp. red.) było wszystkim raczej obojętne. Ale pomimo tego przywódcy polityczni w Berlinie powinni być zadowoleni, że Sarrazin tylko napisał książkę. Bo jak wynika z sondaży, w Niemczech partia antyeuropejska miałaby dobre szanse stania się punktem, w którym skupiliby się wszyscy frustraci i antyeuropejczycy. Jeszcze bardziej niepokojące byłoby, gdyby z takiej szansy skorzystali lewicowi czy prawicowi demagodzy - tak jak dzieje się to w krajach sąsiedzkich - którzy zbijają kapitał na zniechęceniu ludzi ideą zjednoczonej Europy. Nie można przecież zupełnie wykluczyć, że także i w Niemczech nie pojawiałaby się jakaś niemiecka Marie Le Pen czy niemiecki Alexis Tsipras".
Hamburger Abendblatt pisze, że "każda antyczna tragedia miała ustalony przebieg, a kończył ją zawsze exodus. Grecy mają jeszcze możliwość wyboru. Europejczycy natomiast powinni do połowy czerwca mieć w zanadrzu jakiś plan B. Oczywiście, że wystąpienie Grecji z eurostrefy wywołałoby zgrzyty, państwa musiałaby wspierać swoje banki, być może potrzebne stałyby się dalsze parasole ratunkowe. Ale upadła Grecja dostaje szansę zbudowania wszystkiego od podstaw - oczywiście ze zmasowaną humanitarną i gospodarczą pomocą z Europy".
Landeszeitung zwraca uwagę: "Aby Europa na tym nadzwyczajnym szczycie, albo i po nim, znalazła właściwą odpowiedź na kryzys euro, rząd Niemiec musi przestać postrzegać sytuację tylko z perspektywy skarbnika. Zarządzanie kryzysem byłoby lepsze, gdyby uwzględnił on przy tym podobieństwo sytuacji, jaka miała już miejsce na południu Europy w latach 30-tych ubiegłego wieku. Nagonka na imigrantów prowadzona przez greckich neofaszystów w Patras ukazuje, że potrzeba czegoś więcej niż tylko paktu fiskalnego. Jeżeli Europa nie ma paść trupem pod brzemieniem oszczędności jak w czasach Republiki Weimarskiej, Berlin musi popuścić w kwestii wspólnych euroobligacji. Kiedy wreszcie skarbnik Europy przeistoczy się w jej patrona?" - pyta gazeta z Lueneburga.
O niemieckim szczycie energetycznym pisze Frankfurter Allgemeine Zeitung: " Tak daleko Niemcy mogły już być przed rokiem. Spotkanie rządu federalnego i premierów rządów landowych w sprawie zwrotu w niemieckiej energetyce nie wniosło wiele nowego, jeżeli pominie się fakt, że przy stole obrad nie zasiadł już minister Norbert Roettgen i po raz pierwszy wyciągnięto konsekwencje z faktu, że zwrot energetyczny to nie posunięcie, które załatwia się za jednym zamachem. Teraz będą więc "okrągłe stoły" i co półroczne spotkania "na szczeblu szefów", które mają za zadanie "ogólnopaństwową koordynację". I jest jeszcze kanclerz Merkel, która w środę nie pozostawiła wątpliwości co do tego, że wiodące w tym projekcie nie jest to czy inne ministerstwo, lecz ona sama. Takiej woli działania Angela Merkel jeszcze nigdy nie przejawiała".
Frankfurter Rundschau pyta: "Czy dobrze usłyszeliśmy? Na rok po uchwale o zwrocie energetycznym na szczycie uchwalono zainicjowanie zwrotu? Dobrze, że Kretschmann (szef rządu Badenii-Wirtembergii, przyp. red.) wyraził chociaż zrozumienie, że kanclerz Merkel była bardzo zajęta kryzysem euro i kryzysem zadłużenia. Ale powinna była mieć czas, by walnąć pięścią w stół i zakończyć ciągłe spory między ministrami gospodarki Roeslerem i środowiska Roettgenem. Niesłychane jest także, że federacja przed rokiem odebrała krajom związkowym kompetencje w sprawie rozbudowy sieci przesyłowych - i Merkel obecnie jako milowy krok wychwala to, że pod koniec roku 2012 przedłożony zostanie plan rozbudowy tych sieci. Dwa lata po strzale startowym zawodnicy wreszcie zaczną biec".
Małgorzata Matzke
red.odp.: Bartosz Dudek