1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Niemiecka prasa: jeszcze Francja nie zginęła

12 kwietnia 2022

Niemieckie dzienniki komentują we wtorek (12.04.22) wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich we Francji.

Frankreich | Erste Runde der Präsidentschaftswahlen 2022 | Marine Le Pen und Emmanuel Macron
Zdjęcie: JB Autissier/PanoramiC/IMAGO

W zamieszczonym przez "Frankfurter Allgemeine Zeitung" komentarzu pt. "Jeszcze Francja nie zginęła" czytamy: "Po raz drugi z rzędu Le Pen zakwalifikowała się do drugiej tury wyborów. Poprawiła swój wynik sprzed pięciu lat do ponad ośmiu milionów głosów. Odpowiada to wzrostowi o dobre 430 000 głosów. Inni zagorzali wielbiciele Putina, jak na przykład polityczny nowicjusz Éric Zemmour, otrzymali z marszu 2,4 miliona głosów. Kandydat narodowców Nicolas Dupont-Aignan, którego Le Pen chciała uczynić premierem w 2017 r., jeszcze bardziej wzmacnia antyunijny obóz sprzyjający Putinowi. Na prawo od Macrona utworzył się nowy biegun, który uzyskał łącznie 32,5% głosów. Ten biegun umocnił się nie z powodu, ale pomimo codziennych informacji o okrucieństwach rosyjskich żołnierzy w Ukrainie.

Wojna dominuje na pierwszych stronach gazet, ale w kampanii wyborczej nie odgrywa prawie żadnej roli. Prawdopodobnie to się zmieni, ponieważ dotychczasowe powiązania Le Pen z Kremlem nie były warte wzmianki. Niewiele też dyskutowano na temat jej programu polityki europejskiej. Wiedziała raczej, jak zaprezentować się jako obrończyni maluczkich i orędowniczka siły nabywczej. Gdyby chciała, druga tura byłaby referendum przeciwko Macronowi. Myśli ona przy tym o referendum z maja 2005 r. Wówczas to antyeuropejska większość z lewicy i prawicy obaliła Europejski Traktat Konstytucyjny.

Teraz do głosu dochodzą wyborcy lewicowego trybuna, Jeana-Luca Mélenchona, który z wynikiem 22% znalazł się tuż za Le Pen. Mélenchon wezwał do nieudzielania Le Pen "ani jednego głosu". To nie jest zalecenie wyborcze. Jego słowa mogą jednak pomóc Macronowi w uzyskaniu reelekcji".

Komentator dziennika "Sueddeutsche Zeitung" przypomina, że "radykalna i skrajna prawica już dwukrotnie w V Republice dotarła do decydującej tury wyborów na urząd prezydenta. W 2002 r. ojciec Marine Le Pen, Jean-Marie, uzyskał tylko 17 procent głosów, ponieważ wszystkie inne siły zjednoczyły się przeciwko niemu jako "Front Republikański". W 2017 r. jego córka już w drugiej turze głosowania uzyskała 34 procent głosów przeciwko Macronowi. Tym razem ma szansę na jeszcze lepszy wynik, gdyż jej potencjał wyborczy stał się jeszcze większy dzięki zwolennikom skrajnie prawicowego Érica Zemmoura. Niektórzy już teraz przewidują, że będzie to wyścig "na styk". A za pięć lat, kiedy Macron nie będzie już mógł kandydować? (...)

Nacjonalizm oznacza wojnę: Emmanuel Macron jest zwolennikiem tego spostrzeżenia. Pytanie brzmi, czy to wystarczy. Prezydentowi nie udało się bowiem zastąpić partii konserwatystów i socjalistów, które w pozytywnym sensie mają charakter państwowy, nową strukturą. Jego własna partia "La République en marche" jest jeszcze słabo zakorzeniona w kraju, wydaje się jałowa, sztuczna. A sam prezydent, mimo znacznych sukcesów w polityce kryzysowej, europejskiej i gospodarczej, wydaje się wielu Francuzom zdystansowany i nieprzystępny. Macron prawdopodobnie otrzyma teraz kolejne pięć lat na usunięcie tych słabości. Jeśli mu się powiedzie, będzie to bardzo dobre dla całej Europy".

Dziennik ekonomiczny "Handelsblatt" analizuje:

"Francja jest podzielona w swej istocie: na proeuropejski obóz liberalny i obóz nacjonalistyczny. Znaczna mniejszość nie identyfikuje się z żadnym z tych nurtów. To, czy Macron zostanie ponownie wybrany do Pałacu Elizejskiego 24 kwietnia, wcale nie jest pewne.

Urzędujący prezydent jest często określany jako lewicowo-liberalny, ale prowadzi raczej politykę liberalno-konserwatywną. Opowiada się za Francją, która stawia czoła globalnej konkurencji i przeprowadza reformy gospodarcze. Widzi swoje miejsce w silnej Unii Europejskiej. Jest zasadniczo otwarty na imigrację, ale chce jasnych reguł. I nie chce zrezygnować z większej obecności policji w celu zwiększenia bezpieczeństwa.

Macron zdołał polepszyć swój wynik w pierwszej turze w porównaniu z wyborami sprzed pięciu lat. Potencjał jego programu ma jednak wyraźne granice. Prezydent wchłonął już większość poparcia z prawej i lewej strony centrum - co znajduje również odzwierciedlenie w historycznie słabych wynikach socjalistów i konserwatywno-burżuazyjnych republikanów. Nowa linia konfliktu między Macronem a Le Pen w wyborach do drugiej rundy wyłania się na gruzach porządku partyjno-politycznego, który charakteryzował Francję w ostatnich dziesięcioleciach".

Dziennik "Frankfurter Rundschau" podsumowuje:

"W drugiej turze głosowania Le Pen ma większe szanse niż w 2017 roku - sondaże przewidują dla niej nawet 49% głosów. Na papierze kandydatka populistów sięga nawet 53 procent poparcia. Czy umożliwi to to, co wcześniej wydawało się nie do pomyślenia - a mianowicie wejście prawicowej ekstremistki do Pałacu Elizejskiego?

Możliwe, ale mało prawdopodobne. Przeniesienie głosów z lewicowego populisty Jean-Luca Mélenchona nie będzie całkowicie skuteczne. Ale też mocno prawicowi katoliccy wyborcy Zemmoura nie będą skłonni jednogłośnie zagłosować na Le Pen.

Urzędujący prezydent będzie musiał jednak - w końcu - rzucić się w wir kampanii wyborczej, od której do tej pory stronił. Chodzi o to, by Europa uniknęła tego, czego tak naprawdę w tej chwili nie potrzebuje: by oprócz Viktora Orbána na wschodzie UE, władzy nie przejęła kolejna wielbicielka Putina".