1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
MigracjaPolska

Niemiecka prasa o filmie A. Holland: wołanie w otchłań

Monika Stefanek opracowanie
7 września 2023

Na tegorocznym festiwalu w Wenecji realny świat pozostawał dotąd na uboczu. Do czasu pokazu filmu Agnieszki Holland „Zielona granica” – pisze „Die Tageszeitung”.

Agnieszka Holland
Agnieszka HollandZdjęcie: Aureliusz Marek Pędziwol/DW

Berliński dziennik „Die Tageszeitung” („TAZ”) opisując w czwartek, 7 września, konkursowe filmy pokazywane na Międzynarodowym Festiwalu w Wenecji, zwraca uwagę, że pierwsze pokazy nie miały wiele wspólnego z otaczającą rzeczywistością. Reżyserzy pokazywanych w tym roku filmów chętniej sięgali dotąd po tematy fikcyjne lub historyczne. Akcję swojego filmu „Zielona granica” we współczesności mocno osadziła dopiero polska reżyserka Agnieszka Holland – pisze „TAZ” o obrazie poświęconym sytuacji na polsko-białoruskiej granicy.

„Holland pokazuje łamanie praw człowieka na granicy w całej drastyczności, pokazuje kobiety w ciąży wyrzucane z furgonetek tak, że tracą swoje nienarodzone dziecko, pokazuje mężczyzn, którzy są bici, ponieważ protestują przeciwko traktowaniu przez straż graniczną. Holland łączy perspektywę migrantów z codziennym życiem polskiego strażnika granicznego, który ma w domu ciężarną żonę. W międzyczasie przełożony mówi mu, że ludzie uciekający przez granicę to nie ludzie, ale ‘żywe pociski używane przez Białoruś jako wojna hybrydowa” – czytamy w „TAZ”. Dziennik pisze też, że obraz na granicy kontrastuje z pracą grupy pomocników, którzy dostarczają migrantom żywność, odzież i lekarstwa.

Historia nigdy nie jest czarno-biała

Gazeta zwraca uwagę, że film „Zielona granica” nakręcony zostały w formacie czarno-białym, choć „Holland stara się nie pozwolić, by (podział na) czerń i biel dominowały w oskarżeniu tej niesprawiedliwości, która trwa do dziś”. O zacierających się granicach między tym, co dobre i złe, świadczy fakt, że w filmie w pewnym momencie strażnicy graniczni zaczynają odczuwać wyrzuty sumienia i przestają dokładnie kontrolować przewoźników i sprawdzać, czy za ładunkiem w luku bagażowym nie kryją się ludzie.

Granica polsko-białoruskaZdjęcie: Maxim Shemetov/REUTERS

Ataki z Warszawy

O najnowszym filmie Agnieszki Holland pisze także „Sueddeutsche Zeitung” („SZ”). W artykule „Wołanie w otchłań” autorka, Susanne Vahabzadeh, zwraca uwagę, że dramat o uchodźcach z granicy polsko-białoruskiej prowokuje ataki z Warszawy. „Polski polityk Zbigniew Ziobro, uważany za architekta reformy sądownictwa, napisał na X, dawniej zwanym Twitterem, że film przypomina dzieła propagandowe w 'Trzeciej Rzeszy', w których Polacy byli przedstawiani jako bandyci” – czytamy w „SZ”.

Vahabzadeh pisze, że reakcja Ziobry jest „żałośnie błędna”, ale być może nawet nie widział on tego filmu. Polską reżyserkę autorka artykułu chwali nie tylko za niezwykle złożony film o kryzysie uchodźczym, ale także za spokój, jaki zachowuje ona w obliczu ataków słownych na nią samą.

Zdaniem „SZ” „Zieloną granicę” można śmiało nazwać pretendentem do nagrody Złotego Lwa, ale reżyserka zasługuje jeszcze na drugą nagrodę „za stoicyzm, z jakim pozwala się nazywać zdrajczynią, a jednocześnie w historii, którą opowiada, nigdy nie traci z oczu szerszego obrazu. 'Zielona granica' pokazuje grę prowadzoną przez Rosję i Białoruś w celowym wysyłaniu uchodźców do demokracji, aby ją podkopać, a także podwójne standardy Unii Europejskiej. I tak, polska straż graniczna nie wygląda przy tym jak organizacja charytatywna” – podsumowuje „SZ”.

Wyjątkowy wyczyn reżyserki

Zdaniem gazety nie dałoby się znieść tego filmu, gdyby nie pojawili się w nim Polacy, gotowi pójść do więzienia za wnoszenie termosów z zupą do lasu, a także niektórzy strażnicy graniczni, którzy – nie mogąc znieść tego, co robią, sami zaczynają ratować innych.

„Cały film jest trochę taki: to wołanie w otchłań. Holland wie, że sama nie będzie w stanie niczego zrobić, a mimo to mówi to, co ma do powiedzenia. Skondensowanie tego w filmie w taki sposób, że widzowi nieustannie łzawią oczy, a potem jego serce znów rośnie, jest wyjątkowym wyczynem kina. Ale jest to również forma najbardziej męcząca dla widza” – konkluduje Susanne Vahabzadeh w „SZ”.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>